środa, 9 grudnia 2015

Rozdział 26


(...) - Jak piąte koło u wozu? - spytałam. - Nie, nie czuję się tak. - odparłam szybko. -  Choć szkoda, że nie świętuje swoich osiemnastych urodzin z Dante, ale wy jesteście moimi przyjaciółmi. Spędzam czas z przyjaciółmi. I jestem szczęśliwa. Bardzo. A teraz - wskazałam na mały sklepik. Patricia uśmiechnęła się szeroko. Dogoniłam Gery i Alex'a. Byli naprawdę śliczną parą. A ich miłość była piękna i prawdziwa.
(...) - Alex, co jest? - szybko do niego podbiegłam. Jednak to co zobaczyłam, praktycznie ścięło mnie z nóg. Na zapleczu sklepu leżał trup. Cały zakrwawiony. - O matko...
(...) Nagle drzwi sklepu się otworzyły, i ktoś wszedł do środka. Było to dwóch mężczyzn. Obaj byli bardzo umięśnieni i groźni. Odruchowo zrobiłam krok w tył.
- Witamy, witamy - zaśmiał się za nami męski głos. Odwróciłam się w tamtą stronę. W drzwiach stał kolejny, trzeci mężczyzna. Był bardzo podobny do reszty, a nawet wydawał się silniejszy. W lewej dłoni trzymał broń, pistolet.
(...) "Blizna" szybko doskoczył do mnie, złapał mocno za ramię i pociągnął za sobą.
- Zostaw ją! - krzyknął za nim Alex. Chciał pomóc, ale sam został ujęty. Mężczyzna przystawił mi do szyi pistolet. Oddech przyspieszył mi a nóg to prawie nie czułam, i ledwo na nich stałam. Gery też była tak jak ja uwięziona. Alex'a mężczyzna aż przewrócił i przygniótł swoim ciałem.
(...) - A więc to ty jesteś tą szczęściarą? - zaśmiał mi się do ucha. Przycisnął mi jeszcze bardziej broń do skóry. - Będziesz miał okazję patrzeć jak zabijam twoją ukochaną - zaśmiał się szyderczo mężczyzna, który widocznie był ich przywódca, ale też teraz wystawiał na próbę Alex'a.
(...) - Zostawcie go! - łkała Gery. Wyrwała się przeciwnikowi i dobiegła do ukochanego. Przykucnęła przy nim. Wzięła jego twarz w dłonie.
- Co to ma być? - warknął "blizna". Odstawił broń ode mnie i wymierzył w parę. Z łatwością pociągnął za spust. Nie jeden czy dwa razy, ale oddał po pięć strzałów na osobę. Krew zaczęła lecieć strumieniami.
- Nieee...! - krzyknęłam przez łzy. Próbowałam mu się wyrwać, ale byłam za słaba.
- Oj nie wierć się tak blondi - mruknął mi na ucho. Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. Próbowałam odwrócić wzrok od Gery i Alex'a, ale to było niemożliwe. Widziałam jak moi najbliżsi przyjaciele umierają. Nie mogłam znieś tej niemocy. Nic nie mogłam zrobić. "Blizna" nie przestawał mnie trzymać. Błagam, niech to nie boli, pomyślałam.
(...) - No to zostałaś tylko ty - zaśmiał się  "blizna". - Jakieś życzenie?
Zaprzeczyłam tylko głową. Z ogromnym strachem czekałam na śmierć. Nie chciałam tak umierać, nie teraz!
(...) - Angie, nie martw się! Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Zaraz przyjedzie lekarz - mówiła szybko Patricia. Była cała czerwona na twarzy, albo mi się mogło tylko wydawać. Widziałam ją bardzo niewyraźnie.
- Przepraszam - szepnęłam.
- Angie obudź się - mówił German. Potrząsnął mną kilka razy. - Angie, do cholery, zbudź się!
Jakoś nie chciałam się budzić. Ale jego zdenerwowanie lekko mnie zaniepokoiło. Powoli otrzymałam oczy.
- Angie - westchnął z ulgą brunet. Szybko uwięził mnie w uścisku. - O matko...
- Coś się stało? - spytałam zaspanym głosem. Nie dostałam jednak odpowiedzi. German delikatnie przejechał ręką po moich włosach. Spojrzał mi prosto w oczy.
- Co ci się śniło? - spytał poważnie.
- Mi?
- Angie, nie kłam - ostrzegł mnie. - Krzyczałaś przez sen. Myślałem, że... że coś ci grozi. Że coś ci się stało. Proszę, nie oszukuj mnie.
- Ale ja nie wiem o czym ty mówisz - kłamałam w żywe oczy. A on jeszcze o tym doskonale wiedział. To było nie fair, bo znał mnie na wylot.
- Angie...
- Co Angie?! - warknęłam zła. Niech on w końcu sobie odpuści. - Wszyscy coś ode mnie oczekujecie, a ja nie potrafię tego tak hop siup sprawić.
- Ale dlaczego nie chcesz mi powiedzieć co cię trapi? Czego się boisz? Przez co krzyczysz przez sen? Może to nam pomoże w odzyskaniu twoich wspomnień?!
- To był tylko  k o s z m a r ! Nic więcej, więc odpuść sobie, proszę.
- Kocham cię, Angeles. I nie wiadomo jak długo będziesz uciekać od problemu, tak długo ja nie będę odpuszczać. Kocham cię najbardziej na świecie i  nie mogę patrzeć jak cierpisz - szybko zbliżył swoje usta do moich i mnie pocałował. - Mi możesz powiedzieć wszystko.
- German, ja nie chcę tam wracać - otuliłam się rękoma jakby nagle zrobiło mi się zimno.
- Angeles - szepnął. Delikatnie pogłaskał mnie po policzku.
- Proszę - załkałam. Czemu nie mógł sobie tego odpuścić? Po ciele przebiegł mi zimny, wręcz lodowaty dreszcz. Nie myśl o tym śnie, powtarzałam sobie.
- Kto tam był? Kogo widziałaś? - pytał się German. - Czy ktoś ci coś robił? Skrzywdził? Angie, powiedz mi coś - złapał mnie za ramiona.
- Dużo krwi, a ja... ja nic nie mogłam zrobić - załkałam ponownie. Byłam bliska płaczu.
-Gdzie była krew, Angie?
- Tam... trup... zabili ich... a ja...
- Angie spokojnie, i po kolei opowiedz co się działo - powiedział German. Jednak jego słowa do mnie nie docierały.
- Ja nie chciałam - zakryłam sobie usta dłonią by powstrzymać szloch. Po policzkach już i tak spływały mi łzy.
- Ciii... Spokojnie - German porwał mnie w ramiona i tulił, próbując mnie uspokoić. - To był sen, i niczemu nie jesteś winna, Angie.
Przez dłuższą chwilę nic nie mówiłam. Tak samo German się nie odezwał ani słowem. Powoli się uspokajałam.
- Oni zabili ich, na moich oczach.
German oderwał się ode mnie i spojrzał uważnie na mnie.
- Nie wracaj już do tego - widać musiał się domyślić co mogło mi się śnić.
- Muszę, to śni mi się praktycznie każdej nocy. I ciągle tak samo. Te same osoby, ten sam przebieg wydarzeń. A później mogę nie zebrać się na odwagę by ci to opowiedzieć - widziałam po oczach Germana, że toczy ze sobą walkę.
- Dobrze, możesz mi opowiedzieć. Ale nie musisz tak szczegółowo.
- Okej. A więc... Wracam z przyjaciółmi z jakieś imprezy, czy coś tego. Świętowaliśmy moje osiemnaste urodziny. Byłam ja, Patricia, Gery, Alex i Oliver. Patricia i Oliver to para, tak samo Gery i Alex. To Patricia zaproponowała by wjechać na stację benzynową po jakieś jedzenie. Do sklepu wyrwali się Gery i Alex, więc też postanowiłam z nimi iść. Padło też jeszcze jedno imię, Dante  - spojrzałam na German czy może jemu mówi coś to imię, ale widać że pierwszy raz musiał je słyszeć. - Tak więc zrobiliśmy te małe zakupy. Podeszliśmy do kasy, a tam nikogo nie było. Gery zauważyła otwarte drzwi od magazynu. Alex od razu poszedł to sprawdzić. Wszedł do magazynu, a po chwili usłyszałyśmy jego krzyk. Od razu pobiegłam sprawdzić co się stało. A tam na ziemi... leżał martwy człowiek, cały zakrwawiony. Alex chciał się stamtąd szybko zwijać, jednak ja musiałam mieć swoje zdanie. Sprzeczaliśmy się chwile, a do sklepu weszło drzwiami głównymi dwóch napakowanych gości, trzeci od magazynu. Mieli broń. Próbowaliśmy z nimi negocjować, ale na nic. Szybko nas złapali. Śmiali się z Alex'a, kopali go. Najpierw chcieli zabić mnie i Gery... Gery, Gery... Ona wyrwała się jednemu z nich i dobiegła do Alex'a. Chciała mu pomóc... Ten... ten co trzymał mnie odstawił od mojej głowy pistolet i wymierzył w nich. I... - wstrząsnął mną dreszcz. Nie chciałam tego mówić. - I... zabił ich. Strzelił do nich bez problemu. Było tyle krwi, a oni...
- Angie, to sen - upomniał mnie German. - Koszmar.
- To się wydaje mi za bardzo realne. Takie znajome.
- Wydaje ci się, bo śniłaś o tym wiele razy.
Przytuliłam się do Germana. Był taki ciepły. Dobrze, że był przy mnie.
- To tylko sen - szepnęłam w jego ramię.
 Nagle zadzwonił telefon Germana.
- Przepraszam - rzucił smutno i szybko odebrał. - Tak? Słucham... Tak to ja... Ale o co chodzi?... Kto mówi?... Najlepsza przyjaciółka?... Chwila, jak się pani nazywa?... - trudno było wyłapać o co chodzi z takich cząstek rozmowy. Jednak to jak się nazywa rozmówczyni Germana, bardzo go zaskoczyło. - Proszę chwilę poczekać - zwrócił się do kobiety po drugiej stronie. - Zaraz wracam - rzucił w moją stronę i opuścił salę. Wrócił po kilku minutach lekko zezłoszczony.
- Coś się stało? - spytałam gdy nie usiadł obok mnie tylko zaczął chodzić w tę i z powrotem.
- Nie, nie - zaprzeczył szybko. - Tylko... lekko się wkurzyłem.
- Właśnie widzę.
- To nic takiego. Nie martw się - uśmiechnął się lekko.
- Ale na pewno? - dopytywałam się.
- Tak.

