- Nieee...! - krzyczałam przez sen. Gwałtownie otworzyłam
oczy. Wokół panowała ciemność. Nikogo nie było przy mnie, a co najważniejsze,
byłam w szpitalu. Bezpieczna. Z daleka od tego snu, tego koszmaru. Ledwo
oddychałam, a serce przyspieszyło puls o kilkanaście razy.
Przez długi czas próbowałam zasnąć, ale na marne. Może i tym
lepiej. Co jeśli znów by mi się to przyśniło? Wolałam nie ryzykować. Siedziałam
tak aż ktoś nie wejdzie do sali. Cały czas myślałam o tym śnie. Był taki
realistyczny, taki prawdziwy. Aż za!
Noc zaczęła ustępować miejsca dniu, a na korytarzu robił się
coraz większy ruch. Cała jeszcze roztrzęsiona po koszmarze, leżałam i czekałam
aż ktoś w końcu tu wejdzie i się dowiem, że to też nie jest snem.
- Dzień dobry - rzekła radośnie pani Hooch wchodząc do mojej
sali. Uśmiechała się promiennie. Jednak mi nie było do śmiechu. Kiwnęłam tylko
głową i odwróciłam od niej wzrok.
- Nie śpimy już? - zaśmiała się. "Pani też by nie spała
po takim koszmarze" pomyślałam. - Wyspałaś się Angeles? Leki wczoraj dały
o sobie znać, nawet lekko majaczyłaś, jak jakaś narkomanka.
- Co? - zdziwiłam się. Nie pamiętałam by coś takiego się
wydarzyło.
- To tylko były leki, nie martw się - uśmiechnęła się znowu.
Niestety, ale nie potrafiła zarazić mnie tym dobrym humorem. Przed oczami wciąż
miałam ten okropny sen. Koszmar! - Ale dziś możesz sobie po odpoczywać. Powiem
by ci już podano śniadanie, dobrze?!
Pokiwałam głową.
- Oj, co to ma znaczyć? - zaśmiała się. Czy ona cały czas
musi się śmiać, być radosna?! Usiadła obok mnie na łóżku. Delikatnie złapała
moją prawą dłoń. - Coś się stało? Wyglądasz na zmartwioną - spytała poważnie. Z
twarzy znikł jej uśmiech, a weszła wyćwiczona powaga i skupienie.
- Nic, nic się nie stało - ledwo przeszło mi przez gardło.
- Na pewno?
- Tak, tak - podniosłam się lekko. -
Głodna tylko trochę już jestem.
- Och, to się da załatwić. Zaraz śniadanie się zjawi -
zapewniła mnie. Delikatnie pogłaskała mnie po ramieniu, i zniknęła za drzwiami.
Ale tak jak mówiła pani Hooch, śniadanie pojawiło się po
kilku minutach. Pielęgniarka położyła tackę na szafce po prawej stronie łóżka i
życząc smacznego, wyszła. Spojrzałam na posiłek. Kilka kromek chleba z dżemem
truskawkowym i herbata. Typowe szpitalne jedzenie. Na szczęście jadalne.
Poczułam jak głód podchodzi mi do gardła. Bez czekania złapałam kawałek chleba
i w kilku kęsach go połknęłam. Nie przypuszczałam, że mogę być aż tak głodna.
Wzięłam kolejną kromkę i zrobiłam z nią to samo co z pierwszą. Ostrożnie
złapałam kubek i napiłam się herbaty. Była lekko gorzka, ale jakoś nie
zwracałam na to uwagi.
Nagle drzwi się otworzyły, a w progu stanął German. Zdziwił
się lekko na mój widok.
- Nie śpisz już? - spytał podchodząc bliżej. Wzruszyłam tylko ramionami. - Cześć kochanie
- delikatnie nachylił się nade mną i chciał już ucałować mój policzek, jednak
szybko cofnęłam głowę. - Coś się stało? - usiadł na łóżku i złapał moją dłoń. -
Coś się stało? - powtórzył.
- Nie - odparłam poirytowana jego nachalnością.
- A ja widzę, że tak. Nie mogłaś spać? - dociekał.
- Zostaw mnie w świętym spokoju! - warknęłam zła. German
lekko zdziwił się moim zachowaniem, jednak nic nie powiedział. Chciał widocznie
przeczekać moją złość. Jednak to szybko się nie stanie.
