piątek, 27 marca 2015

Rozdział 21


I tak jak German obiecał, był podczas moich badań. Był tak blisko jak tylko pozwalali lekarze. Nie zostawiał mnie samej. Byłam mu w głębi serca za to wdzięczna. Za tę jego bliskość. Jednak nie wiedziałam dlaczego.
Pani Hooch wyprowadziła mnie na wózku z sali badań. Teraz już wracałam do swojego tu "pokoju". Na korytarzu czekał zdenerwowany German. Uśmiechnęłam się na jego widok.
- I jak? - spytał podbiegając do mnie.
- Niech się pan tak nie denerwuje. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Najgorsze już za panią Angeles - mówiła pani doktor prowadząc mnie do sali. - Kości dobrze się zrastają. Na dniach zostanie zdjęty gips z lewej ręki. Żebra też się pięknie zrosły. Teraz tylko trochę cierpliwości, i niedługo nas pani opuści.
- To są dopiero dobre nowiny - rzekł German otwierając drzwi mojej sali.
- Taak... - uśmiechnęłam się do niego promiennie. Pani Hooch podjechała wózkiem blisko łóżka i pomogła mi wraz z Germanem usiąść na nim.
- Miłego dnia życzę - rzekła kobieta na odchodne i zniknęła za drzwiami.
- Myślałem, że te badania bardziej cię zmęczą. Widocznie się pomyliłem - rzekł przyglądając mi się.
- Widocznie, tak - zaśmiałam się.
- A jak się czujesz? - spytał. Trochę zdziwił mnie, że znów o to pytał. Przecież już mówiłam. - Ale tak naprawdę. Przede mną nie musisz udawać twardzielki.
- Ale ja nic nie udaję.
- Angie, znam cię zbyt dobrze, by wiedzieć, że udajesz...
- Ale co ty opowiadasz, German! - warknęłam zła.
- Ja mówię samą prawdę. To jak? - uniósł pytająco brew.
- Czuję się dobrze, naprawdę.
- Och, niech ci będzie... Powiedzmy, że ci w to wierzę - zaśmiał się i usiadł obok mnie, obejmując ramieniem. Przyciągnął mnie do siebie. Nie stawiałam się. - Nie mogę się doczekać kiedy wyjdziesz z tego szpitala, kiedy już wrócisz do domu... Nie mam kogo przytulać przed snem, i kogo tulić w śnie. Tęsknię Angeles... Bardzo...
Uśmiechnęłam się leciutko... To było takie słodkie, ale i zarazem smutne. Chciałabym wiedzieć o czym on mówił. O jakim silnym uczuciu. O jak wielkiej miłości. Przywarłam jeszcze bardziej do Germana.
- Kocham cię... - szepnął mi do ucha. Ucałował moją głowę. Jak ja chciałam przypomnieć sobie wszystko. Chciałam wiedzieć czy te słowa są prawdziwe. Mieć stuprocentową pewność. Teraz jedynie mogłam mu wierzyć, i nic więcej.
- German, opowiedz mi coś o sobie - poprosiłam go. - Czym się zajmujesz? Gdzie mieszkasz? Co lubisz? Jak masz w ogóle na nazwisko?
- Hm... Dużo pytań. W ogóle jesteś bardzo rozmowna, w porównaniu z wczorajszym dniem...
- Heee... - westchnęłam. - To się ciesz.
- Cieszę się, i to bardzo. Mam nadzieję, że jutro też sobie porozmawiamy.
- A odpowiesz mi na pytania?
- Pewnie... A więc tak... Nazywam się Castillo, German Castillo. Jestem z zawodu inżynierem, obecnie pracuję nad dość skomplikowanym projektem,  dbam o to by żyło się lepiej. Chcę, pragnę by zostawić ten świat w jak najlepszym stanie dla naszych dzieci, pokoleń... - uśmiechnął się słabo.
- Czyli naprawiasz to co zniszczyliśmy? - uniosłam pytająco brew.
- Można tak powiedzieć... Zależy mi by żyło się lepiej.
- Bardzo to jest szlachetne.
- Do bycia szlachetnym brakuje mi dużo... Naprawdę dużo - rzucił smutno.
- Ale czemu?
- Popełniłem wiele, wiele błędów. Dokonałem złych wyborów.
- Każdy ich przecież dokonuje, i to codziennie... Musimy wybrać źle by się nauczyć wybierać dobrze. Uczymy się na błędach, nieprawdaż?
- Taaak... Prawda... Ale do dziś nie mogę sobie tego wybaczyć. Skrzywdziłem bliskie mi osoby...
- Na przykład kogo?
- Na przykład moją córkę, Violettę. Wywoziłem ją z miasta do miasta. Gdy tylko coś mi się nie podobało, wyjeżdżałem. Zmieniałem tak często miejsce zamieszkania, że nie potrafię zliczyć ile razy. A Viola na tym najbardziej cierpiała. Nie miała normalnego życia. Nie chodziła nawet do szkoły, miała guwernantkę...
- Guwer...coo? - przerwałam mu zdziwiona.
