I tak jak German obiecał, był podczas
moich badań. Był tak blisko jak tylko pozwalali lekarze. Nie zostawiał mnie
samej. Byłam mu w głębi serca za to wdzięczna. Za tę jego bliskość. Jednak nie
wiedziałam dlaczego.
Pani Hooch wyprowadziła mnie na wózku
z sali badań. Teraz już wracałam do swojego tu "pokoju". Na korytarzu
czekał zdenerwowany German. Uśmiechnęłam się na jego widok.
- I jak? - spytał podbiegając do
mnie.
- Niech się pan tak nie denerwuje.
Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Najgorsze już za panią Angeles -
mówiła pani doktor prowadząc mnie do sali. - Kości dobrze się zrastają. Na
dniach zostanie zdjęty gips z lewej ręki. Żebra też się pięknie zrosły. Teraz
tylko trochę cierpliwości, i niedługo nas pani opuści.
- To są dopiero dobre nowiny - rzekł
German otwierając drzwi mojej sali.
- Taak... - uśmiechnęłam się do niego
promiennie. Pani Hooch podjechała wózkiem blisko łóżka i pomogła mi wraz z
Germanem usiąść na nim.
- Miłego dnia życzę - rzekła kobieta
na odchodne i zniknęła za drzwiami.
- Myślałem, że te badania bardziej
cię zmęczą. Widocznie się pomyliłem - rzekł przyglądając mi się.
- Widocznie, tak - zaśmiałam się.
- A jak się czujesz? - spytał. Trochę
zdziwił mnie, że znów o to pytał. Przecież już mówiłam. - Ale tak naprawdę. Przede
mną nie musisz udawać twardzielki.
- Ale ja nic nie udaję.
- Angie, znam cię zbyt dobrze, by
wiedzieć, że udajesz...
- Ale co ty opowiadasz, German! -
warknęłam zła.
- Ja mówię samą prawdę. To jak? -
uniósł pytająco brew.
- Czuję się dobrze, naprawdę.
- Och, niech ci będzie... Powiedzmy,
że ci w to wierzę - zaśmiał się i usiadł obok mnie, obejmując ramieniem.
Przyciągnął mnie do siebie. Nie stawiałam się. - Nie mogę się doczekać kiedy
wyjdziesz z tego szpitala, kiedy już wrócisz do domu... Nie mam kogo przytulać
przed snem, i kogo tulić w śnie. Tęsknię Angeles... Bardzo...
Uśmiechnęłam się leciutko... To było
takie słodkie, ale i zarazem smutne. Chciałabym wiedzieć o czym on mówił. O
jakim silnym uczuciu. O jak wielkiej miłości. Przywarłam jeszcze bardziej do
Germana.
- Kocham cię... - szepnął mi do ucha.
Ucałował moją głowę. Jak ja chciałam przypomnieć sobie wszystko. Chciałam
wiedzieć czy te słowa są prawdziwe. Mieć stuprocentową pewność. Teraz jedynie
mogłam mu wierzyć, i nic więcej.
- German, opowiedz mi coś o sobie -
poprosiłam go. - Czym się zajmujesz? Gdzie mieszkasz? Co lubisz? Jak masz w
ogóle na nazwisko?
- Hm... Dużo pytań. W ogóle jesteś
bardzo rozmowna, w porównaniu z wczorajszym dniem...
- Heee... - westchnęłam. - To się
ciesz.
- Cieszę się, i to bardzo. Mam
nadzieję, że jutro też sobie porozmawiamy.
- A odpowiesz mi na pytania?
- Pewnie... A więc tak... Nazywam się
Castillo, German Castillo. Jestem z zawodu inżynierem, obecnie pracuję nad dość
skomplikowanym projektem, dbam o to by
żyło się lepiej. Chcę, pragnę by zostawić ten świat w jak najlepszym stanie dla
naszych dzieci, pokoleń... - uśmiechnął się słabo.
- Czyli naprawiasz to co
zniszczyliśmy? - uniosłam pytająco brew.
- Można tak powiedzieć... Zależy mi
by żyło się lepiej.
- Bardzo to jest szlachetne.
- Do bycia szlachetnym brakuje mi
dużo... Naprawdę dużo - rzucił smutno.
- Ale czemu?
- Popełniłem wiele, wiele błędów.
Dokonałem złych wyborów.