German nie zapomniał wspomnieć o moim śnie kochanej pani psycholog, bo już następnego dnia pojawiła się w drzwiach mojej sali.
- Dzień dobry - przywitała się. Przewróciłam oczami i odwróciłam się w drugą stronę. - Widzę, że nastawienie nie uległo zbytniej zmianie.
Usiadła, jak na złość naprzeciwko mnie na fotelu. Ubrana była w starannie odprasowaną białą koszulę, spodnie dżinsowe, granatowe z wysokim stanem i szpilki. Trzymała teczkę w dłoni. Na oparciu fotela położyła niedużą czarną torebkę.
- Może i pani się to nie podoba, że przychodzę, ale to jest wpisane w pani kartę, więc jestem czy tego ktokolwiek chce. A ja nie zamierzam przez panią psuć sobie reputację. Dostałam o pani nowe informacje. Śniły się pani sny. Proszę mi o nich opowiedzieć.
- Nie - warknęłam. - I proszę swoje źródło powiadomić, że ma tu się nie pojawiać - odwróciłam się. Czemu German mi to zrobił? Nie rozumie, że to jest dla mnie ciężkie? Nienawidzę go. N I E N A W I D Z Ę!
- A ja proszę, niech pani w końcu zrozumie, że ja chcę tylko pani pomóc. Chcę ci pomóc Angeles.
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Mówiłam to pani już.
Fuknęłam i próbowałam ją olać jak tylko się da. Jednak pani Fabregas nie należała do osób, które łatwo się poddają.
- Wiesz czym są sny? Przejawem strachu, czymś o czym często myślimy, coś co przeżywamy bardzo. Ten sen może nam, C i , wiele pomóc. Nie chcesz odzyskać pamięci? - spytała retorycznie chyba. Przecież każdy chce odzyskać to co stracił!
- Chcę, ale nie będę do tego snu już nigdy wracać - szepnęłam. - Nie chcę znać jego zakończenia.
- Strach to normalna rzecz. Wszyscy się czegoś boimy. Ale jeśli będziesz sama, możesz nie udźwignąć tego ciężaru. Razem jest o wiele lżej.
- A może ja wolę być sama?
- Naprawdę? - nie dowierzała mi. - To brzmi tak jakbyś nie chciała by German do ciebie przychodził, rozmawiał z tobą, rozśmieszał, kochał. Chcesz tego w stu procentach?
Uderzyła perfidnie w czuły punkt. Wiedziała jak dobrać słowa, by mnie sprowokować. Denerwowało mnie to i irytowało.
- Mam dość - mruknęłam. Nie mogłam pozwolić jej mnie jeszcze bardziej wyprowadzić z równowagi.
- No, ale przyznaj się, kto ma rację. Stań twarzą w twarz ze strachem, wszelkimi lękami i obawami...
- Ale ja nie chcę - załkałam. - Nie chcę...
- Czego? Bycia dla kogoś ważna i tego by ten ktoś się o ciebie martwił? Tego, że ktoś chce ci pomóc? Nie chcesz wrócić do życia sprzed wypadku? Wystarczy niewielkie, ale dobrowolne zaangażowanie, a będziemy, ty będziesz, bliżej celu.
- Do widzenia.
- Angeles, jesteś silniejsza niż sądzisz.
- I co z tego? - warknęłam. - Tamtej mnie już nie ma. Zniknęła, przepadła, gdy doszło do wypadku.
- To nie prawda, wiesz przecież o tym. To ty nie chcesz by tamta ty wróciła.
- Ja? - oburzyłam się. Przecież ona insynuowała, że z własnej woli niczego nie pamiętam. - Nie zna mnie pani, a oskarża o nie wiadomo co. Wiadomo, że jest pani w lepszej sytuacji, bo ja sama się nie znam. Nic o sobie nie wiem. Ale nie pozwolę, by to dłużej trwało. Wynocha! I niech się pani tu lepiej więcej nie pojawia!
- Proszę, uspokój się - rzekła łagodnie. - Nerwy na nic się nie zdają.
- Nie będziesz mi mówić co mam robić, ty suko!
Nagle do sali wpadła pani Hooch. Tylko jej mi teraz tu brakowało, pomyślałam.
- Co tu się dzieje? Co to za krzyki?
- Pani Angie lekko się poddenerwowała - odezwała się pani Fabregas. - To nic ważnego.
- Niech pani ją stąd zabierze - wskazałam ręką na psycholożkę. - Inaczej złożę na nią skargę na piśmie. Teraz.
Pani Hooch spojrzała zdziwiona to na Fabregas, to na mnie. Chwilę się nad czymś zastanawiała.
- Dobrze, zróbmy na razie przerwę w sesji.
- Na razie? - warknęłam. Nie pozwolono mi dokończyć, bo ktoś zapukał do drzwi.
- Mogę? - przez drzwi zajrzał German. Jeszcze mi go tu brakowało.
- Tak, tak - zaprosiła go Hooch.
- Nie, nie, nieee... Idź sobie. Nie wtrącaj się, bo i tak już namieszałeś wystarczająco - rzuciłam.
- Coś się stało? - spytał jakby o niczym nie wiedział.
- Och, dobrze, że pan przyszedł - odezwała się psycholożka. Widziałam w jej oczach jakieś dziwne iskierki. Miała jakiś nikczemny plan i zamierzała go wykonać. - Pani doktor, mogłabym porozmawiać przez chwilę z Angie i panem Germanem?
- No nie wiem.
- Nie może pani! - krzyknęłam. Ale oni byli jakby głusi.
- Tylko pięć minut - nalegała.
- Dobrze - zgodziła się pani Hooch. Tak po prostu. A ja nie miałam prawa żadnego głosu!? - Później jeszcze tu zajrzę i porozmawiamy - wyszła z sali zamykając bezszelestnie drzwi.
- A więc o co chodzi, pani Fabregas? -spytał się German.
- Yyy... Mógłby pan - podeszła do Germana i przesunęła go lekko - Niech pan stanie tak tu. Na wprost Angie.
- Dobrze, coś jeszcze mam zrobić? - spytał.
- Tak. Niech mnie pan pocałuje.
- Co? - wyrwało mi się. - German!
Nie myślałam. Kierowałam się impulsami, emocjami. Nie chciałam żeby to tak zabrzmiało. Wkurzyłam się na siebie, na tą jędzę, na Germana, bo nic nawet nie powiedział.
- Spokojnie, żartowałam - zaśmiała się pani Fabregas. Widać ją tą ubawiło. Lubiła bawić się moim kosztem. Zerknęłam na Germana. Stał z zdziwieniem wymalowanym na twarzy. - Ale nie rozumiem pani reakcji - przyznała. - A pan?
- Ja? Cóż, powiedzmy, że po części - uśmiechnął się lekko. - Zdziwiła mnie pani, tą"prośbą" przyznam szczerze. I próbuję zrozumieć po co to było.
- Otóż, widzi pan, mamy do czynienia z dobrą aktorką, jaką jest Angie.
- Cóż, to mnie najmniej, szczerz mówiąc, dziwi. Angie to artystka, żyjąca wśród artystów.
- Ja? Artystka? - zakpiłam. Też coś wymyślił!
- Tak, jak najbardziej - przyznał German. - A to co zrobiła przed chwilą pani Fabregas, polegało na tym by wybić cię z roli.
- Otóż to!
- Wybić z roli? Niby jakiej? German przestań gadać głupstwa.
- Chcesz wiedzieć co to za rola? Proszę bardzo. Nie jestem jeszcze tego pewna czy przyjęłaś ją dobrowolnie, czy to takie zachowanie wykreował twój mózg. Każdą osobę tutaj, która chce ci pomóc odpychasz, z wyjątkiem pana Germana. Jednak ukrywasz też to, bo domyślasz się, że to może być twój słaby punkt, taka piętą Achillesa. Grasz dwie wersje swojej osoby. Niedostępną, zamkniętą w sobie, niezależną, chwilami zarozumiałą, jakby ludzie nie potrafili zrozumieć i pojąć przez co przeszłaś. A druga to ta chyba bliższa prawdziwej Angie, całkiem przeciwieństwo tej pierwszej, a w dodatku, zakochana. W Germanie.
- Nie, to nie tak...- zaczęłam zaprzeczać, ale nie dano dojść mi do głosu.
- Panie Germanie, jaki może mieć pan wpływ na decyzję Angie?
- Nie wiem - rzekł smutno. Uważnie mi się przyglądał. - Czasami zmienia się w mgnieniu oka w kogoś kogo nie znam.
- German - załkałam. Jaka ze mnie idiotka. Głupim zdaniem go skrzywdziłam. Sprawiłam, że odsunęłam go od siebie. - Proszę... Nie stawaj po jej stronie.
- Jakbyś nie zauważyła, to cały czas jestem po tej samej stronie. Po twojej stronie - złapał dłońmi barierkę mojego łóżka. Tak strasznie mocno ją ściskał aż knykcie mu zbielały.
- Po mojej? To po co ją tu przysłałeś? Czemu powiedziałeś o tym koszmarze?
- Nie rozumiesz, że mam dość tej bezsilności. Tego czekania! Za długo czekałem na ciebie. A teraz, niby tu jesteś, a czuję się jakby nadal cię nie było.
- A myślisz, że mi jest łatwo? Cały czas ktoś tu coś nade mną lata. Mam dość tego wszystkiego. Czasami mam wrażenie jakbyś się nade mną litował i dlatego tu przychodzisz!
- Kocham cię do cholery! I dlatego tu jestem. Kocham cię! Nic nie sprawi żebym stąd sobie poszedł. Wytrzymałem już wiele, zniosę jeszcze to wszystko, te twoje humorki, brak zaufania. Bo wiem, że warto - pochylił się lekko w moją stronę. - A pani Fabregas będzie tu tak długo przychodzić, dopóki nie odzyskam mojej Angeles, która tak bardzo stresowała się tymi cholernymi świętami i czy wszystko wypali.
- Święta? - zdziwiłam się. Cała nagle ta kłótnia przestała mieć znaczenie. German pierwszy raz wspomniał o jakimś niedawnym przedziale czasowym.
- Yyy... Taak...
- O co chodzi z tymi świętami, panie Germanie? - spytała się pani Fabregas. Nawet zapomniałam, że ona nadal tu jest.
- Hmm... - westchnął. Pościł poręcz łóżka i zaczął powoli chodzić w tę i w z powrotem. - Zapewne pani nie odpuści jak sądzę, więc powiem. Zbliżało się Boże Narodzenie. To miały być pierwsze takie święta, które mieliśmy spędzić jako narzeczeństwo. Mieli przyjechać moi rodzice, i... Angie się tym trochę stresowała.
- A rodzice Angie?
- Yyy... Angie tata nie żyje, a matka... Z matką nie utrzymywała kontaktu od wielu lat.
- Czemu nie utrzymywałam z nią kontaktu? Przecież to moja matka? - oburzyłam się. Co się mogło stać, że się tak pokłóciliśmy?
- To jeszcze dłuższa historia, i jeszcze mniej wesoła niż ta co zacząłem. A więc. Angie bardzo się denerwowała. Chciała by wszystko było perfekcyjne. Udawało mi się ją oderwać od tego na szczęście. Tuż przed świętami, w Studio gdzie Angie pracuje, był koncert świąteczny połączony z wigilią. Angie zadzwoniła do mnie, że wróci trochę później, bo chce jeszcze wstąpić do galerii. Zaśmiałem się, że już jest wystarczająco prezentów, jedzenia i tak dalej. Odpowiedziała, że woli dmuchać na zimno, i że chce się tylko rozejrzeć i pospacerować po sklepach. Zanim się rozłączyła zdążyłem powiedzieć, to że ją kocham. A kilka godzin później dostałem telefon ze szpitala. Powiedzieli mi, że Angie miała wypadek, i że jest w ciężkim stanie.
- Ja tu tak długo leżę?
- Blisko miesiąc byłaś w śpiączce. I przez bliska miesiąc patrzyłem jak lekarze nic nie mogą zrobić, nic. Tylko czekać. Teraz też mi to pozostało, ale jest jeden wyjątek. Mogę ten czas skrócić. I zrobię to.
Nie odpuści, przeszło mi przez głowę.
- Może na następną sesję przyjdzie pan? - zaproponowała Fabregas.
- Z chęcią - zgodził się.
- Co? Nie! Nie zgadzam się!
- Angeles - rzekł stanowczo German. Patrzył mi się przesadnie prosto w oczy.
- Nie - przystawałam przy swoim. German usiadł obok mnie i delikatnie musnął dłonią mój policzek.
- Proszę, wróć - szepnął. Czemu on musiał tak dobrze mnie znać! Przewróciłam oczami.
- Grrr... Możeee... Pomyślę o tym - zapewniłam go.
- Dobrze, to niech pani to przemyśli i da mi przez kogoś znać. Miłego dnia życzę - rzuciła i wyszła.
- Przyjdę - zapewnił i nawet nie czekał na moją reakcję, bo mnie szybko pocałował.
- Jesteś okropny - zaśmiałam się.
- I cały twój.
- Ha ha. A nie zapomniałeś o Violettcie?
- Nie, nie wydaje mi się - przyciągnął mnie do siebie i uwięził w mocnym uścisku. Zaśmiałam się z jego zachowania - Kocham cię.
Nagle drzwi się otworzyły. Oboje z Germanem spojrzeliśmy w tamtą stronę. W drzwiach stała kobieta, którą pierwszy raz na oczy widziałam.
- Angie - wydyszała. 