- Guwernantka to taka osoba, która uczy i zajmuje się dzieckiem, taka nauczycielka domowa.
- Ahaa...
- Kontynuując i wnioskując, nie wymieniając dalej. Skrzywdziłem ją, swoją własną córkę. Moje oczko w głowie.
- Ale to już przeszłość?!
- Tak, i bardzo się z tego cieszę. Wszystko uległo zmianie, poprawie. A to właśnie ty wpłynęłaś na mnie.
- Ja? - zdziwiłam się.
- Tak... To ty mnie zmieniałaś. Pokazałaś mi jaki może być świat. Dowiedziałem się co to jest prawdziwa i bezgraniczna miłość. Uświadomiłaś mi bardzo wiele... Mógłbym ci za to dziękować codziennie.
Lekki rumienieć wpełzł mi na twarz. Czemu on musi mnie tak zadziwiać? Czemu nie może mówić o czymś normalnym, o czymś co mnie nie zdziwi, nie zaciekawi.
- Miłość potrafi zmienić człowieka.
- Tak sądzisz? - spytałam. Był to odważny wniosek.
- Jestem pewien w stu procentach a nawet i dwustu - zaśmiał się, i to bardzo uroczo.
- Jesteś bardzo pewny siebie, Germanie Castillo.
- Jak wyjdziesz, to zabiorę cię w podróż. Uciekniemy na jakiś czas stąd. Gdzieś gdzie nikt nas nie znajdzie. Będziemy tylko my, i nikt więcej. Bez problemów, zmartwień. Tylko ty i ja - szepnął mi na ucho.
Zarumieniłam się, a raczej to już spaliłam buraka. Było to naprawdę słodkie i w ogóle urocze, ale... No właśnie, jest ale. Ja nic nie pamiętam. A co jeśli  sobie niczego nie przypomnę? Co jeśli mój zanik pamięci zostanie na zawsze? Jak mam oddawać jego uczucie?
- O czym tak myślisz? - spytał podnosząc się gdy przez dłuższą chwilę nic nie mówiłam, gdy myślałam.
- O niczym - odwróciłam od niego wzrok.
- Nie kłam - ostrzegł mnie. - Widzę to po twoim zachowaniu... Co się stało?
Odwrócił moją głowę do siebie. Zmusił bym patrzyła mu w oczy. " Nie, nie zatracaj się w tych pięknych oczach" powtarzałam sobie. Jednak to było trudne, a nawet prawie niemożliwe.
- Co się stało, że nagle przestałaś się uśmiechać? - delikatnie przejechał kciukiem po moim policzku. Tam gdzie mnie dotknął poczułam dziwne mrowienie. Jakby prąd tam przeszedł. - Ej, mi możesz powiedzieć wszystko. Mogę nie pochlebiać tego, ale zrozumiem.
- German... -szepnęłam. - A co... A co jeśli... - urwałam. Nie mogłam tego powiedzieć. Nie mu. Zezłości się na mnie tylko. Zdenerwuje się i sobie pójdzie.
- A co jeśli..? Dokończ - nalegał.
- A co jeśli... A co jeśli... jeśli... jeśli przegapiłam obiad? - wypaliłam nawet nie wiem kiedy. Nie chciałam go okłamywać, ale nie miałam innego wyjścia. Nie potrzebnie zaczęłam mówić.
- Angie... - spojrzał na mnie surowo. Chyba się domyślał, że to nie w tym problem. - Proszę, nie bawmy się w to... Powiedz otwarcie o co chodzi...
- Ale ja się w nic nie bawię!
- Mnie nie okłamiesz, nie teraz kiedy nie wiesz jak to zrobić bo mnie nie znasz.
- No właśnie, nie znam cię - German wyprostował się nagle jakby ktoś mu w plecy włożył prosty kij. - Skąd mogę wiedzieć, że mnie nie okłamujesz?
- Okłamuję? - zdziwił się. - Angie, jesteś ostatnią osobą, którą bym próbował okłamać. Skąd ci to przyszło do głowy? Czemu tak pomyślałaś?
- Skąd mam wiedzieć, że teraz też mówisz prawdę?!
- Angie? - szepnął lekko wystraszony?. - Angieee...  - złapał się za głowę. - Angie, nie pleć bzdur! Błagam cię!
- Bzdur? - zakpiłam. Czy on w ogóle wiedział o czym mówię? Chyba nawet nie starał się mnie zrozumieć.
- Angeles, moja kochana Angeles - zaczął. Złapał mnie za ramiona. - Kocham cię najbardziej na świecie. Wiem,że ty mnie też kochasz, prawda? - zerknął na mnie z nadzieją w oczach. Chciał bym potwierdziła to co powiedział. Jednak co ja mogłam zrobić?
- German, nie zaczynaj, proszę - szepnęłam bezradnie.
- Nie Angie. Nie odpuszczę. Miłość polega na wzajemnym zaufaniu. Tylko o to proszę, zaufaj.
- Ale jak?
- Angie... Angie, tak po prostu, z serca. Uwierz i poczuj.
