- Chwilę to trwało, ale już jestem - rzekła pani
Hooch. Jednak ja zbytnio nie słuchałam jej słów. Uważnie przygadywałam się
kobiecie, która weszła za nią do sali. Była dość młoda. Może trochę starsza ode
mnie. Miała ładne rysy twarzy podkreślone długimi włosami. Sylwetka też nie
była niczego sobie. Pewnie wielu mężczyzn oglądało się za nią, i to tylko na
korytarzy szpitala. Nie miała żadnego fartucha czy czegoś podobnego, co nosił
cały personel szpitala. Zwykły ustój składający się z bluzki, marynarki, spodni
i butów na obcasie, które było słychać przy każdym zrobionym kroku.
Ona też mi się przyglądywała.
- Aaa... To jest Ana
Isabel Fabregas, i jest naszą nową
panią psycholog - wskazała na kobietę.
- Psycholog? -
zdziwiłam się z lekka. Ja na pewno nie potrzebowałam żadnego psychologa!
- Yyy... To może być
dla ciebie Angeles, lekkie zaskoczenie... Wiem o tym, ale akurat spotkałam
panią Ane i postanowiłam, że od razu wprowadzę ją w pracę szpitala.
Spojrzałam niepewnie
na panią Hooch, a potem na panią Ane. Wpatrywała się we mnie jakby na wylot
chciała mnie przeświecić. Zakłopotana odwróciłam się od niej wzrok. Bez słowa
podeszła do mnie pani Hooch, a psycholożka przysunęła wózek. Pomogły mi na nim
usiąść.
- W porządku? -
spytała lekarka. Kiwnęłam głową. Poprawiłam się lekko. Dziwnie się czułam
siedząc na wózku. Taka uzależniona od pomocy innych. Pani Hooch ustawiła mnie
przy oknie bym mogła dobrze widzieć.
- Wiem, i rozumiem,
że jesteś lekko zszokowana, ale proszę, porozmawiaj z panią psycholog -
zwróciła się do mnie pani Hooch, i nie czekając na moją odpowiedź, udała się do
drzwi. - Niedługo wrócę - dodała i opuściła moją salę, pozostawiając mnie z
młodą panią psycholog.
"Na pewno nie
będę z nią rozmawiać. Nie z obcą osobą" - pomyślałam.
Wyjrzałam przez okno.
Krajobraz wyglądał cudownie, choć to był krajobraz miejski. Park, w którym
bawimy się dzieci, spacerowały starsze osoby, dorośli spieszyli się do pracy.
Wokół sklepy, restauracje, domy, w oddali ogromne wieżowce.
"Zapewne
siedziby ważnych firm" - pomyślałam.
-
Hm... Angeles? - szepnęła kobieta. Udając, że jej nie ma, wpatrywałam się
dalej w krajobraz za oknem jak zaczarowana. - Ja rozumiem, że nie byłaś
przygotowana na spotkanie ze mną... - urwała na chwile. - Ja chcę ci pomóc, nic więcej - złapała moją dłoń. Chciała mnie tym gestem
przekonać do siebie? To jej się na pewno nie uda. Szybko wyrwałam dłoń. Pani
Ana westchnęła z rezygnacją. Cofnęła dłoń i wyprostowała się na fotelu.
- Początki są zawsze trudne - rzekła pewna siebie. Szybko przybrała
całkiem inną maskę. - Ale damy radę. I nie uniknie pani od rozmowy - zapewniła
mnie. Czy to miała być groźba?!
Resztę czasu
siedziałyśmy w zupełnej ciszy. Słychać było tylko świst wiatru i głos życia
ulicznego. Więc bez problemu usłyszałam jak za drzwiami ktoś prowadził radosną
rozmowę, a po chwili zaskrzypiały zawiasy drzwi. Od razu się odwróciłam w tamtą stronę. Do sali weszła pani Hooch,
brunetka i On. Wszyscy szczęśliwi. Brunet wyszczerzył oczy na mój widok.
- Angie? -
szepnął spoglądając to na mnie to na panią Hooch. - A pani
to...? - spytał wskazując panią psycholog.
- To jest
nasza nowa pani psycholog, Ana Fabregas - przedstawiła pani Hooch kobietę.
- Ahaa... Ale czy takie spotkania nie powinny być wcześniej uzgodnione?! -
spytał uważnie ilustrując młodą kobietę. Przyglądał jej się uważnie, ale też i
podejrzliwie?.
- Na mnie już
czas. Nie będę przeszkadzać - rzekła psycholożka i udała się do drzwi. - Wyniki
dzisiejszej sesji z panią Angeles przyniosę pani, po południu, od razu jak będą
- zwróciła się do pani Hooch i opuściła salę.