- Każdy ich przecież dokonuje, i to
codziennie... Musimy wybrać źle by się nauczyć wybierać dobrze. Uczymy się na
błędach, nieprawdaż?
- Taaak... Prawda... Ale do dziś nie
mogę sobie tego wybaczyć. Skrzywdziłem bliskie mi osoby...
- Na przykład kogo?
- Na przykład moją córkę, Violettę.
Wywoziłem ją z miasta do miasta. Gdy tylko coś mi się nie podobało,
wyjeżdżałem. Zmieniałem tak często miejsce zamieszkania, że nie potrafię
zliczyć ile razy. A Viola na tym najbardziej cierpiała. Nie miała normalnego
życia. Nie chodziła nawet do szkoły, miała guwernantkę...
- Guwer...coo? - przerwałam mu
zdziwiona.
- Guwernantka to taka osoba, która
uczy i zajmuje się dzieckiem, taka nauczycielka domowa.
- Ahaa...
- Kontynuując i wnioskując, nie
wymieniając dalej. Skrzywdziłem ją, swoją własną córkę. Moje oczko w głowie.
- Ale to już przeszłość?!
- Tak, i bardzo się z tego cieszę.
Wszystko uległo zmianie, poprawie. A to właśnie ty wpłynęłaś na mnie.
- Ja? - zdziwiłam się.
- Tak... To ty mnie zmieniałaś.
Pokazałaś mi jaki może być świat. Dowiedziałem się co to jest prawdziwa i
bezgraniczna miłość. Uświadomiłaś mi bardzo wiele... Mógłbym ci za to dziękować
codziennie.
Lekki rumienieć wpełzł mi na twarz.
Czemu on musi mnie tak zadziwiać? Czemu nie może mówić o czymś normalnym, o
czymś co mnie nie zdziwi, nie zaciekawi.
- Miłość potrafi zmienić człowieka.
- Tak sądzisz? - spytałam. Był to
odważny wniosek.
- Jestem pewien w stu procentach a
nawet i dwustu - zaśmiał się, i to bardzo uroczo.
- Jesteś bardzo pewny siebie,
Germanie Castillo.
- Jak wyjdziesz, to zabiorę cię w
podróż. Uciekniemy na jakiś czas stąd. Gdzieś gdzie nikt nas nie znajdzie.
Będziemy tylko my, i nikt więcej. Bez problemów, zmartwień. Tylko ty i ja -
szepnął mi na ucho.
Zarumieniłam się, a raczej to już
spaliłam buraka. Było to naprawdę słodkie i w ogóle urocze, ale... No właśnie,
jest ale. Ja nic nie pamiętam. A co jeśli
sobie niczego nie przypomnę? Co jeśli mój zanik pamięci zostanie na
zawsze? Jak mam oddawać jego uczucie?
- O czym tak myślisz? - spytał podnosząc
się gdy przez dłuższą chwilę nic nie mówiłam, gdy myślałam.
- O niczym - odwróciłam od niego
wzrok.
- Nie kłam - ostrzegł mnie. - Widzę
to po twoim zachowaniu... Co się stało?
Odwrócił moją głowę do siebie. Zmusił
bym patrzyła mu w oczy. " Nie, nie zatracaj się w tych pięknych
oczach" powtarzałam sobie. Jednak to było trudne, a nawet prawie
niemożliwe.
- Co się stało, że nagle przestałaś
się uśmiechać? - delikatnie przejechał kciukiem po moim policzku. Tam gdzie
mnie dotknął poczułam dziwne mrowienie. Jakby prąd tam przeszedł. - Ej, mi
możesz powiedzieć wszystko. Mogę nie pochlebiać tego, ale zrozumiem.
- German... -szepnęłam. - A co... A
co jeśli... - urwałam. Nie mogłam tego powiedzieć. Nie mu. Zezłości się na mnie
tylko. Zdenerwuje się i sobie pójdzie.
- A co jeśli..? Dokończ - nalegał.
- A co jeśli... A co jeśli...
jeśli... jeśli przegapiłam obiad? - wypaliłam nawet nie wiem kiedy. Nie
chciałam go okłamywać, ale nie miałam innego wyjścia. Nie potrzebnie zaczęłam
mówić.
- Angie... - spojrzał na mnie surowo.
Chyba się domyślał, że to nie w tym problem. - Proszę, nie bawmy się w to...
Powiedz otwarcie o co chodzi...