******
Skarby moje, wybaczcie mi moje grzeszki co do rozdziału.
Był już prawie gotowy dawno temu, ale powstały przeciwności. Nie będę was zanudzać moimi problemami, bo nie o to tu chodzi.

Wielkie  

G R A C I A S

za 10.000 WYŚWIETLEŃ tego otóż bloga :)
 Mam nadzieję, że dobijemy razem jeszcze więcej.

Ps. Czekam na wasze komentarze, bo naprawdę dają wenę. Wiele razy się o tym przekonałam ;)

Ściskam - Sanna :D

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 25


W końcu postawiłam na swoim, i się czegoś doczekałam. German nie robił ze mnie jakieś idiotki. Głupiej blondynki. Choć wiedziałam, że jeszcze dużo prawdy do odkrycia, nie poddawałam się. Na pewno musiałam poznać wiele odpowiedzi na milionowe pytania, ale na razie wystarczyło mi to co wiem. Znam historie najważniejszych dla mnie osób w życiu, a na pewno kilku ważnych. Pojawiała się luka, ogromna luka w okresie kiedy nie mieszkałam w Buenos Aires tylko w Madrycie. German nie potrafił mi powiedzieć co wtedy robiłam, i w ogóle. Teraz jakoś nawet lepiej mi się dyskutowało z Germanem, bo wiedziałam, że otworzył się i całą tą historię przede mną. Byłam mu bardzo za to wdzięczna. Ale dzięki temu poczułam, że zbliżyłam się jeszcze bardziej do niego. Przez ten cały czas niby coś czułam, ale teraz jakaś tam mnie część to rozumiała. Miałam przy sobie wspaniałą osobę, a na pewno kochanego mężczyznę.
- German, co tam u Violi? - spytałam się. Nikt nadal prócz Germana mnie nie odwiedzał. Wiedziałam doskonale, że to też za jego sprawą. Miałam jednak ogromną nadzieję, że się to zmieni.
- Dobrze. Ostatnio jest zajęta przygotowaniami do zaliczeń. Ma teraz trochę pracy przed sobą jeszcze. Ale wiem, że da sobie radę. Wierzę w nią.
- A nie ma żadnych spięć z tym jej chłopakiem?
- Nieee... - spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem mówiącym przesadnie : Serio?
- A jak on miał na imię? - zastanawiałam się. - Jakoś na L. Nie czasem Ludwik?
- Nie, Leon ma na imię. A ja wiem, że doskonale o tym pamiętasz - pstryknął mi palcem w nos. Zaśmiałam się i jeszcze bardziej wtuliłam się w jego tors.
- Oj, pomylić się każdy może - uśmiechnęłam się niewinnie.
- Wiesz, wczoraj byłem na komendzie policji.
- Naprawdę? - zdziwiłam się. Czyżby coś się stało?
- Taak. Oddali mi twój telefon. To znaczy reszki twojego telefonu - zaśmiał się nerwowo.
- Iii? - nałgałam.
- Wiesz, zanim doszło do tego wszystkiego, z kimś wykonałaś rozmowę telefoniczną. A później musiałaś usunąć po niej dowody. Tak samo było w przypadku SMSów - urwał na chwilę. - Przypominasz sobie z kim mogłaś wtedy rozmawiać?
- Nie - odparłam beznamiętnie i bez zastanowienie się. Bo nie było nad czym. Jeżeli German nie mógł mi czegoś opowiedzieć bo nie wiedział, to ja też nie wiedziałam. Żyłam po części tylko na jego opowieściach.
- Spróbuj sobie przypomnieć - nalegał.
- German, nie przypomnę sobie tak szybko czegoś czego nie pamiętam - oburzyłam się. Uwolniłam się z jego ramion i spojrzałam na niego z góry.  - Nie potrafię tak hop siup. I proszę, nie poganiaj mnie, bo to nic nie da. Staram się ze wszystkich sił.
- Wiem, wiem. Zdaję sobie z tego sprawę. Tylko wiesz, to pomogłoby policji. Nie musieliby siedzieć nad tym kolejnych dni, by odzyskać te rozmowy.
- German... - zaczęłam. Jednak nie było mi dane  skończyć. German zniweczył dzieląca nas przestrzeń i mnie pocałował. Uspokajające muśnięcia robiły swoje. Aż miałam ochotę udusić go za takie przerywanie. Choć nie byłam aż taka temu przeciwna. Zakochiwałam się w jego ustach za każdym razem, gdy mnie całował.
- Kocham cię Angeles - szepnął.
- Też cię kocham - mruknęłam. Nawet nie myślałam co mówię. To tak samo ze mnie wyszło.
- Co powiedziałaś? - zdziwił się German.
- Eee... To co słyszałeś - zmieszałam się lekko. Odruchowo odwróciłam się od niego. Nie chciałam by wertował mnie tymi swoimi czekoladowymi tęczówkami.
To był pierwszy raz odkąd się wybudziłam ze śpiączki i wyznałam mu miłość, kiedy on na każdym kroku wyznawał mi swoje uczucia co do mnie.
- Angie? - szepnął German. Delikatnie położył dłoń na moim ramieniu. - Hej, słońce - zaśmiał się lekko. Potarł mi ramię. - Uszczęśliwiłaś mnie tym zdaniem, bardzo - mruknął mi do ucha. Uśmiechnęłam się od razu.
- Ale nie myśl, że to... No wiesz... Coś dla mnie znaczyło. Chciałam ci, tylko, poprawić humor - spojrzałam na niego poważnie, co było trudne przez chwilę.
- Tak, dobrze. Będę pamiętał - powiedział z udawanym spokojem i chłodem. Przedrzeźniał mnie po prostu. Momentalnie, nawet nie wiem kiedy, cmoknął mnie w usta.
- Dla mnie to też nic nie znaczyło - powiedział bardzo niskim głosem. Wybuchłam śmiechem. Po chwili przyłączył się do mnie German. Razem śmialiśmy się już nawet nie wiedząc dokładnie z czego się śmiejemy.