Westchnęłam. I co ja mam teraz zrobić? Niby są tylko dwie opcje, ale którą wybrać, która jest lepsza od drugiej? Przymknęłam oczy i chwile się zastanowiłam.
- Powiedzmy, że ci ufam - zaczęłam.
- Powiedzmy?! - oburzył się i wszedł mi w słowo. - Angie, albo mi ufasz i wierzysz, albo nie. Nie ma "powiedzmy"!
- Dobra, ufam ci. Nie wiem czemu, ale nie potrafię ci nie uwierzyć. Pasuje? - warknęłam zła. German nic nie odpowiedział tylko przybliżył się do mnie i pocałował. Krótko, ale czule. - Co to ma znaczyć? - spytałam zdezorientowana jego czynem.
- Zawsze to pomagało ci się uspokoić jak byłaś zdenerwowana, i jak widzę, tym razem też zadziałało - zaśmiał się lekko. - A też to jest taki mały sposób na to byś zamilkła. Czasami potrafisz być nieznośna.
- Hej - jęknęłam i szturchnęłam go w ramię.
- Dobra, dobra... Żartowałem - uniósł w geście obrony ręce.
- No ja myślę. He hee.. - zaśmiałam się i przytuliłam się do niego. Lekko go chyba tym zaskoczyłam. Dopiero po chwili mnie przytulił. Delikatnie pogłaskał mnie po głowie.
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze - szepnął, albo ja niedosłyszałam. Czułam, że zaraz zasnę. Całe ciało zrobiło się dziwne giętkie. Bezwładnie oparłam się o Germana. - Angie? - uniósł moją twarz. Powieki mi się zamykały. - Angie? - szepnął już bardziej wystraszony.
- To pewnie od leków - szepnęłam bezradnie i opuściłam głowę. - Wiesz co German, choć cię nie pamiętam, to kocham cię na zabój. Mam ochotę na ciebie tu i teraz! - zaśmiałam się. - Proszę, uszczęśliw swoją pynie.
- Ciii... Nic nie mów - szepnął mi na ucho. - To tylko skutek uboczny pewnie któryś leków.
- Kocham cię Germanie Castillo... Chcę się pieprzyć z tobą o każdej porze dnia i nocy, w każdym miejscu. Będziemy mieć tyle dzieci ile tylko sobie zamarzysz... Dam ci wszystko. Dam ci całą siebie.
- Dobrze, dobrze... - westchnął bezradnie. - A teraz się połóż. Prześpij się. Odpocznij. Dobrze to ci zrobi.
- Ale ja nie chcę spać - naburmuszyłam się, gdy próbował mnie siłą położyć na łóżku.
- Angie proszę.
- Och dobrze. Zrobię to tylko dla ciebie skarbie - uśmiechnęłam się szeroko i posłusznie położyłam się. Niby nie chciało mi się spać, jednak szybko odpłynęłam do krainy Morfeusza.

- Ej, wjedźmy jeszcze na stację benzynową, kupimy jakieś żarełko - zaśmiała się Patricia.
- Noo...! Właśnie! U nas w domu dokończymy świętowanie! - zatriumfował jej Alex.
Po 10 minutach byliśmy już na stacji benzynowej.
- Gery, idziesz? - spytał Alex dziewczynę o można by powiedzieć fryzurze w nieładzie.
- Z tobą? Wszędzie - zaśmiała się.
- To my, zostaniemy tu - zaśmiała się Patricia spoglądając na Oliver'a.
- Tak to ja idę z wami - zaśmiałam się pokazując na Grey i Alex'a. Szybko wyskoczyłam z samochodu.
- Angie... - zawołała za mną Pati. - Czekaj!
Zatrzymałam się i odwróciłam się do niej.
- Tak?
- Hm... Jakby to powiedzieć, mam nadzieje, że nie czujesz się jakoś dziwnie...
- Jak piąte koło u wozu? - spytałam. - Nie, nie czuję się tak. - odparłam szybko. -  Choć szkoda, że nie świętuje swoich osiemnastych urodzin z Dante, ale wy jesteście moimi przyjaciółmi. Spędzam czas z przyjaciółmi. I jestem szczęśliwa. Bardzo. A teraz - wskazałam na mały sklepik. Patricia uśmiechnęła się szeroko. Dogoniłam Gery i Alex'a. Byli naprawdę śliczną parą. A ich miłość była piękna i prawdziwa.
- Ja idę po jakieś pączki, rogale itp. - rzekłam do pary przy wejściu. - Spotkamy się przy kasie za chwilę.
- Ok  - zawołali jednocześnie i poszli w drugą część niedużego sklepu. Przeszłam szybko między regałami, zapakowałam do reklamówki kilka rogali, pączków i precelków. Skierowałam się w stronę kasy.
- I co tam wzięliście? - spytałam zbliżającej się pary. - Mam nadzieję, że jakieś dobre picie i przekąski.
- No pewnie - zaśmiał się Alex. - Ja tylko biorę to co najlepsze.
Pocałował Gery.