- Ale ja się w nic nie bawię!
- Mnie nie okłamiesz, nie teraz kiedy
nie wiesz jak to zrobić bo mnie nie znasz.
- No właśnie, nie znam cię - German
wyprostował się nagle jakby ktoś mu w plecy włożył prosty kij. - Skąd mogę
wiedzieć, że mnie nie okłamujesz?
- Okłamuję? - zdziwił się. - Angie,
jesteś ostatnią osobą, którą bym próbował okłamać. Skąd ci to przyszło do
głowy? Czemu tak pomyślałaś?
- Skąd mam wiedzieć, że teraz też
mówisz prawdę?!
- Angie? - szepnął lekko
wystraszony?. - Angieee... - złapał się
za głowę. - Angie, nie pleć bzdur! Błagam cię!
- Bzdur? - zakpiłam. Czy on w ogóle
wiedział o czym mówię? Chyba nawet nie starał się mnie zrozumieć.
- Angeles, moja kochana Angeles -
zaczął. Złapał mnie za ramiona. - Kocham cię najbardziej na świecie. Wiem,że ty
mnie też kochasz, prawda? - zerknął na mnie z nadzieją w oczach. Chciał bym
potwierdziła to co powiedział. Jednak co ja mogłam zrobić?
- German, nie zaczynaj, proszę -
szepnęłam bezradnie.
- Nie Angie. Nie odpuszczę. Miłość
polega na wzajemnym zaufaniu. Tylko o to proszę, zaufaj.
- Ale jak?
- Angie... Angie, tak po prostu, z
serca. Uwierz i poczuj.
Westchnęłam. I co ja mam teraz
zrobić? Niby są tylko dwie opcje, ale którą wybrać, która jest lepsza od
drugiej? Przymknęłam oczy i chwile się zastanowiłam.
- Powiedzmy, że ci ufam - zaczęłam.
- Powiedzmy?! - oburzył się i wszedł
mi w słowo. - Angie, albo mi ufasz i wierzysz, albo nie. Nie ma
"powiedzmy"!
- Dobra, ufam ci. Nie wiem czemu, ale
nie potrafię ci nie uwierzyć. Pasuje? - warknęłam zła. German nic nie
odpowiedział tylko przybliżył się do mnie i pocałował. Krótko, ale czule. - Co
to ma znaczyć? - spytałam zdezorientowana jego czynem.
- Zawsze to pomagało ci się uspokoić
jak byłaś zdenerwowana, i jak widzę, tym razem też zadziałało - zaśmiał się
lekko. - A też to jest taki mały sposób na to byś zamilkła. Czasami potrafisz
być nieznośna.
- Hej - jęknęłam i szturchnęłam go w
ramię.
- Dobra, dobra... Żartowałem - uniósł
w geście obrony ręce.
- No ja myślę. He hee.. - zaśmiałam
się i przytuliłam się do niego. Lekko go chyba tym zaskoczyłam. Dopiero po
chwili mnie przytulił. Delikatnie pogłaskał mnie po głowie.
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze -
szepnął, albo ja niedosłyszałam. Czułam, że zaraz zasnę. Całe ciało zrobiło się
dziwne giętkie. Bezwładnie oparłam się o Germana. - Angie? - uniósł moją twarz.
Powieki mi się zamykały. - Angie? - szepnął już bardziej wystraszony.
- To pewnie od leków - szepnęłam
bezradnie i opuściłam głowę. - Wiesz co German, choć cię nie pamiętam, to
kocham cię na zabój. Mam ochotę na ciebie tu i teraz! - zaśmiałam się. -
Proszę, uszczęśliw swoją pynie.
- Ciii... Nic nie mów - szepnął mi na
ucho. - To tylko skutek uboczny pewnie któryś leków.
- Kocham cię Germanie Castillo...
Chcę się pieprzyć z tobą o każdej porze dnia i nocy, w każdym miejscu. Będziemy
mieć tyle dzieci ile tylko sobie zamarzysz... Dam ci wszystko. Dam ci całą
siebie.
- Dobrze, dobrze... - westchnął
bezradnie. - A teraz się połóż. Prześpij się. Odpocznij. Dobrze to ci zrobi.
- Ale ja nie chcę spać -
naburmuszyłam się, gdy próbował mnie siłą położyć na łóżku.
- Angie proszę.