Następnego dnia miałam nieoczekiwaną wizytę. Odwiedził mnie nie kto inny jak Violetta. Byłam lekko zdziwiona jej przyjściem. Uśmiechnięta i roześmiana weszła do sali, ubrana w miętową spódniczkę przed kolano, białą bluzkę z napisem i baleriny. Przez ramię przerzuciła brązową torebkę , a pod ręką trzymała jakiś fioletowy zeszyt. Zapewne swój pamiętnik. German wspomniał, że jego córka go pisze. Tak samo jak jej matka. Ciekawe czy ja kiedykolwiek pisałam coś na wzór pamiętnika?
- Część Angie - zawołała radośnie rzucając mi się na szyję.
- Część - wydukałam ściśniętą.
- Nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. Tata chyba w końcu zrozumiał... A zresztą nieważne. Powiedz jak się czujesz? - spytała siadając na moim łóżku.
- Yyy... Dobrze. Dobrze.
- To dobrze, nie? - zaśmiała się.
- Tak.
Zapadła między nami lekko niezręczna cisza. Dziewczyna strasznie się we mnie wpatrywała.
- Mam coś na twarzy? - spytałam zdezorientowana.
- Nieee... Po prostu... tak dawno cię nie widziałam. Stęskniłam się - szepnęła. I co ja miałam jej powiedzieć. Ja też za tobą, choć cię nie pamiętam.? Złapałam jej dłoń i lekko ścisnęłam. To było jedyne rozsądne co mogłam zrobić.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz - zapewniłam ją, choć sama nie byłam co do tego stuprocentowo pewna.
- Wiem, że się ułoży. Bo niby jak miało by być? - zaśmiała się.
- No właśnie.
- Tata cię kocha, wiedz to. A on się nie podda tak łatwo - uśmiechnęła się pewnie siebie.
- A co tam u ciebie słychać ? - spróbowałam zmienić temat.
- No wiesz. Trochę dużo pracy mamy w Studio. Zaliczenia, próby. Och... Urwanie głowy. Fran znów się posprzeczała z Diego, a przez to też nie możemy dłużej niż trzy sekundy zrobić próby grupowego utworu. No bo ona uważa, że jestem po stronie Diega, a tak nie jest. A jak próbuję jej to uświadomić, to się zaczynamy kłócić i nie możemy dojść do porozumienia. I przez to też nie mamy prób duetu. A zaliczenie za trzy dni...
- Wszystko się ułoży - próbowałam poprawić jej humor.
O matko, nie wiedziałam, że nastolatki są aż tak wylewne.
- To też wiem, ale kiedy? Zaraz zaliczenie a my nic nie przećwiczyłyśmy. Nic nie jest ustalone! - warknęła.
- To może spróbujcie schować topór wojenny na kilka prób i zaliczenie? - zaproponowałam.
- Mogę spróbować znów z nią porozmawiać, ale co z tego wyjdzie, to nie wiem. Wiesz, Fran czasami bywa bardzo uparta.
- Nie zmienisz tego jaka jest. Musisz z tym się pogodzić. Ty pewnie też nie lubisz odstępować od swoich racji, prawda?
- Ooo.. Ja to co innego. Zawsze próbuję wysłuchać co kto ma mi do powiedzenia.
- Zawsze?
- No, może czasami nie - zaśmiała się. - Wiesz, myślałam, że trudno będzie mi się z tobą rozmawiać. Ta amnezja i w ogóle. Ale się na szczęście pomyliłam - przytuliła mnie. - Kocham cię Angie.
- Wiem - mruknęłam niesłyszalnie.
- Brakuje nam zajęć z tobą. W ogóle odkąd stał się ten wypadek, w Studio jest inaczej. Palbo się dziwnie zachowuje, zmienił się...
- Co to znaczy, zmienił się? - choć nie wiedziałam o kim mówi, próbowałam podtrzymać rozmowę nie o mnie.
- No jest inny niż był. Musiałabyś go zobaczyć. Każdy kto go zna, wie jaki był a jaki jest teraz. No nie jest sobą - warknęła.
- No a jaki jest teraz?
- Inny. Inny niż był. Odnosi się do nas z taką ukrywaną wyższością. I chyba nie martwi się o ciebie - szepnęła. - Chciałam z nim wiele razy porozmawiać, ale nie mam odwagi. Każdy to widzi w Studio, ale nie mówi się o tym. Nie chcemy żeby myślano, że spiskujemy czy co gorszego. Musisz do nas szybko wrócić - złapała mnie za dłoń.
- Postaram się - uśmiechnęłam się lekko. - Twój tata mówił, że pięknie śpiewasz.
- Wyolbrzymia mój talent - machnęła dłonią.
- A zaśpiewasz bym mogła się przekonać kto ma rację?
- Hm... Dobrze, i nawet wiem co.
Ahora, sabes qué?
 Yo no entiendo lo que pasa
 Sin embargo sé
 Nunca hay tiempo para nada
 Pienso que no me doy cuenta
 y le doy mil una vueltas
 Mis dudas me cansaron
 ya no esperaré...

 Y vuelvo a despertar en mi mundo
 siendo lo que soy
 Y no voy a parar ni un segundo,
 mi destino es hoy
 Y vuelvo a despertar en mi mundo
 siendo lo que soy
 Y no voy a parar ni un segundo,
 mi destino es hoy
 Nada puede pasar
 Voy a soltar todo lo que siento, todo, todo...
 Nada puede pasar
 Voy a soltar todo lo que tengo
Nada me detendrá





******
Witam, witam :D
Trochę się naczekaliście na ten rozdział i w związku z tym chcę was za to przeprosić.
Następny będzie o wiele szybciej, a na 10.000 wyświetleń będzie niespodzianka, którą dodam jeśli się wyrobicie 2.11, bo zdążę do tego dnia, przynajmniej przepisać "TO"

Ściskam - Sanna ;) 