- Hej, amory, koniec tego dobrego - pstryknęłam palcami im przed twarzami.
- Jesteś zła bo nie ma z nami Dante'go - zaśmiała się Gery.
- Wcale, że nie... - wzięłam od nich resztę naszych zakupów. - Wy dokończcie, to co zaczęliście i widzimy się za chwilę przy kasie. - odwróciłam się do nich tyłem. - Wy płacicie! - zawołałam znikając między pólkami prowadzącymi do kasy. Położyłam produkty na blacie i czekałam na gołąbeczki. Dziwne, bo nikt nie stał za kasą. Przecież typowy złodziejaszek już by skorzystał z takiej okazji i ukradł by pieniądze. - Przepraszam, jest tu ktoś! - zawołałam. Zaczęłam rozglądać się.
- Angie? Czemu się nie kasujesz? - spytał Alex podchodząc.
- A jak myślisz? Nie ma tu nikogo chyba, kto mógł by nam pomóc - wzruszyłam ramionami.
- Może na zapleczu? - rzekła Gery pokazując na otwarte drzwi w oddali. Chciałam już iść w tamtą stronę, ale powstrzymał mnie Alex.
- Lepiej będzie jeśli ja to sprawdzę - rzekł wyprzedzając mnie i udając się do drzwi. Uważnie mu się przyglądałyśmy z Gery. Obie się o niego bałyśmy. Po chwili usłyszałyśmy jego krzyk. - Chryste!
- Alex, co jest? - szybko do niego podbiegłam. Jednak to co zobaczyłam, praktycznie ścięło mnie z nóg. Na zapleczu sklepu leżał trup. Cały zakrwawiony. - O matko...
- Wynośmy się stąd! - rozkazał Alex łapiąc mnie za nadgarstek. - Gery, idź do samochodu! - krzyknął do dziewczyny, jednak ta nie zamierzała go posłuchać.
- Alex, my musimy wezwać policję - wyrwałam mu się.
- Nie, a co jeśli ten morderca jest tu nadal!
- To tym bardziej! Ja się go nie boję! - oświadczyłam.
- A powinnaś, widać, że ten ktoś jest uzbrojony, ma broń! - warknął zły pokazując na drzwi magazynu, za którymi leżał, no trup.
Nagle drzwi sklepu się otworzyły, i ktoś wszedł do środka. Było to dwóch mężczyzn. Obaj byli bardzo umięśnieni i groźni. Odruchowo zrobiłam krok w tył.
- Witamy, witamy - zaśmiał się za nami męski głos. Odwróciłam się w tamtą stronę. W drzwiach stał kolejny, trzeci mężczyzna. Był bardzo podobny do reszty, a nawet wydawał się silniejszy. W lewej dłoni trzymał broń, pistolet.
- Myyy... My nie chcemy problemów - rzekł Alex.
- Wiemy o tym - zaśmiał się jeden z nich. Powoli zbliżali się do nas. Każdy ich krok sprawiał, że jeszcze bardziej zbliżałam się do Alex'a.
- Spokojnie - szepnął prawie niesłyszalnie. Czułam, że strach zaraz przejmie władzę nade mną.
- Ale niestety, musimy was zabić - rzekł jeden z nich, mający na twarzy bliznę. - Widzieliście zbyt dużo - wyciągnął zza kurtki pistolet.
- Może się dogadamy? - próbował Alex coś zrobić.
- Nikomu nic nie powiemy - dodałam z nadzieją, że da się ich jakoś przekonać by nas wypuścili.
- Kusząca propozycja. Ale, nie!
"Blizna" szybko doskoczył do mnie, złapał mocno za ramię i pociągnął za sobą.
- Zostaw ją! - krzyknął za nim Alex. Chciał pomóc, ale sam został ujęty. Mężczyzna przystawił mi do szyi pistolet. Oddech przyspieszył mi a nóg to prawie nie czułam, i ledwo na nich stałam. Gery też była tak jak ja uwięziona. Alex'a mężczyzna aż przewrócił i przygniótł swoim ciałem.
- To powiedz, która to twoja dziewczyna? - rzekł oprawca Alex'a. - Blondi czy brunetka?
Alex gwałtownie próbował się wyrwać przeciwnikowi. Nie udało mu się to jednak, a jeszcze został skopany.
- Nie - szepnęłam.
- A więc to ty jesteś tą szczęściarą? - zaśmiał mi się do ucha. Przycisnął mi jeszcze bardziej broń do skóry.
- Będziesz miał okazję patrzeć jak zabijam twoją ukochaną - zaśmiał się szyderczo mężczyzna, który widocznie był ich przywódca, ale też teraz wystawiał na próbę Alex'a.
- Nie! - krzyknęła przez łzy Gery.
- Zostawcie je! - warknął zły Alex.
- Nudzi mnie już to twoje zimne zachowanie. Trzeba cię trochę przykrócić! - krzyknął i kopnął Alex'a w brzuch. Potem kolejny i kolejny raz. Chłopak zwijał się z bólu.