- Och dobrze. Zrobię to tylko dla
ciebie skarbie - uśmiechnęłam się szeroko i posłusznie położyłam się. Niby nie
chciało mi się spać, jednak szybko odpłynęłam do krainy Morfeusza.
- Ej, wjedźmy jeszcze na
stację benzynową, kupimy jakieś żarełko - zaśmiała się Patricia.
- Noo...! Właśnie! U nas w
domu dokończymy świętowanie! - zatriumfował jej Alex.
Po 10 minutach byliśmy już na
stacji benzynowej.
- Gery, idziesz? - spytał
Alex dziewczynę o można by powiedzieć fryzurze w nieładzie.
- Z tobą? Wszędzie - zaśmiała
się.
- To my, zostaniemy tu -
zaśmiała się Patricia spoglądając na Oliver'a.
- Tak to ja idę z wami -
zaśmiałam się pokazując na Grey i Alex'a. Szybko wyskoczyłam z samochodu.
- Angie... - zawołała za mną
Pati. - Czekaj!
Zatrzymałam się i odwróciłam
się do niej.
- Tak?
- Hm... Jakby to powiedzieć,
mam nadzieje, że nie czujesz się jakoś dziwnie...
- Jak piąte koło u wozu? -
spytałam. - Nie, nie czuję się tak. - odparłam szybko. - Choć szkoda, że nie świętuje swoich osiemnastych
urodzin z Dante, ale wy jesteście moimi przyjaciółmi. Spędzam czas z
przyjaciółmi. I jestem szczęśliwa. Bardzo. A teraz - wskazałam na mały sklepik.
Patricia uśmiechnęła się szeroko. Dogoniłam Gery i Alex'a. Byli naprawdę
śliczną parą. A ich miłość była piękna i prawdziwa.
- Ja idę po jakieś pączki,
rogale itp. - rzekłam do pary przy wejściu. - Spotkamy się przy kasie za
chwilę.
- Ok - zawołali jednocześnie i poszli w drugą
część niedużego sklepu. Przeszłam szybko między regałami, zapakowałam do reklamówki
kilka rogali, pączków i precelków. Skierowałam się w stronę kasy.
- I co tam wzięliście? -
spytałam zbliżającej się pary. - Mam nadzieję, że jakieś dobre picie i
przekąski.
- No pewnie - zaśmiał się
Alex. - Ja tylko biorę to co najlepsze.
Pocałował Gery.
- Hej, amory, koniec tego
dobrego - pstryknęłam palcami im przed twarzami.
- Jesteś zła bo nie ma z nami
Dante'go - zaśmiała się Gery.
- Wcale, że nie... - wzięłam
od nich resztę naszych zakupów. - Wy dokończcie, to co zaczęliście i widzimy
się za chwilę przy kasie. - odwróciłam się do nich tyłem. - Wy płacicie! -
zawołałam znikając między pólkami prowadzącymi do kasy. Położyłam produkty na
blacie i czekałam na gołąbeczki. Dziwne, bo nikt nie stał za kasą. Przecież
typowy złodziejaszek już by skorzystał z takiej okazji i ukradł by pieniądze. -
Przepraszam, jest tu ktoś! - zawołałam. Zaczęłam rozglądać się.
- Angie? Czemu się nie
kasujesz? - spytał Alex podchodząc.
- A jak myślisz? Nie ma tu
nikogo chyba, kto mógł by nam pomóc - wzruszyłam ramionami.
- Może na zapleczu? - rzekła
Gery pokazując na otwarte drzwi w oddali. Chciałam już iść w tamtą stronę, ale
powstrzymał mnie Alex.
- Lepiej będzie jeśli ja to
sprawdzę - rzekł wyprzedzając mnie i udając się do drzwi. Uważnie mu się
przyglądałyśmy z Gery. Obie się o niego bałyśmy. Po chwili usłyszałyśmy jego
krzyk. - Chryste!
- Alex, co jest? - szybko do
niego podbiegłam. Jednak to co zobaczyłam, praktycznie ścięło mnie z nóg. Na
zapleczu sklepu leżał trup. Cały zakrwawiony. - O matko...
- Wynośmy się stąd! -
rozkazał Alex łapiąc mnie za nadgarstek. - Gery, idź do samochodu! - krzyknął
do dziewczyny, jednak ta nie zamierzała go posłuchać.
- Alex, my musimy wezwać
policję - wyrwałam mu się.