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 24


Rehabilitacja ręki trwała dość długo i nie powiem, że nie, ale na początku była też bardzo bolesna. Z bólu potrafiłam aż płakać. Jednak z każdą chwilą było już coraz lepiej. Niedługo mieli mi zdjąć gips z nóg i wypisać ze szpitala. Wszystko byłoby pięknie  gdyby nie to, że German z panią Hooch uzgodnił bym miała jakieś durne spotkania z psycholożką. Nie wiem po co to i na co? Nie miałam zamiaru z nią rozmawiać o czymkolwiek. Jednak zostałam przyciśniętą do ściany i pozostawiona bez swojego  zdania. Chciałam czy też nie, Ana Isabel Fabregas będzie przychodzić do mnie na sesje.
- Dasz sobie radę, zobaczysz - zapewniał mnie German. - Przecież ona nie gryzie - zaśmiał się.
- Ona może nie, ale ja tak, i pogryzę cię jeśli tego nie odwołasz! - warknęłam pól żartem pół serio.
- Wierzę, że mnie tak bardzo kochasz i mnie oszczędzisz - złapał się teatralnie serca. Zebrało mu się na żarty.
Nie zdążyłam już nic odpowiedzieć, bo otworzyły się drzwi i do sali weszła Ana Isabel Fabregas. Utrapienie najbliższych dni, może tygodni.
- Dzień dobry - przywitała się z nami radośnie. - Panno Angeles - skinęła na mnie głową. - Panie Castillo - wyciągnęła dłoń do Germana. Ten jak przypadło na dżentelmena, wstał i uścisnął dłoń psycholożki i skinął lekko głową.
- Widocznie na mnie już pora - zauważył German.
- Nie - szepnęłam.
- Jak tylko skończycie, wrócę do ciebie - ucałował moje czoło i spojrzał mi prosto w oczy. - Przysięgam Angeles. Kocham cię - mruknął i szybko wyszedł z sali. Nawet nie zdążyłam nic powiedzieć czy jakkolwiek zareagować. On mnie po prostu za dobrze znał. Nawet lepiej niż ja sama siebie.
Zerknęłam na panią Fabregas. Usadowiła się w jednym z foteli przysuniętym bliżej mojego łóżka. Włosy miała idealnie ułożone, a strój sprawiał wrażenie jakby co wyprasowanego.
-  A więc? Jest coś co byś chciała sama powiedzieć, poruszyć sama jakiś temat?
- Nie mam zamiaru z panią rozmawiać - syknęłam. - To po pierwsze. A po drugie nie jesteśmy na ty.
- Racja. Nie jesteśmy na ty, ale nie sądzi pani, że tak lepiej prowadzić rozmowę.
- Widocznie pani mnie nie słucha, bo wyraźnie powiedziałam, że nie będę z panią rozmawiać - poprawiłam poduszki i z zaciętością wpatrywałam się w sufit. Przez dłuższą chwilę panowała absolutna cisza. Jednak przerwało ją uderzanie długopisem. Widocznie pani psycholog się lekko nudziło.
- Hmmm... - westchnęła. - Nie chce pani rozmawiać to nie. Będę miała więcej czasu na poprawienie makijażu - zaczęła poprawiać włosy. - Ciekawe czy uda mi się go poderwać - rozmyślała. Wyciągnęła z torebki pomadkę i przejechała nią po ustach. - A pani jak sądzi, mam jakieś szanse na kawę lub szybki lancz? - zwróciła się do mnie. Burknęłam przekleństwo niewyraźnie. Nie będę się bawić z nią w przyjacielskie pogaduszki.
- Myślę, to znaczy mam ogromną nadzieję, że uda mi się go namówić. Pan Castillo wydaje się być z tych typów co nie odmawiają pięknej kobiecie - mrugnęła porozumiewawczo.
Pan Castillo? German? O, nie! Nie, nie, nie.! Co ona mówi? Nie widziała, że dla Germana jestem ważna. Albo chociaż trochę ważna.
- Nie masz oczywiście nic przeciwko gdybyśmy się spotkali, prawda kochanieńka? - spytała zatroskana.
- Mam to gdzieś - syknęłam. Niech go tknie a nogi z dupy powyrywam.
- No bo między wami nic nie ma prawda? - ciągnęła dalej, jakby rozmawiałam sama ze sobą. - No raczej nie ma, inaczej byś coś powiedziała, sprzeciwiała się. A tu brak reakcji. Choć to dziwne, że mężczyzna na którym tobie nie zależy, przesiaduje tutaj z tobą.
- Co panią to wszystko obchodzi? To nie TWOJA sprawa!
- Jestem po prostu ciekawską osobą - uśmiechnęła się szeroko. - Przecież jesteście, podobno, zaręczeni. To jak to jest między wami? On cię kocham, i to bardzo mocno.
- Skąd niby pani to wie? - oburzyłam się. To nie jej sprawa. To jest tylko i wyłącznie sprawa moja i Germana.
- Nie trzeba być nie wiadomo kim, by zauważyć to. Pięcioletnie dziecko by zauważyło, że pan Castillo cię kocha. Czyżbym się myliła?
- Może i się pani nie myli, ale to jest bardziej skomplikowane niż się może wydawać - odparłam najbardziej spokojniej jak potrafiłam.
- No to może mi wyjaśnij. Mamy dużo czasu - już miałam jej przerwać i jeszcze raz wspomnieć, że nie będę jej się żalić, jednak mnie ubiegła. - Czemu uważasz TO za skomplikowane?
- Bo jest, i kropka - warknęłam.
- Przecież miłość to nie jest coś skomplikowanego.  Tylko my, ludzie, ją komplikujemy i za taką uważamy - rzekła uprzejmie. - Czemu uważasz to za skomplikowane skoro On cię kocha i ty go też.
- Heee... - westchnęłam. - Właśnie, German mnie niby kocha, a ja...
- Niby kocha? - zdziwiła się. Zmarszczyła zabawnie nos, że nie mogłam się nie zaśmiać. - Nie widzisz tej miłości jego do ciebie?
- Ja... On to tylko udaje - machnęłam lekceważąco dłonią i się obróciłam na drugi bok, plecami do pani psycholog.
- Czemu miałby udawać? - spytała. W jednej chwili pojawiła się z drugiej strony łóżka i przysiadła na jego skraju by patrzeć mi w oczy.
- By nie zrobić mi przykrości. Nie skrzywdzić. Nie  cierpieć - szepnęłam. - Nie chcę takiej miłości.
- Ha ha - zaśmiała się. Wręcz wybuchła śmiechem. - Lekarze zrobili ci pewnie wszystkie, odpowiednie badania po wypadku? Bo mi się wydaje, że chyba widocznie ominęli twoje oczy. Coś ci powiem w zaufaniu: German Castillo jest na zabój w tobie zakochany. Kocha cię i tylko ciebie. A mi, czy jakiejkolwiek innej kobiecie nie udałoby się zniszczyć takiej miłości.
Spojrzałam na nią zdziwiona. Aż mnie wmurowały jej słowa. 
- Uwierz mi na słowo - spojrzała na mnie ze skosu. - Teraz tylko zależy, czy ty tą miłość akceptujesz i odwzajemniasz?
- Ja?
- Kochasz go czy nie? Krótka piłka. Jest tak albo nie.
- To... To skomplikowane - mruknęłam. - Nie chcę o tym rozmawiać.
- Ale powiedz. Boisz się sama przed sobą tego przyznać, czy przede mną?
- Nie chcę już rozmawiać, jestem zmęczona - ziewnęłam by być bardziej przekonująca.
- Przecież miłości nie musisz się wstydzić. Miłość to coś pięknego.
- NIE BĘDĘ O TYM ROZMAWIAĆ! - warknęłam zła. Zrzuciłam na głowę kołdrę i nie wychylałam się z poza niej dopóki do sali ktoś nie wszedł.
- Nie wiedziałem czy już skończyliście, ale chciałem przekazać Angie pewną wiadomość - szepnął German.
- Wygląda na to, że na dziś to już koniec - mruknęła pani Ana Isabel Fabregas. - Mogły pan później do mnie podejść. Chciałabym z panem chwilę porozmawiać.
- Dobrze, dobrze. Angie śpi? - spytał.
- Chyba zasnęła.
- To możemy teraz tak to porozmawiać. Nie chcę jej budzić. Od pewnego czasu jest taka niewyspana. Pani Hooch mówiła mi, że kilka pielęgniarek powiedziało jej jak Angie krzyczy w nocy przez sen.
- Ma koszmary?
- Taaak... Tylko nie chce się do nich przyznać. Unika tego tematu jak ognia.
Dobrze, że nie zauważyli, że wcale nie śpię. Przewróciłam się na drugi bok.
- Może porozmawiamy o tym za drzwiami. Nie chcę jej budzić .
- Tak, oczywiście.
I udali się za drzwi. Jednak Germana widocznie wolał zostawić drzwi uchylone bo nawet dobrze słyszałam ich rozmowę.
- Nie ma pan pomysłu, co może jej się śnić?
- Hmm... Angie miała dość ciężkie dzieciństwo, okres dojrzewania tak samo. To może być związane z wszystkim.
- No a takie najbardziej traumatyczne wspomnienie dla niej - naciskała pani Fabregas.
- Śmierć siostry, zapewne.
Siostry? Ja miałam siostrę? German nie wspominał mi o niej nic. Ani jednego słowa o niej. Nawet jak miała na imię.
- Mam do pana pewną prośbę.
O, nie. Przecież sama ta szmata mówiła, że nic nie rozdzieli mnie i Germana, a teraz chce się z nim umówić na kawę.
Nie słuchałam ich dłużej. Za dużo tego wszystkiego jak na jeden dzień.
Po chwili do sali wszedł German. Ułożył się koło mnie i przyciągnął do siebie. Chciałam mu się jakoś oprzeć, ale nie potrafiłam.
Czy to właśnie była moja miłość do niego? Ten taki brak kontroli nad sobą? Poddanie się mu w stu procentach?
- Jak ona miała na imię? - spytałam.
- Ooo... Nie śpisz już - zdziwił się lekko. - I jak, było aż tak źle?
- Jak miała na imię? - powtórzyłam.
- Ale kto? - zdziwił się German.
Czy on myślał, że może mnie dalej okłamywać? Oszukiwać? Ukrywać prawdę przede mną.
- Moja siostra - szepnęłam. German był tak zdziwiony jakby co zobaczył ducha.
- Skąd ci się to wzięło? - wyjąkał.
- Nie kłam! Słyszałam twoją rozmowę z panią Fabregas. Czemu nic mi o niej nie powiedziałeś? - warknęłam. W oczach miałam już łzy.
- Angie, przepraszam. Wiem, powinienem ci o niej wcześniej powiedzieć, ale jakoś nie wiedziałem kiedy.
- A miałeś zamiar mi o niej kiedykolwiek powiedzieć?
- Oczywiście, że tak. Po prostu nie chciałem byś dużo cierpiała. Ty i Maria byłyście bardzo zżyte.
- Maria...
- Tak. Tak właśnie miała na imię - przyznał.
- Mógłbyś coś dla mnie zrobić - spytałam z nadzieją.
- Tak, co tylko chcesz.
- Opowiedz mi wszystko o niej. O niej i o mnie - poprosiłam.
- Hm... Dobrze, zrobię to. Ale nie bądź zła czy zawiedziona. To jest już przeszłość, i tego nie zmienisz. Powiem ci wszystko co wiem.