- Jak się w ogóle pani czuje, pani Angeles? Dobrze?
- Dobrze -
szepnęłam. Byłam nadal poirytowana tą psycholog.
" Ona
nie odpuści sobie tak łatwo" pomyślałam. I coś czułam że tak właśnie
będzie.
Zapadła
dłuższa chwila ciszy. Wszyscy wpatrywali się we mnie, jakby czekał aż coś
jeszcze powiem. Denerwowało mnie to ich zachowanie.
- Mam coś na
twarzy?! - warknęłam już całkiem zła. Nic nie szło jak po myśli.
- Nieee... -
odpowiedzieli jednocześnie. Było to trochę dziwne. A nie trochę, a raczej
bardzo.
- To co?
Wymienili się
spojrzeniami, jakby ustalali kto z nich ma powiedzieć. Jednak nikt nic nie
powiedział.
- To może pomogę
pani wrócić na łóżko. Zaraz pewnie będzie rozwożone drugie śniadanie.
- Tak, tak -
szepnęłam. Pani Hooch podjechała wózkiem blisko łóżka, i powoli, kierując mną, pomogła mi się położyć.
- Dziękuję -
szepnęłam.
- To moja
praca - zaśmiała się i ruszyła w stronę drzwi. - Niech pani nie myśli, pani
Angeles, że to koniec sesji u pani psycholog. Przeżyła pani trudny wypadek, a
po tym mogą pozostać lęki. My... my chcemy ci tylko pomóc jak tylko możemy. Nie odtrącaj tej pomocy, bo później może być za późno.
I wyszła. " Lęki... Jakie niby lęki skoro nic, NIC nie pamiętam"
pomyślałam.
Wyciągnęłam
głowę i wpatrywałam się w sufit. Próbowałam zebrać myśli, ale jakoś nie wychodziło mi to.
- Angie... -
zaczął brunet.
- Nie. Nie mów nic - przerwałam mu. Poprawiłam się i spojrzałam na niego. Potem
spojrzałam na brunetkę. - Kim wy jesteście, dla mnie?
Spojrzeli na
siebie ze zdziwieniem.
-
Odpowiedzcie! - ryknęłam. Miałam już dość tej niewiedzy.
- A chcesz krótsza czy dłuższa odpowiedź? - burknął mężczyzna.
- Nie
denerwuj mnie! Przesiadujesz przy mnie całe dnie. Budzę się jesteś, zasypiam
też jesteś, to chyba mam prawo wiedzieć.?
Przeczesał
dłonią włosy. Widać był lekko zdenerwowany.
- Wiem,
wiem... Przepraszam cię. Ta sytuacja, to wszystko... Już nie daję rady.
Przepraszam... - schował twarz w dłoniach. Yyy... To się zrobiła atmosfera.
- Tato? - do
mężczyzn podeszła dziewczyna. Oparła dłoń na jego ramieniu.
- Już, już...
Zdenerwowałem się lekko... Już dobrze... - spojrzał czule na brunetkę. Z
miłością w oczach. - Violu... Mogłabyś zostawić mnie samego z Angie? -
błagalnie zerknął na nią.
- Dobrzeee... I tak musiałabym zaraz iść, umówiłam się z Fran i Cami, że spotkamy się wcześniej w
Studio i poćwiczymy przed zaliczeniem - ucałowała mężczyznę w policzek -
Pamiętasz, że dziś nocuję u Fran?
- Tak, tak -
pokiwał lekko głową. - Jutro po ciebie przyjedzie Ramallo.
- Ok, pa
Angie, pa tato - rzuciła i wybiegła wręcz ze sali.
- Hm...
Nawet nie wiem kiedy tak dorosła.
Spojrzałam na
niego z lekkim zdziwieniem. A więc byli rodziną.
- Violetta.
To moja córka.
- A ty kim
jesteś, kim dla mnie jesteś? - zaatakowałam go.
- Yyy... -
zaczął się zastanawiać nad czymś. Później jakby szukał czegoś wzrokiem. - Wiem... -
przeszukał wszystkie kieszenie marynarki. Z jednej z nich wyciągnął
pierścionek. Niewielki, ale bardzo ładny. Spojrzał się na niego z radością i
zarazem smutkiem w oczach. - Wiesz, jak tak czekałem aż skończą się te różne badania, operacje toż po twoim wypadku, i gdy tak
siedziałem pod drzwiami sali, w której byłaś, przyszła jedna z pielęgniarek. Przekazała mi go, bo nie
chciała by się zawieruszył, a wydawał jej się cenny. Dla ciebie.