- Zostawcie go! - łkała Gery. Wyrwała się przeciwnikowi i dobiegła do ukochanego. Przykucnęła przy nim. Wzięła jego twarz w dłonie.
- Co to ma być? - warknął "blizna". Odstawił broń ode mnie i wymierzył w parę. Z łatwością pociągnął za spust. Nie jeden czy dwa razy, ale oddał po pięć strzałów na osobę. Krew zaczęła lecieć strumieniami.
- Nieee...! - krzyknęłam przez łzy.





******
Po trochę dłuższym czasie, zawitałam z 21. 
Dużo dialogów, aż za moim zdaniem.
Trochę go spaskudziłam, chyba z cztery razy próbowałam poprawić, zmienić, ale nic to nie dało, więc mamy to oto ^^
A waszym zdaniem, jak wypadła dwudziestka jedynka ??

Ściskam - Sanna ;)

Ps. Do osób, które wybierają się na VL, udanej zabawy!!! Pokażcie, że to w Polsce są najlepsi fani na świecie. 
Aaaa... i pozdrówcie Claritę, jeśli ją spotkacie, bo na bank przyjedzie z Diegusiem... :*

sobota, 14 marca 2015

Rozdział 20

- Chwilę to trwało, ale już jestem - rzekła pani Hooch. Jednak ja zbytnio nie słuchałam jej słów. Uważnie przygadywałam się kobiecie, która weszła za nią do sali. Była dość młoda. Może trochę starsza ode mnie. Miała ładne rysy twarzy podkreślone długimi włosami. Sylwetka też nie była niczego sobie. Pewnie wielu mężczyzn oglądało się za nią, i to tylko na korytarzy szpitala. Nie miała żadnego fartucha czy czegoś podobnego, co nosił cały personel szpitala. Zwykły ustój składający się z bluzki, marynarki, spodni i butów na obcasie, które było słychać przy każdym zrobionym kroku.
 Ona też mi się przyglądywała.
- Aaa... To jest Ana Isabel Fabregas, i jest naszą nową panią psycholog - wskazała na kobietę.
- Psycholog? - zdziwiłam się z lekka. Ja na pewno nie potrzebowałam żadnego psychologa!
- Yyy... To może być dla ciebie Angeles, lekkie zaskoczenie... Wiem o tym, ale akurat spotkałam panią Ane i postanowiłam, że od razu wprowadzę ją w pracę szpitala.
Spojrzałam niepewnie na panią Hooch, a potem na panią Ane. Wpatrywała się we mnie jakby na wylot chciała mnie przeświecić. Zakłopotana odwróciłam się od niej wzrok. Bez słowa podeszła do mnie pani Hooch, a psycholożka przysunęła wózek. Pomogły mi na nim usiąść.
- W porządku? - spytała lekarka. Kiwnęłam głową. Poprawiłam się lekko. Dziwnie się czułam siedząc na wózku. Taka uzależniona od pomocy innych. Pani Hooch ustawiła mnie przy oknie bym mogła dobrze widzieć.
- Wiem, i rozumiem, że jesteś lekko zszokowana, ale proszę, porozmawiaj z panią psycholog - zwróciła się do mnie pani Hooch, i nie czekając na moją odpowiedź, udała się do drzwi. - Niedługo wrócę - dodała i opuściła moją salę, pozostawiając mnie z młodą panią psycholog.
"Na pewno nie będę z nią rozmawiać. Nie z obcą osobą" - pomyślałam.
Wyjrzałam przez okno. Krajobraz wyglądał cudownie, choć to był krajobraz miejski. Park, w którym bawimy się dzieci, spacerowały starsze osoby, dorośli spieszyli się do pracy. Wokół sklepy, restauracje, domy, w oddali ogromne wieżowce.
"Zapewne siedziby ważnych firm" - pomyślałam.
- Hm... Angeles? - szepnęła kobieta. Udając, że jej nie ma, wpatrywałam się dalej w krajobraz za oknem jak zaczarowana. - Ja rozumiem, że nie byłaś przygotowana na spotkanie ze mną... - urwała na chwile. - Ja chcę ci pomóc, nic więcej - złapała moją dłoń. Chciała mnie tym gestem przekonać do siebie? To jej się na pewno nie uda. Szybko wyrwałam dłoń. Pani Ana westchnęła z rezygnacją. Cofnęła dłoń i wyprostowała się na fotelu.  
- Początki są zawsze trudne - rzekła pewna siebie. Szybko przybrała całkiem inną maskę. - Ale damy radę. I nie uniknie pani od rozmowy - zapewniła mnie. Czy to miała być groźba?!  
Resztę czasu siedziałyśmy w zupełnej ciszy. Słychać było tylko świst wiatru i głos życia ulicznego. Więc bez problemu usłyszałam jak za drzwiami ktoś prowadził radosną rozmowę, a po chwili zaskrzypiały zawiasy drzwi. Od razu się odwróciłam w tamtą stronę. Do sali weszła pani Hooch, brunetka i On. Wszyscy szczęśliwi. Brunet wyszczerzył oczy na mój widok. 