I tak też German zrobił. Opowiedział mi wszystko o mojej siostrze. Mojej ukochanej Marii. Nie owijał w bawełnę, nie koloryzował. Zdał mi wielkie sprawozdanie o Marii. Mojej zmarłej siostrze a jego żonie. I to było chyba dla mnie najdziwniejsze. Maria była jego żona, a ja teraz jestem jego narzeczoną, co wiąże się, że kiedyś w dalekiej przyszłości mogę zająć jej miejsce. Ciekawe czy spodoba się to Violettcie? 





******
Witam, kłaniam się nisko. 
Wybaczcie TĄ przerwę, już wracam. 
Jutro do szkoły, przygotowani na powrót???
Pozdrawiam, i powodzenia w nowym roku szkolnym ;)
Trzymajcie za mnie kciuki, 1 klasa LO się przede mną kłania :P

Ściskam - Sanna :*

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 23


Przewracałam się już kolejny raz. Zdenerwował mnie. Bardzo zdenerwował. A teraz to nawet nie wraca. Co on sobie myśli, co? Nie będzie mnie okłamywał, ukrywał prawdy! Nie jestem żadną marionetką. Mijała już kolejna godzin odkąd wyszedł. Z każdą minutą moja obawa o to, że nie wróci, wzrastała. Obawiałam się już najgorszego. On mnie znał, widocznie bardzo dobrze. Był kluczem do moich wszystkich pytań. Musi przyjść, musi wrócić.
Nagle drzwi się otworzyły. Od razu spojrzałam w tamtą stronę. Do sali weszła pani Hooch. Uśmiechała się od ucha do ucha.
- Jak się miewamy? - zapytała radośnie. Burknęłam przekleństwo pod nosem i nic nie odpowiedziałam. - Oj, chyba nie mamy humorku - stwierdziła podchodząc bliżej. Zaczęła przeglądać jakieś kartki. - Mam już niektóre wyniki badań - pokazała na trzymane papiery. - Jak na razie, wszystko dobrze.
- Dobrze - rzuciłam od niechcenia. Kobieta spojrzała na mnie uważnie obserwując.
- Coś się stało - stwierdziła bardziej, niż zapytała. - Mów - poleciła siadając obok mnie.
- Nie chcę z nikim rozmawiać - prócz  z Germanem, dodałam w myślach. Musiał mi wszystko powiedzieć. Wszystko co wiedział.
- Ale zawsze lepiej jest się wyżalić, niż trzymać to wszystko dla siebie. A może znajdziemy na ten problem  rozwiązanie - uśmiechnęła się zachęcająco. Tylko co ja mogłam jej powiedzieć. Śniła mi się śmierć dwóch osób, nic nie pamiętam, a osoba która mnie zna, lub przynajmniej znała nie chce mi odpowiedzieć na ważne pytania.
- Wszystko w porządku - uśmiechnęłam się próbując tym ją bardziej przekonać do prawdziwości moich słów.
- Dobrze. Jak nie chcesz ze mną mówić, to może chcesz o tym pomówić z panią psycholog? Ona bardziej ci pomoże i doradzi.
Nie! Psycholożka odpada!
- Dam sobie na razie sama radę.
- Mam nadzieję - szepnęła. Wstała powoli myśląc o czymś. - Ale podeślę ją do ciebie za parę dni. Datę jeszcze ustalimy jak przyjdzie pan Castillo - rzekła i szybko opuściła salę. Nawet nie zdążyłam zaprotestować.
- Nie, nie, nie - powtarzałam. Pięścią uderzyłam w łóżko. - Czemu oni wszyscy za mnie podejmują decyzje?! - warknęłam zła. Miałam już tego lekko dość. Wszystko wszystkim, ale to się zaczynało robić denerwujące. Nie jestem żadna marionetką w ich dłoniach. Nie mogą mnie traktować jak mała dziewczynkę. German, pani Hooch, kto następny?! - Nie jestem żadna marionetką! - warknęłam w tym samym czasie jak uchyliły się drzwi. Przez szparkę dostrzegłam postać mężczyzny. Był odwrócony tyłem rozmawiając z kimś na korytarzu, jednak poznałam, że to German. Może po głosie, a może po posturze. Poczułam jakby ulgę na sercu. Jakby ktoś zdjął z niego ciężki kamień. 
Przyszedł.
- Tak, tak, tak... Dobrze. Dziękuję - usłyszałam jego głos, a po chwili już szedł powoli w moją stronę. Momentalnie się odwróciłam do niego plecami i próbowałam nie zwracać na niego uwagi. Zacisnęłam mocno powieki. Go tu nie ma, powtarzałam sobie. Żadnej gwałtownej reakcji. Usiadł obok mnie na łóżku i delikatnie pogładził moje włosy.
- Angie... - szepnął. Dopiero teraz spostrzegłam, że powstrzymuję łzy. Ciężkie to było, jednak nie chciałam pokazać mu, że jestem słaba.
- Angie... - znów powtórzył. - Odwróć się - poprosił. Zaprzeczyłam nerwowo głową i się nie odzywałam. - Hm... - westchnął i obszedł naokoło łóżko. Usiadł ponownie obok mnie i spojrzał mi prosto w oczy. Uśmiechał się lekko. Stłumiłam przekleństwa, które przynosiła mi ślina na język. Odwróciłam się na drugi bok. German jednak złapał mnie za gips na lewej ręce i pociągnął do siebie. - Nie będziesz się ode mnie odwracała.
Wystraszona spojrzałam w jego oczy. Było w nich coś naprawdę dziwnego, coś czego nie było wcześniej. Złość? Gniew? Nienawiść? Nie wiedziałam. Pierwszy raz to u niego widziałam.
- Ałaaa... - jęknęłam. - To boli.
- Nie odwracaj się ode mnie - syknął przez zęby. Złość. To było w jego oczach. Oddech miałam strasznie nierówny, urywany. Serce pompowało krew o wiele wiele szybciej.
- Zostaw mnie - szepnęłam bezradnie. Czułam, że tracę panowanie nad swoim ciałem. Przed oczami przeleciały mi sceny i postacie z dzisiejszego koszmaru. German nagle mnie puścił i energicznie podszedł do okna.
- Co ja wyprawiam?! - warknął zły. Przeczesał mocno włosy i oparł się dłońmi o parapet. Coś do siebie mamrotał, ale bardzo niewyraźnie, nie mogłam usłyszeć. Zaczął krążyć po sali, ciągając się za włosy jakby chciał je wyrwać. Uważnie go obserwowałam, bałam się, że sobie coś zrobi. Tu, przy mnie.
- German? - mruknęłam cicho. Brunet od razu spojrzał się na mnie. Najpierw jego oczy wyrażały gniew, na siebie, potem lekkie zdezorientowanie, aż przeszły na smutek. Kontrolowałam każdy mały ruch, każdy mały gest wykonany w moją stronę. Usiadł obok mnie, tak samo jak przyszedł, i wziął moją twarz w dłonie.
- Przepraszam - szepnął i ucałował czubek mojej głowy. - Nie chciałem sprawić ci bólu. Wybacz mi, Angeles.
Byłam lekko tym wszystkim oszołomiona. Ledwo co przed chwilą był zły, wściekły, a teraz prosi mnie bym przyjęła przeprosiny. Powoli położyłam swoją dłoń na jego. Głośno wciągnęłam powietrze.
- Wybaczysz mi?
Nie potrafiłam jakoś racjonalnie myśleć. Niemrawo kiwnęłam tylko głową. Od razu German mnie wziął w ramiona i uwięził w mocnym uścisku.
- Przepraszam, przepraszam... - powtarzał w kółko. Westchnęłam rozbawiona jego zachowaniem.
- Możesz mnie puścić? - spytałam klepiąc bruneta lekko po plecach.
- Och... Oczywiście - uwolnił mnie z swoich ramion. - Wybacz - zrobił niewinną minkę. Uśmiechnęłam się momentalnie. Nie potrafiłam jakoś dłużej się na niego gniewać.
- Dobrze.



Stacja benzynowa. 
Mały sklep. 
Napastnicy. 
Ból.
 Krew. 
Śmierć. 