- Nie, a co jeśli ten
morderca jest tu nadal!
- To tym bardziej! Ja się go
nie boję! - oświadczyłam.
- A powinnaś, widać, że ten
ktoś jest uzbrojony, ma broń! - warknął zły pokazując na drzwi magazynu, za
którymi leżał, no trup.
Nagle drzwi sklepu się
otworzyły, i ktoś wszedł do środka. Było to dwóch mężczyzn. Obaj byli bardzo
umięśnieni i groźni. Odruchowo zrobiłam krok w tył.
- Witamy, witamy - zaśmiał
się za nami męski głos. Odwróciłam się w tamtą stronę. W drzwiach stał kolejny,
trzeci mężczyzna. Był bardzo podobny do reszty, a nawet wydawał się silniejszy.
W lewej dłoni trzymał broń, pistolet.
- Myyy... My nie chcemy
problemów - rzekł Alex.
- Wiemy o tym - zaśmiał się
jeden z nich. Powoli zbliżali się do nas. Każdy ich krok sprawiał, że jeszcze
bardziej zbliżałam się do Alex'a.
- Spokojnie - szepnął prawie
niesłyszalnie. Czułam, że strach zaraz przejmie władzę nade mną.
- Ale niestety, musimy was
zabić - rzekł jeden z nich, mający na twarzy bliznę. - Widzieliście zbyt dużo -
wyciągnął zza kurtki pistolet.
- Może się dogadamy? -
próbował Alex coś zrobić.
- Nikomu nic nie powiemy -
dodałam z nadzieją, że da się ich jakoś przekonać by nas wypuścili.
- Kusząca propozycja. Ale,
nie!
"Blizna" szybko
doskoczył do mnie, złapał mocno za ramię i pociągnął za sobą.
- Zostaw ją! - krzyknął za
nim Alex. Chciał pomóc, ale sam został ujęty. Mężczyzna przystawił mi do szyi
pistolet. Oddech przyspieszył mi a nóg to prawie nie czułam, i ledwo na nich
stałam. Gery też była tak jak ja uwięziona. Alex'a mężczyzna aż przewrócił i
przygniótł swoim ciałem.
- To powiedz, która to twoja
dziewczyna? - rzekł oprawca Alex'a. - Blondi czy brunetka?
Alex gwałtownie próbował się
wyrwać przeciwnikowi. Nie udało mu się to jednak, a jeszcze został skopany.
- Nie - szepnęłam.
- A więc to ty jesteś tą
szczęściarą? - zaśmiał mi się do ucha. Przycisnął mi jeszcze bardziej broń do
skóry.
- Będziesz miał okazję
patrzeć jak zabijam twoją ukochaną - zaśmiał się szyderczo mężczyzna, który
widocznie był ich przywódca, ale też teraz wystawiał na próbę Alex'a.
- Nie! - krzyknęła przez łzy
Gery.
- Zostawcie je! - warknął zły
Alex.
- Nudzi mnie już to twoje
zimne zachowanie. Trzeba cię trochę przykrócić! - krzyknął i kopnął Alex'a w
brzuch. Potem kolejny i kolejny raz. Chłopak zwijał się z bólu.
- Zostawcie go! - łkała Gery.
Wyrwała się przeciwnikowi i dobiegła do ukochanego. Przykucnęła przy nim.
Wzięła jego twarz w dłonie.
- Co to ma być? - warknął
"blizna". Odstawił broń ode mnie i wymierzył w parę. Z łatwością
pociągnął za spust. Nie jeden czy dwa razy, ale oddał po pięć strzałów na
osobę. Krew zaczęła lecieć strumieniami.
- Nieee...! - krzyknęłam
przez łzy.
******
Po trochę dłuższym czasie, zawitałam z 21.
Dużo dialogów, aż za moim zdaniem.
Trochę go spaskudziłam, chyba z cztery razy próbowałam poprawić, zmienić, ale nic to nie dało, więc mamy to oto ^^
A waszym zdaniem, jak wypadła dwudziestka jedynka ??
Ściskam - Sanna ;)
Ps. Do osób, które wybierają się na VL, udanej zabawy!!! Pokażcie, że to w Polsce są najlepsi fani na świecie.
Aaaa... i pozdrówcie Claritę, jeśli ją spotkacie, bo na bank przyjedzie z Diegusiem... :*