- Angie? - szepnął spoglądając to na mnie to na panią Hooch. - A pani to...? - spytał wskazując panią psycholog. 
- To jest nasza nowa pani psycholog, Ana Fabregas - przedstawiła pani Hooch kobietę.  
- Ahaa... Ale czy takie spotkania nie powinny być wcześniej uzgodnione?! - spytał uważnie ilustrując młodą kobietę. Przyglądał jej się uważnie, ale też i podejrzliwie?.  
- Na mnie już czas. Nie będę przeszkadzać - rzekła psycholożka i udała się do drzwi. - Wyniki dzisiejszej sesji z panią Angeles przyniosę pani, po południu, od razu jak będą - zwróciła się do pani Hooch i opuściła salę. 
- Jak się w ogóle pani czuje, pani Angeles? Dobrze?  
- Dobrze - szepnęłam. Byłam nadal poirytowana tą psycholog.  
" Ona nie odpuści sobie tak łatwo" pomyślałam. I coś czułam że tak właśnie będzie.  
Zapadła dłuższa chwila ciszy. Wszyscy wpatrywali się we mnie, jakby czekał aż coś jeszcze powiem. Denerwowało mnie to ich zachowanie.  
- Mam coś na twarzy?! - warknęłam już całkiem zła. Nic nie szło jak po myśli.  
- Nieee... - odpowiedzieli jednocześnie. Było to trochę dziwne. A nie trochę, a raczej bardzo. 
- To co?  
Wymienili się spojrzeniami, jakby ustalali kto z nich ma powiedzieć. Jednak nikt nic nie powiedział. 
- To może pomogę pani wrócić na łóżko. Zaraz pewnie będzie rozwożone drugie śniadanie. 
- Tak, tak - szepnęłam. Pani Hooch podjechała wózkiem blisko łóżka, i powoli, kierując mną, pomogła mi się położyć.  
- Dziękuję - szepnęłam. 
- To moja praca - zaśmiała się i ruszyła w stronę drzwi. - Niech pani nie myśli, pani Angeles, że to koniec sesji u pani psycholog. Przeżyła pani trudny wypadek, a po tym mogą pozostać lęki. My... my chcemy ci tylko pomóc jak tylko możemy. Nie odtrącaj tej pomocy, bo później może być za późno. 
I wyszła. " Lęki... Jakie niby lęki skoro nic, NIC nie pamiętam" pomyślałam.  
Wyciągnęłam głowę i wpatrywałam się w sufit. Próbowałam zebrać myśli, ale jakoś nie wychodziło mi to.  
- Angie... - zaczął brunet. 
- Nie. Nie mów nic - przerwałam mu. Poprawiłam się i spojrzałam na niego. Potem spojrzałam na brunetkę. - Kim wy jesteście, dla mnie?  
Spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.  
- Odpowiedzcie! - ryknęłam. Miałam już dość tej niewiedzy.  
- A chcesz krótsza czy dłuższa odpowiedź? - burknął mężczyzna.  
- Nie denerwuj mnie! Przesiadujesz przy mnie całe dnie. Budzę się jesteś, zasypiam też jesteś, to chyba mam prawo wiedzieć.?  
Przeczesał dłonią włosy. Widać był lekko zdenerwowany.  
- Wiem, wiem... Przepraszam cię. Ta sytuacja, to wszystko... Już nie daję rady. Przepraszam... - schował twarz w dłoniach. Yyy... To się zrobiła atmosfera. 
- Tato? - do mężczyzn podeszła dziewczyna. Oparła dłoń na jego ramieniu.  
- Już, już... Zdenerwowałem się lekko... Już dobrze... - spojrzał czule na brunetkę. Z miłością w oczach. - Violu... Mogłabyś zostawić mnie samego z Angie? - błagalnie zerknął na nią.  
 - Dobrzeee... I tak musiałabym zaraz iść, umówiłam się z Fran i Cami, że spotkamy się wcześniej w Studio i poćwiczymy przed zaliczeniem - ucałowała mężczyznę w policzek - Pamiętasz, że dziś nocuję u Fran? 
- Tak, tak - pokiwał lekko głową. - Jutro po ciebie przyjedzie Ramallo. 
- Ok, pa Angie, pa tato - rzuciła i wybiegła wręcz ze sali.  
 - Hm... Nawet nie wiem kiedy tak dorosła. 
Spojrzałam na niego z lekkim zdziwieniem. A więc byli rodziną. 
- Violetta. To moja córka 
- A ty kim jesteś, kim dla mnie jesteś? - zaatakowałam go.  
- Yyy... - zaczął się zastanawiać nad czymś. Później jakby szukał czegoś wzrokiem. - Wiem... - przeszukał wszystkie kieszenie marynarki. Z jednej z nich wyciągnął pierścionek. Niewielki, ale bardzo ładny. Spojrzał się na niego z radością i zarazem smutkiem w oczach. - Wiesz, jak tak czekałem aż skończą się te różne badania, operacje toż po twoim wypadku, i gdy tak siedziałem pod drzwiami sali, w której byłaś, przyszła jedna z pielęgniarek. Przekazała mi go, bo nie chciała by się zawieruszył, a wydawał jej się cenny. Dla ciebie.  