- To mój pierścionek?
- Tak -
westchnął.
- A wiesz,
kto mi go dał? - dociekałam.
- Tak, wiem.
To byłem ja.
A no tak.
Brawo Angie nawet nie myślisz. Przecież tylko on tu przesiaduje przy mnie.
Gdyby komuś na mnie jeszcze zależało by, przyszedł by.
- Aj,
przepraszam.
- Nie
przepraszaj, skąd mogłabyś wiedzieć - obracał metal w palcach.
-
Mogłabym...? - spytałam pokazując na ozdobę.
- Och,
oczywiście - szybko podał mi go. Wzięłam go delikatnie, i obracałam we
wszystkie strony. Był piękny, i to bardzo. Mały delikatny diamencik odbijał i
łamał promienie świetlne. Cudownie... Z pozoru wydawał się byle jaki, jednak
każdy gdy mu się przyjrzał, musiał zmienić zdanie.
- Czemu,
dlaczego mi go dałeś? - zerknęłam ukradkiem na Niego.
- Hmm... -
westchnął przeczesując włosy. Wydawał się jakby szukał tego wspomnienia. Gdzieś
głęboko w pamięci. Usiadł obok mnie, bardzo blisko. - A jak sądzisz?
- Eee... Nie
wiem - wzruszyłam lekko ramionami.
- A nie
domyślasz się czemu?
- Nie wiem.
Jest bardzo piękny. Wartościowy.
- Tak, ale ma
też dwa znaczenia, mogę? - wysunął dłoń po pierścionek. Podałam go mu. Chwycił
od razu moją prawą dłoń. Lekko się zdziwiłam. - Dla niektórych ten pierścionek może mieć tylko wartość materialną. Jednak
kiedy go wybierałem, zobaczyłem drugą jego stronę. Tą którą mało kto dostrzega. Piękno, tajemniczy blask,
zadziwienie. Taki na zewnątrz niepozorny, bo to co najbardziej wartościowe ma
ukryte w swojej głębi. Od razu skojarzył mi się z tobą. Jesteś taka sama jak
on, macie te same cechy. A też, że był ważny powód do dania ci go, nie czekałem. Kupiłem, a gdy zobaczyłem twoją
reakcję na niego i słowa, z którymi ci go dałem, wiedziałem że jest idealnie. A wiesz jakie
słowa pasują do takiego prezentu? Takie trzy piękne wyrazy tworzące jedno
zdanie : Wyjdziesz za mnie?
Spojrzał na
mnie, prosto w oczy jakby chciał z nich wyczytać o mnie wszystko. Ja widziałam
tylko piękne Jego tęczówki, i nic poza tym.
- Czy to
znaczy, że... - zaczęłam oszołomiona tym
wszystkim.
- To znaczy,
że ci się oświadczyłem.
- A ja?
Delikatnie
położył dłoń na moim policzku i zbliżył swoją twarz.
- A ty -
ledwo wyczuwalnie przejechał kciukiem po mojej skórze - zgodziłaś się.
Uśmiechnął
się promiennie. Czyli coś już wiedziałam. On był moim narzeczonym. O ile to
była prawda. Ale przecież nie kłamałby. Po co niby?
Nagle zaczął
zbliżać swoją twarz do mojej. Nasze usta dzieliło coraz mniej. Poczułam jego
oddech na szyi, twarzy. Serce przyspieszyło mi bić, oddech stał się nierówny. Delikatnie złączył nasze usta w nieśmiałym pocałunku. Jednak
każde następne muśnięcie stawało się coraz bardziej namiętne, agresywne. Sama
nawet nie wiedziałam czemu go nie odepchnęłam, nie przerwałam tego. Czułam, że
tak jest dobrze. Pragnęłam tego. Gdy się ode mnie odsunął
poczułam jakiś dziwny niedosyt. Czułam jakby moje ciało chciało więcej, i
więcej. Odwróciłam od niego wzrok. Nie miałam bladego pojęcia co
powiedzieć. Złapał moją twarz i zmusił bym patrzyła mu prosto w oczy.
- Czy aż tak
kiepsko całuję? - zaśmiał się. Westchnęłam i zaprzeczyłam kiwając głową. Od
razu spuściłam wzrok. Nie potrafiłam wytrzymać mocy jego pięknych czekoladowych
tęczówek. Zbyt mnie jakby pochłaniały, wsysały.
- Czemu nie
patrzysz mi w oczy? Nie gryzę.
- Jaaa... nieee... Boję się - szepnęłam. Zaczęłam miętolić koniec
pościeli.
- Ale czego?