- Angie, czy coś się stało? Wiesz przecież, że mi możesz
powiedzieć wszystko - zacisnął jeszcze bardziej swoją dłoń na mojej.
- Zostaw mnie - wyrwałam mu dłoń i odwróciłam od niego
wzrok. Wstał i zaczął krążyć po sali.
- Coś sobie przypomniałaś, prawda? Coś co ci się nie
spodobało. Coś przez co mnie znienawidziłaś?!
- A jest w ogóle coś przez co mogłabym cię znienawidzić? -
spytałam zdezorientowana jego zachowaniem. Jakby się czegoś obawiał. Przez
chwilę zastanawiał się czy coś powiedzieć, jednak odpuścił. Choć szkoda, bo
mogło to nas do czegoś po części doprowadzić.
- Nie chcę się z tobą kłócić - rzekł przeczesując włosy. -
Nie mam na to ani ochoty ani chęci - spojrzał na mnie poważnie. Ja też nie
chciałam się kłócić. A wszystko przez ten sen. Musiałam się na kimś wyładować,
a German dał mi tę okazję. - Widzę, że jesz śniadanie - kiwnął głową na
kanapki.
- Mhmmm - westchnęłam. Nagle jakoś straciłam cały apetyt.
- To smacznego - rzekł uśmiechając się promiennie i
przysiadając się obok mnie, zapominając o ostatnich trzech minutach naszej
"rozmowy". Wziął talerz i przybliżył mi go.
- Dziękuję, ale straciłam apetyt - odsunęłam jedzenie.
- Angie musisz jeść, jeśli chcesz jak najszybciej stąd
wyjść. Musisz mieć siłę. Na samych tabletkach to daleko nie pociągniesz. Zjedz
chociaż kawałek - nalegał. - Proszę.
Czy on naprawdę, aż tak dobrze mnie zna, że wie jak na mnie
wpłynąć? Czemu nie mogłam oprzeć się tym jego oczom?
- Och - westchnęłam i wzięłam kawałek chleba. - Grasz
nieczysto! - pogroziłam mu palcem i zatopiłam się w dżemie truskawkowym.
- Wiem o tym - szepnął i dał mi buziaka w policzek. -
Jeszcze raz, cześć kochanie.
Automatycznie uśmiechnęłam się i spłonęłam rumieńcem.
- Może też się poczęstujesz? - spytałam pokazując na
kanapki.
- Nieee.... Olga jak się dowie, a się na pewno dowie, że tu
jadłem śniadanie z tobą, to pomyśli, że nie lubię jej kuchni. Wolę się jej nie
narażać - zaśmiał się.
- Kto to jest ta Olga? - nie wspominał, żeby mieszkał z
jakąś inną kobietą. Przecież to do mnie mówił kochanie.
- Nieszkodliwy dla ciebie obiekt - zaśmiał się.
- Ale ja... - zaczęłam. Tylko co miałam powiedzieć, nie, nie
jestem zazdrosna o ciebie.
- Wiem, zazdrość to dziwne uczucie. I trudno się z niej tłumaczyć.
Olga to tylko gosposia. Jedynie niebezpieczna może być w kuchni, jak tknie się
jej wypieki po kryjomu - zbliżył swoją twarz do mojej. - A tym bardziej, Olga
ma już swojego Romea. A ja mam swoją Julie.
- Romea? Julie?
- Hm... Tak się mówi na ukochanych - westchnął i ucałował
czubek mojego nosa.
- Dużo osób mieszka lub pracuje u ciebie w domu -
stwierdziłam.
- Dużo to aż tak nie - zaśmiał się i wziął z talerza kawałek
chleba. - No jestem ja, Viola, ty oczywiście, i Olga. A Ramallo to tylko pracuje.
No i jest moim przyjacielem.
- Ramallo?
- Ukochany Olgi - zaśmiał się i wziął kolejny kęs kanapki. -
Jak na szpital, to dobrze cię tu karmią.
- Hee - westchnęłam. - Opowiedz mi coś o nich - poprosiłam.
- A co chcesz wiedzieć?
- Wszystko.
- Wszystko - zaśmiał się. - Dobrze. A więc...