W kółko powtarzały się te obrazy we śnie. Czasem były dalsze, a czasami bliższe. Raz rozmyte i niewyraźnie, a raz wyostrzone i dokładne. Koszmar powtarzał się codziennie. Trzy dni i trzy nieprzespane noce. Lekarze kazali mi wypoczywać, ale jak skoro nawet wyspać się nie mogłam. Oczywiście nikomu nie powiedziałam o tych snach. Próbowałam jak tylko mogłam grać przed wszystkimi, że wszystko jest dobrze. Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy.
German znów siedział przy mnie gdy się przebudziłam. Udało mi się zdrzemnąć i nie śniło mi się nic. Jednak te kilka godzin zbyt wiele nie dały.
- Dzień dobry - szepnął German. Delikatnie ucałował czubek mojej głowy i znów zatopił spojrzenie we mnie.
- Cześć - rzekłam. Lekko się poprawiłam na łóżku. Dziś w końcu mieli zdjąć mi ten gips z ręki. Nie powiem, potrafił strasznie przeszkadzać i utrudniać życie. - Kiedy mają...? - pokazałam głową na gips.
- Dopiero po obiedzie.
Westchnęłam zniecierpliwiona.
- He... Szybko czas zleci, zobaczysz - próbował mnie pocieszyć. Jednak jakoś mu nie szło.
- Głodna trochę jestem - przyznałam po chwili. - Było już śniadanie?
- Tak - przyznał. - Ale zaraz coś ci skołuje do przegryzienia - uśmiechnął się promiennie i wyszedł z sali. Myślałam, że wróci za niedługą chwilę, ale on jak nie wracał tak nie wracał. Minęło już z dobre dwadzieścia minut. Przecież droga do automatu nie mogła trwać aż tyle. Gdy jednak wrócił, aż mnie zamurowało. W jednej dłoni trzymał nieduży koszyk wiklinowy, a w drugiej piękne kwiaty.
- Już jestem. Przepraszam, że tak długo - podszedł do mnie i wręczył mi kwiaty. Delikatnie ucałował mój policzek.
- Co to są za kwiaty? - spytałam zaciągając się przepięknym zapachem prezentu.
- Tulipany. Viola wybrała najładniejsze jakie były.
Spojrzałam na kwiaty ponownie. Naprawdę były piękne.
- Podziękuj jej ode mnie.
German kiwnął głową. Położył koszyk na brzegu łóżka i zaczął z niego wyciągać różne smakołyki.
- Co to? - spytałam zerkając na jedzenie.
- Mówiłaś, że jesteś głodna. Więc pomyślałem, że lepiej jak zjesz coś co nie pochodzi ze szpitalnej stołówki. Olga specjalnie dla ciebie to wszystko zrobiła. A uwinęła się bardzo szybko. Chyba nie czekałaś na mnie zbyt długo?
- Nie - pociągnęłam nosem. To było przemiłe z ich strony. Ja ich nie pamiętam a oni tak o mnie dbają. - Dziękuję - szepnęłam.
- To nie mi powinnaś dziękować, ale przekażę Oldze wyrazy podziękowania od ciebie.
Jedzenie było wyborne. Aż się nie dało, nie wsiąść dokładki.
- A teraz czas na deser.
- Nieee...! - zaśmiałam się. Byłam już tak najedzona, że nie musiałabym jeść przez kilka kolejnych dni. - Więcej nie zmieszczę.
- Och, dasz radę, Angie - zaśmiał się German i wyciągnął z koszyka nasz deser, którym okazały się być rogale. Od razu przed oczami stanął obraz koszmaru. Potrząsnęłam nerwowo głową i podziękowałam.
- Chcesz sprawić, że Olga się obrazi?
- Nieee... Po prostu nie jestem już głodna - uśmiechnęłam się delikatnie.
- To nie chodzi o to, że jesteś głodna czy też nie. Tylko o coś innego, racja? - spojrzał na mnie tym swym przenikliwym wzrokiem. Zaprzeczyłam ruchem głowy i spuściłam wzrok.
- Angie - szepnął. Złapał mnie za podbródek i uniósł moją głowę. Zmusił mnie do kontaktu wzrokowego. - Co się dzieje?
- Nic - zaprzeczyłam szybko. Zdecydowanie za szybko, bo wzbudziło to w Germanie podejrzenia.
- Czemu ukrywasz coś przed mną? - delikatnie złapał mnie za dłonie. - Myślisz, że tego nie widzę. Znam cię, wiem kiedy próbujesz mnie okłamać.
- German... Nic się nie dzieje, przysięgam.
- Mówisz jedno, a ja widzę drugie. Oczy cię zdradzają - delikatnie głaskał mój policzek. - Widzę w nich strach, przerażenie - oparł swoje czoło o moje. - Czego się boisz?
- Niczego.
- Nie wierzę ci - uśmiechnął się szeroko.
- Ale to prawda - upierałam się. Kłamstwo to nie jest właściwa droga, jednak nie potrafiłam wybrać innej. Westchnęłam. - Czemu ty jesteś taki pewny siebie?
German tylko zaśmiał się.
- Pewny siebie to nieeee... Ale tego jestem pewien.
- No to się mylisz - wyszczerzyłam szeroko zęby.
- Och Angeles - westchnął i objął mnie ramieniem. - Kocham Cię! 





******
No nie potrafiłam dalej pisać, gdy się kończy w takim słodkim momencie. 
Witam wg po trochę dłuższej przerwie... 
Nie będę się rozgadywać czemu to mnie nie było, bo to jest najmniej ważne w tym momencie...
Teraz najważniejsze jest to coś powyżej, czyli ROZDZIAŁ!!!
Liczę na wasze zwariowane komentarze i opinie, które zawsze potrafią podnieś na duchu i dodać weny podczas "kryzysu twórczego" 
No i mała dedykacja, dla osóbki, która teraz zwija się z bólu... Carolciu to ty sprawiłaś, że dziś to dodaję... Wiedz, że jestem Ci wdzięczna :* 
Zdrowiej mi taaaam...
Za jakiekolwiek błędy, przepraszam ;)