- To mój pierścionek? 
- Tak - westchnął.  
- A wiesz, kto mi go dał? - dociekałam.  
- Tak, wiem. To byłem ja. 
A no tak. Brawo Angie nawet nie myślisz. Przecież tylko on tu przesiaduje przy mnie. Gdyby komuś na mnie jeszcze zależało by, przyszedł by.  
- Aj, przepraszam.  
- Nie przepraszaj, skąd mogłabyś wiedzieć - obracał metal w palcach. 
- Mogłabym...? - spytałam pokazując na ozdobę. 
- Och, oczywiście - szybko podał mi go. Wzięłam go delikatnie, i obracałam we wszystkie strony. Był piękny, i to bardzo. Mały delikatny diamencik odbijał i łamał promienie świetlne. Cudownie... Z pozoru wydawał się byle jaki, jednak każdy gdy mu się przyjrzał, musiał zmienić zdanie.  
- Czemu, dlaczego mi go dałeś? - zerknęłam ukradkiem na Niego.  
- Hmm... - westchnął przeczesując włosy. Wydawał się jakby szukał tego wspomnienia. Gdzieś głęboko w pamięci. Usiadł obok mnie, bardzo blisko. - A jak sądzisz? 
- Eee... Nie wiem - wzruszyłam lekko ramionami. 
- A nie domyślasz się czemu? 
- Nie wiem. Jest bardzo piękny. Wartościowy.  
- Tak, ale ma też dwa znaczenia, mogę? - wysunął dłoń po pierścionek. Podałam go mu. Chwycił od razu moją prawą dłoń. Lekko się zdziwiłam. - Dla niektórych ten pierścionek może mieć tylko wartość materialną. Jednak kiedy go wybierałem, zobaczyłem drugą jego stronę. Tą którą mało kto dostrzega. Piękno, tajemniczy blask, zadziwienie. Taki na zewnątrz niepozorny, bo to co najbardziej wartościowe ma ukryte w swojej głębi. Od razu skojarzył mi się z tobą. Jesteś taka sama jak on, macie te same cechy. A też, że był ważny powód do dania ci go, nie czekałem. Kupiłem, a gdy zobaczyłem twoją reakcję na niego i słowa, z którymi ci go dałem, wiedziałem że jest idealnie. A wiesz jakie słowa pasują do takiego prezentu? Takie trzy piękne wyrazy tworzące jedno zdanie : Wyjdziesz za mnie?  
Spojrzał na mnie, prosto w oczy jakby chciał z nich wyczytać o mnie wszystko. Ja widziałam tylko piękne Jego tęczówki, i nic poza tym.  
- Czy to znaczy, że... - zaczęłam oszołomiona tym wszystkim.  
- To znaczy, że ci się oświadczyłem. 
- A ja? 
Delikatnie położył dłoń na moim policzku i zbliżył swoją twarz.  
- A ty - ledwo wyczuwalnie przejechał kciukiem po mojej skórze - zgodziłaś się.  
Uśmiechnął się promiennie. Czyli coś już wiedziałam. On był moim narzeczonym. O ile to była prawda. Ale przecież nie kłamałby. Po co niby? 
Nagle zaczął zbliżać swoją twarz do mojej. Nasze usta dzieliło coraz mniej. Poczułam jego oddech na szyi, twarzy. Serce przyspieszyło mi bić, oddech stał się nierówny. Delikatnie złączył nasze usta w nieśmiałym pocałunku. Jednak każde następne muśnięcie stawało się coraz bardziej namiętne, agresywne. Sama nawet nie wiedziałam czemu go nie odepchnęłam, nie przerwałam tego. Czułam, że tak jest dobrze. Pragnęłam tego. Gdy się ode mnie odsunął poczułam jakiś dziwny niedosyt. Czułam jakby moje ciało chciało więcej, i więcej. Odwróciłam od niego wzrok. Nie miałam bladego pojęcia co powiedzieć. Złapał moją twarz i zmusił bym patrzyła mu prosto w oczy. 
- Czy aż tak kiepsko całuję? - zaśmiał się. Westchnęłam i zaprzeczyłam kiwając głową. Od razu spuściłam wzrok. Nie potrafiłam wytrzymać mocy jego pięknych czekoladowych tęczówek. Zbyt mnie jakby pochłaniały, wsysały.  
- Czemu nie patrzysz mi w oczy? Nie gryzę. 
- Jaaa... nieee... Boję się - szepnęłam. Zaczęłam miętolić koniec pościeli.  
- Ale czego? Ja cię nie skrzywdzę. Kocham cię zbyt mocno, i nie był bym w stanie doprowadzić cię do bólu - załapał moją dłoń i zbliżył ją do swoich ust, i ją ucałował. Wyrwałam jednak ją szybko. 