I tak przez bite dwie godziny German opowiadał mi o
wszystkich domownikach. Miał tylko opowiedzieć o Oldze i Ramallu, ale tak się
rozgadał, że opowiedział mi jeszcze o Violi, o sobie też coś napomknął. Z opisu
Germana doszłam do wniosku, że otacza się naprawdę kochanymi osobami. Pewnie są
nie do zastąpienia. Olgę wyobrażałam sobie jak mistrza kuchni z wielkim sercem.
I pewnie tak było, skoro tak się o wszystkich martwiła. Ramallo to taki mały
geniusz, ale z dobrym i skrytym sercem. Ukrywać swoje uczucia, to dość straszne
- na dłuższą metę. Violetta. German praktycznie cały czas ją wychwalał. Udała
mu się córeczka. Zdolna, utalentowana, mądra, z sercem z nie kamieniem.
- Olga cały czas wypytuje się kiedy wyjdziesz.
- Naprawdę?
- Tak. Jest zła, że nie może przyjść cię odwiedzić i
przynieść jakiś swoich smakołyków.
- A czemu nie może przyjść?
- Nie bądź zła na to co powiem, dobrze - kiwnęłam tylko
głową i czekałam na odpowiedź. - Po prostu, jakby to powiedzieć. Nie chcę byś miała
tu jakieś pielgrzymki odwiedzających, więc wyraziłem na to zakaz. W obecnej
chwili tylko ja i Viola możemy ciebie odwiedzać.
- Co? Czemu to zrobiłeś? - zaszokował mnie kompletnie.
- Serio, chciałabyś żeby przychodziło tu po niewiadomo ile
osób. Mówiły o rzeczach, których ty nie pamiętasz. Nie chcę byś czuła się
przygnębiona, czy smutna. Chcę byś jak najszybciej wróciła do nas, do mnie.
- Dziękuję - szepnęłam i przytuliłam się do niego. German
tylko przyciągnął mnie jeszcze bardziej do siebie. Przy nim czułam się
bezpieczna.
- Za co? - uniósł pytająco brew.
- Za to, że jesteś szczery co do mnie.
- Kocham cię, Angeles - westchnął radośnie.
- German, mam do ciebie pytanie - szepnęłam. - Proszę tylko
byś na nie odpowiedział.
- Dobrze. Odpowiem - delikatnie gładził moje plecy.
- Jak to się stało, że... że tu jestem? Co się stało?
- Angie, jest za wcześnie by o tym mówić - szepnął mi na
ucho.
- German, obiecałeś, że mi odpowiesz - oderwałam się od
niego. - Proszę, powiedz.
- Nie, Angie - spuścił głowę.
- Ale German...
- Angie, nie - warknął. Wystraszona cofnęłam się jeszcze
bardziej. - Przysiągłem sobie, że nie pozwolę sobie byś się zadręczała jak to
się stało i kto to. To jest przeszłość i nie powróci. Nie będziesz się tym
dręczyć. Nie pozwolę - wziął moją twarz w dłonie. - Powiem ci, jak przyjdzie na
to odpowiedni czas. Ale nie dziś. Jeszcze nie dziś. Proszę, zaufaj mi ten
jeszcze jeden raz.
- Ale German - jęknęłam z łzami w oczach. - Proszę.
Brunet jedynie zaprzeczył głową nie patrząc na mnie.
- Proszę, German - podniosłam jego głowę by patrzył mi
prosto w oczy.
- Nie - rzekł stanowczo puszczając moją twarz. - Nie mogę
tego zrobić.
Szybko wstał i wyszedł z sali. Nawet nie dał mi nic
powiedzieć. Co za świnia! Myśli tylko o sobie. Nawet nie dał wiarygodnego
argumentu. Co za samolub. Czy on w ogóle próbuje postawić się w mojej sytuacji?
Czy on wie jak to jest nic nie wiedzieć, nic nie pamiętać? Nawet mnie nie
wysłuchał do końca! Wyszedł sobie tak po prostu.
******
German wychodzi, a ja przychodzę z kolejnym rozdziałem.
Dużo dialogów, ale cóż... tak bywa.
Z okazji zbliżających się świąt Wielkiej Nocy chciałabym złożyć wam najserdeczniejsze życzenia. Żebyście spędzili ten czas w miłym, rodzinnym gronie, by świąteczne potrawy wychodziły wam aż bokami i mokrego dyngusa...
(nie umiem składać życzeń :/)
KoMeNtUjCiE !!!
Ściskam - Sanna ;)