Całuski - Sanna :*

piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział 22


- Nieee...! - krzyczałam przez sen. Gwałtownie otworzyłam oczy. Wokół panowała ciemność. Nikogo nie było przy mnie, a co najważniejsze, byłam w szpitalu. Bezpieczna. Z daleka od tego snu, tego koszmaru. Ledwo oddychałam, a serce przyspieszyło puls o kilkanaście razy.
Przez długi czas próbowałam zasnąć, ale na marne. Może i tym lepiej. Co jeśli znów by mi się to przyśniło? Wolałam nie ryzykować. Siedziałam tak aż ktoś nie wejdzie do sali. Cały czas myślałam o tym śnie. Był taki realistyczny, taki prawdziwy. Aż za!
Noc zaczęła ustępować miejsca dniu, a na korytarzu robił się coraz większy ruch. Cała jeszcze roztrzęsiona po koszmarze, leżałam i czekałam aż ktoś w końcu tu wejdzie i się dowiem, że to też nie jest snem.
- Dzień dobry - rzekła radośnie pani Hooch wchodząc do mojej sali. Uśmiechała się promiennie. Jednak mi nie było do śmiechu. Kiwnęłam tylko głową i odwróciłam od niej wzrok.
- Nie śpimy już? - zaśmiała się. "Pani też by nie spała po takim koszmarze" pomyślałam. - Wyspałaś się Angeles? Leki wczoraj dały o sobie znać, nawet lekko majaczyłaś, jak jakaś narkomanka.
- Co? - zdziwiłam się. Nie pamiętałam by coś takiego się wydarzyło.
- To tylko były leki, nie martw się - uśmiechnęła się znowu. Niestety, ale nie potrafiła zarazić mnie tym dobrym humorem. Przed oczami wciąż miałam ten okropny sen. Koszmar! - Ale dziś możesz sobie po odpoczywać. Powiem by ci już podano śniadanie, dobrze?!
Pokiwałam głową.
- Oj, co to ma znaczyć? - zaśmiała się. Czy ona cały czas musi się śmiać, być radosna?! Usiadła obok mnie na łóżku. Delikatnie złapała moją prawą dłoń. - Coś się stało? Wyglądasz na zmartwioną - spytała poważnie. Z twarzy znikł jej uśmiech, a weszła wyćwiczona powaga i skupienie.
- Nic, nic się nie stało - ledwo przeszło mi przez gardło.
- Na pewno?
- Tak, tak - podniosłam się lekko. -
Głodna tylko trochę już jestem.
- Och, to się da załatwić. Zaraz śniadanie się zjawi - zapewniła mnie. Delikatnie pogłaskała mnie po ramieniu, i zniknęła za drzwiami.
Ale tak jak mówiła pani Hooch, śniadanie pojawiło się po kilku minutach. Pielęgniarka położyła tackę na szafce po prawej stronie łóżka i życząc smacznego, wyszła. Spojrzałam na posiłek. Kilka kromek chleba z dżemem truskawkowym i herbata. Typowe szpitalne jedzenie. Na szczęście jadalne. Poczułam jak głód podchodzi mi do gardła. Bez czekania złapałam kawałek chleba i w kilku kęsach go połknęłam. Nie przypuszczałam, że mogę być aż tak głodna. Wzięłam kolejną kromkę i zrobiłam z nią to samo co z pierwszą. Ostrożnie złapałam kubek i napiłam się herbaty. Była lekko gorzka, ale jakoś nie zwracałam na to uwagi.
Nagle drzwi się otworzyły, a w progu stanął German. Zdziwił się lekko na mój widok.
- Nie śpisz już? - spytał podchodząc bliżej.  Wzruszyłam tylko ramionami. - Cześć kochanie - delikatnie nachylił się nade mną i chciał już ucałować mój policzek, jednak szybko cofnęłam głowę. - Coś się stało? - usiadł na łóżku i złapał moją dłoń. - Coś się stało? - powtórzył.
- Nie - odparłam poirytowana jego nachalnością.
- A ja widzę, że tak. Nie mogłaś spać? - dociekał.
- Zostaw mnie w świętym spokoju! - warknęłam zła. German lekko zdziwił się moim zachowaniem, jednak nic nie powiedział. Chciał widocznie przeczekać moją złość. Jednak to szybko się nie stanie.
- Angie, czy coś się stało? Wiesz przecież, że mi możesz powiedzieć wszystko - zacisnął jeszcze bardziej swoją dłoń na mojej.
- Zostaw mnie - wyrwałam mu dłoń i odwróciłam od niego wzrok. Wstał i zaczął krążyć po sali.
- Coś sobie przypomniałaś, prawda? Coś co ci się nie spodobało. Coś przez co mnie znienawidziłaś?!
- A jest w ogóle coś przez co mogłabym cię znienawidzić? - spytałam zdezorientowana jego zachowaniem. Jakby się czegoś obawiał. Przez chwilę zastanawiał się czy coś powiedzieć, jednak odpuścił. Choć szkoda, bo mogło to nas do czegoś po części doprowadzić.
- Nie chcę się z tobą kłócić - rzekł przeczesując włosy. - Nie mam na to ani ochoty ani chęci - spojrzał na mnie poważnie. Ja też nie chciałam się kłócić. A wszystko przez ten sen. Musiałam się na kimś wyładować, a German dał mi tę okazję. - Widzę, że jesz śniadanie - kiwnął głową na kanapki.
- Mhmmm - westchnęłam. Nagle jakoś straciłam cały apetyt.
- To smacznego - rzekł uśmiechając się promiennie i przysiadając się obok mnie, zapominając o ostatnich trzech minutach naszej "rozmowy". Wziął talerz i przybliżył mi go.
- Dziękuję, ale straciłam apetyt - odsunęłam jedzenie.
- Angie musisz jeść, jeśli chcesz jak najszybciej stąd wyjść. Musisz mieć siłę. Na samych tabletkach to daleko nie pociągniesz. Zjedz chociaż kawałek - nalegał. - Proszę.
Czy on naprawdę, aż tak dobrze mnie zna, że wie jak na mnie wpłynąć? Czemu nie mogłam oprzeć się tym jego oczom?
- Och - westchnęłam i wzięłam kawałek chleba. - Grasz nieczysto! - pogroziłam mu palcem i zatopiłam się w dżemie truskawkowym.
- Wiem o tym - szepnął i dał mi buziaka w policzek. - Jeszcze raz, cześć kochanie.
Automatycznie uśmiechnęłam się i spłonęłam rumieńcem.
- Może też się poczęstujesz? - spytałam pokazując na kanapki.
- Nieee.... Olga jak się dowie, a się na pewno dowie, że tu jadłem śniadanie z tobą, to pomyśli, że nie lubię jej kuchni. Wolę się jej nie narażać - zaśmiał się.
- Kto to jest ta Olga? - nie wspominał, żeby mieszkał z jakąś inną kobietą. Przecież to do mnie mówił kochanie.
- Nieszkodliwy dla ciebie obiekt - zaśmiał się.
- Ale ja... - zaczęłam. Tylko co miałam powiedzieć, nie, nie jestem zazdrosna o ciebie.
- Wiem, zazdrość to dziwne uczucie. I trudno się z niej tłumaczyć. Olga to tylko gosposia. Jedynie niebezpieczna może być w kuchni, jak tknie się jej wypieki po kryjomu - zbliżył swoją twarz do mojej. - A tym bardziej, Olga ma już swojego Romea. A ja mam swoją Julie.
- Romea? Julie?
- Hm... Tak się mówi na ukochanych - westchnął i ucałował czubek mojego nosa.
- Dużo osób mieszka lub pracuje u ciebie w domu - stwierdziłam.
- Dużo to aż tak nie - zaśmiał się i wziął z talerza kawałek chleba. - No jestem ja, Viola, ty oczywiście, i Olga. A Ramallo to tylko pracuje. No i jest moim przyjacielem.
- Ramallo?
- Ukochany Olgi - zaśmiał się i wziął kolejny kęs kanapki. - Jak na szpital, to dobrze cię tu karmią.
- Hee - westchnęłam. - Opowiedz mi coś o nich - poprosiłam.
- A co chcesz wiedzieć?
- Wszystko.
- Wszystko - zaśmiał się. - Dobrze. A więc...
I tak przez bite dwie godziny German opowiadał mi o wszystkich domownikach. Miał tylko opowiedzieć o Oldze i Ramallu, ale tak się rozgadał, że opowiedział mi jeszcze o Violi, o sobie też coś napomknął. Z opisu Germana doszłam do wniosku, że otacza się naprawdę kochanymi osobami. Pewnie są nie do zastąpienia. Olgę wyobrażałam sobie jak mistrza kuchni z wielkim sercem. I pewnie tak było, skoro tak się o wszystkich martwiła. Ramallo to taki mały geniusz, ale z dobrym i skrytym sercem. Ukrywać swoje uczucia, to dość straszne - na dłuższą metę. Violetta. German praktycznie cały czas ją wychwalał. Udała mu się córeczka. Zdolna, utalentowana, mądra, z sercem z nie kamieniem.
- Olga cały czas wypytuje się kiedy wyjdziesz.
- Naprawdę?
- Tak. Jest zła, że nie może przyjść cię odwiedzić i przynieść jakiś swoich smakołyków.
- A czemu nie może przyjść?
- Nie bądź zła na to co powiem, dobrze - kiwnęłam tylko głową i czekałam na odpowiedź. - Po prostu, jakby to powiedzieć. Nie chcę byś miała tu jakieś pielgrzymki odwiedzających, więc wyraziłem na to zakaz. W obecnej chwili tylko ja i Viola możemy ciebie odwiedzać.
- Co? Czemu to zrobiłeś? - zaszokował mnie kompletnie.
- Serio, chciałabyś żeby przychodziło tu po niewiadomo ile osób. Mówiły o rzeczach, których ty nie pamiętasz. Nie chcę byś czuła się przygnębiona, czy smutna. Chcę byś jak najszybciej wróciła do nas, do mnie.
- Dziękuję - szepnęłam i przytuliłam się do niego. German tylko przyciągnął mnie jeszcze bardziej do siebie. Przy nim czułam się bezpieczna.
- Za co? - uniósł pytająco brew.
- Za to, że jesteś szczery co do mnie.
- Kocham cię, Angeles - westchnął radośnie.
- German, mam do ciebie pytanie - szepnęłam. - Proszę tylko byś na nie odpowiedział.
- Dobrze. Odpowiem - delikatnie gładził moje plecy.
- Jak to się stało, że... że tu jestem? Co się stało?
- Angie, jest za wcześnie by o tym mówić - szepnął mi na ucho.
- German, obiecałeś, że mi odpowiesz - oderwałam się od niego. - Proszę, powiedz.
- Nie, Angie - spuścił głowę.
- Ale German...
- Angie, nie - warknął. Wystraszona cofnęłam się jeszcze bardziej. - Przysiągłem sobie, że nie pozwolę sobie byś się zadręczała jak to się stało i kto to. To jest przeszłość i nie powróci. Nie będziesz się tym dręczyć. Nie pozwolę - wziął moją twarz w dłonie. - Powiem ci, jak przyjdzie na to odpowiedni czas. Ale nie dziś. Jeszcze nie dziś. Proszę, zaufaj mi ten jeszcze jeden raz.
- Ale German - jęknęłam z łzami w oczach. - Proszę.
Brunet jedynie zaprzeczył głową nie patrząc na mnie.
- Proszę, German - podniosłam jego głowę by patrzył mi prosto w oczy.
- Nie - rzekł stanowczo puszczając moją twarz. - Nie mogę tego zrobić.

Szybko wstał i wyszedł z sali. Nawet nie dał mi nic powiedzieć. Co za świnia! Myśli tylko o sobie. Nawet nie dał wiarygodnego argumentu. Co za samolub. Czy on w ogóle próbuje postawić się w mojej sytuacji? Czy on wie jak to jest nic nie wiedzieć, nic nie pamiętać? Nawet mnie nie wysłuchał do końca! Wyszedł sobie tak po prostu.





******
German wychodzi, a ja przychodzę z kolejnym rozdziałem. 
Dużo dialogów, ale cóż... tak bywa. 

Z okazji zbliżających się świąt Wielkiej Nocy chciałabym złożyć wam najserdeczniejsze życzenia. Żebyście spędzili ten czas w miłym, rodzinnym gronie, by świąteczne potrawy wychodziły wam aż bokami i mokrego dyngusa... 
(nie umiem składać życzeń :/) 



KoMeNtUjCiE !!!

Ściskam - Sanna ;)