- Nie... Nie rozumiesz? Ty wiesz wszytko, a ja... a ja nic... Nie mam o niczym bladego pojęcia. Nie wiem o niczym, nie wiem kim ty jesteś, ta dziewczyna, gdzie jestem. Nie wiem nawet kim ja sama jestem! - do oczu naszły mi łzy. "Nie, nie będę przy nim płakać. Nie rozkleję się" powtarzałam sobie. - Próbuje sobie coś, coś przypomnieć, ale nic. Wielka pustka, i nic poza tym - łzy powoli wydostawały mi się z oczu. Szybko je starłam. - A ty... A ty jakby niby nic przychodzisz i mnie całujesz! Powiedz, co ja mam o tym myśleć, bo ja już nie wiem?!  
- Przepraszam, nie powinienem.  
- Nie powinieneś - powtórzyłam za nim. Zapadła między nami krępująca cisza. Uważnie mu się przyglądywałam. Myślał o czymś bardzo intensywnie. 
- No, ale skoro mnie nie odepchnęłaś, musisz coś czuć, pamiętać  - przerwał ciszę. - Przecież inaczej nie pozwoliłabyś się pocałować.  
- Ja, ja nic nie pamiętam - szepnęłam. 
- Ale musisz coś czuć. Ja to wiem, i wydaje mi się, że ty też. Mam rację? - jego oczy były przepełnione aż pewnością.  
- Nie wiem... - wzruszyłam lekko ramionami.  
- Angie... Proszę, bądźmy wobec siebie szczerzy.  
- Ale ja jestem szczera! - warknęłam. Czy on próbował mi zrzucić, że kłamię?!  
- To szczerze, powiedz, co teraz czujesz... Wszystko co cię gryzie, a może znajdziemy na to odpowiedź.  
- Meczy mnie już ta rozmowa. Skończmy ją w tym momencie - chciałam się już położyć, ale On złapał mniej za ramiona, i nie pozwolił. - Puszczaj!  
- Nie. Nawet nie wiesz jak długo czekałem, żeby z tobą porozmawiać. Nie odpuszczę, nie stracę tej szansy.  
- To boli... - jęknęłam.  
- A nie musi... Porozmawiaj ze mną jeszcze chwilę, i sobie pójdę. Będziesz mogła sobie odpocząć. Angie, nie widzisz jak mi na tobie zależy. Chcę byś jak najszybciej do nas wróciła, do mnie. Tęsknię... Proszę, chwila... I sobie pójdę, jak tak tego chcesz. 
- Nie, nie idź nigdzie - wypaliłam szybko zanim pomyślałam o tym co mówię. Przytuliłam się do niego. To był dziwny odruch. - Nie zostawiaj mnie samej - wychlipałam przez łzy.  
- Nie zostawię. Nigdy - przytulił mnie jeszcze bardziej do siebie. Delikatnym ruchem dłoni gładził moje plecy. Oddech miałam bardzo nierówny. Czemu aż tak bardzo coś mnie do niego ciągnęło?  
- W porządku? - szepnął mi do ucha. Kiwnęłam tylko głową na tak. Oderwałam się od niego. - Jeśli tak, to się uśmiechnij - delikatnie uniosłam kąciki ust. - No, od razu lepiej - zaśmiał się i dał mi buziaka w policzek. - Nie smuć się. Niczym - poprosił. 
- Ale dlaczego niby mam być szczęśliwa? Uśmiechać się? 
- Bo widocznie ktoś tam u góry nad tobą czuwa, i nie pozwolił ci odejść stąd. Żyjesz, a to jest już powód do szczęścia. A jak to nie jest wystarczający powód to zrób to dla mnie. Proszę. 
- Dobrze - uśmiechnęłam się. On odwzajemnił to.  
- To, może odpocznij. Zdrzemnij się. Masz mieć dziś jakieś badania, mówiła pani Hooch, więc później nie będziesz mieć na to czasu. A badania potrafią być wyczerpujące. 
- Eee... Dobrze - wyjąkałam i się położyłam. Brunet poprawił mi pościel. Złapałam go za dłoń. - Yyy... Będziesz tu podczas moich badania?  
- Będę. Zawsze - szepnął tak cicho jakby chciał to pozostawić tylko dla nas.  
- A tak w ogóle, to jak masz na imię, no boo... 
- Ah.. No tak... Jestem German  - rzekł. 
- German, ładne imię - przyznałam. - Pasuje do ciebie.  
- Wiem, Angeles... - ucałował moje czoło. - Śpij, sen ci się przyda. 
Pokiwałam głową i zanim zasnęłam szepnęłam : German. I z uśmiechem na twarzy, zasnęłam. 





******
Witam, witam...
Przepraszam za "małą" nieobecność.... Ale już wracam, pełna weny... 
Więc wystarczy, że będziecie cierpliwi, a rozdziały będą same do was przychodzić. 
Przepraszam za wszelkie błędy stylistyczne, ale pisałam ten rozdział na telefonie... 
Komentujcie, oceniajcie i motywujcie ;)

Ściskam - Sanna :)