Ja cię nie skrzywdzę. Kocham cię zbyt mocno, i nie był bym w stanie doprowadzić
cię do bólu - załapał moją dłoń i zbliżył ją do swoich ust, i ją
ucałował. Wyrwałam jednak ją szybko.
- Nie... Nie
rozumiesz? Ty wiesz wszytko, a ja... a ja nic... Nie mam o niczym bladego pojęcia. Nie wiem o niczym, nie wiem kim ty jesteś, ta dziewczyna, gdzie
jestem. Nie wiem nawet kim ja sama jestem! - do oczu naszły mi łzy. "Nie,
nie będę przy nim płakać. Nie rozkleję się" powtarzałam sobie. - Próbuje sobie coś, coś przypomnieć, ale nic. Wielka pustka, i nic
poza tym - łzy powoli wydostawały mi się z oczu. Szybko je starłam. - A ty... A
ty jakby niby nic przychodzisz i mnie całujesz! Powiedz, co ja mam o tym myśleć,
bo ja już nie wiem?!
-
Przepraszam, nie powinienem.
- Nie
powinieneś - powtórzyłam za nim. Zapadła między nami krępująca cisza.
Uważnie mu się przyglądywałam. Myślał o czymś bardzo intensywnie.
- No, ale
skoro mnie nie odepchnęłaś, musisz coś czuć, pamiętać - przerwał ciszę. -
Przecież inaczej nie pozwoliłabyś się pocałować.
- Ja, ja nic
nie pamiętam - szepnęłam.
- Ale musisz
coś czuć. Ja to wiem, i wydaje mi się, że ty też. Mam rację? - jego oczy były
przepełnione aż pewnością.
- Nie wiem...
- wzruszyłam lekko ramionami.
- Angie...
Proszę, bądźmy wobec siebie szczerzy.
- Ale ja
jestem szczera! - warknęłam. Czy on próbował mi zrzucić, że kłamię?!
- To
szczerze, powiedz, co teraz czujesz... Wszystko co cię gryzie, a może
znajdziemy na to odpowiedź.
- Meczy mnie
już ta rozmowa. Skończmy ją w tym momencie - chciałam się już położyć, ale On
złapał mniej za ramiona, i nie pozwolił. - Puszczaj!
- Nie. Nawet
nie wiesz jak długo czekałem, żeby z tobą porozmawiać. Nie odpuszczę, nie
stracę tej szansy.
- To boli...
- jęknęłam.
- A nie
musi... Porozmawiaj ze mną jeszcze chwilę, i sobie pójdę. Będziesz mogła sobie odpocząć. Angie, nie widzisz
jak mi na tobie zależy. Chcę byś jak najszybciej do nas wróciła, do mnie. Tęsknię... Proszę, chwila... I sobie pójdę, jak tak tego chcesz.
- Nie, nie
idź nigdzie - wypaliłam szybko zanim pomyślałam o tym co mówię. Przytuliłam się do niego. To był dziwny odruch. -
Nie zostawiaj mnie samej - wychlipałam przez łzy.
- Nie
zostawię. Nigdy - przytulił mnie jeszcze bardziej do siebie. Delikatnym ruchem
dłoni gładził moje plecy. Oddech miałam bardzo nierówny. Czemu aż tak bardzo coś mnie do niego ciągnęło?
- W porządku?
- szepnął mi do ucha. Kiwnęłam tylko głową na tak. Oderwałam się
od niego. - Jeśli tak, to się uśmiechnij - delikatnie uniosłam kąciki ust. -
No, od razu lepiej - zaśmiał się i dał mi buziaka w policzek. - Nie smuć się.
Niczym - poprosił.
- Ale
dlaczego niby mam być szczęśliwa? Uśmiechać się?
- Bo
widocznie ktoś tam u góry nad tobą czuwa, i nie pozwolił ci odejść stąd. Żyjesz, a to
jest już powód do szczęścia. A jak to nie jest wystarczający powód to zrób to dla mnie. Proszę.
- Dobrze -
uśmiechnęłam się. On odwzajemnił to.
- To, może
odpocznij. Zdrzemnij się. Masz mieć dziś jakieś badania, mówiła pani Hooch, więc później nie będziesz mieć na to czasu. A badania
potrafią być wyczerpujące.
- Eee...
Dobrze - wyjąkałam i się położyłam. Brunet poprawił mi pościel. Złapałam go za
dłoń. - Yyy... Będziesz tu podczas moich badania?
- Będę.
Zawsze - szepnął tak cicho jakby chciał to pozostawić tylko dla nas.
- A tak w ogóle, to jak masz na imię, no boo...
- Ah.. No
tak... Jestem German - rzekł.
- German,
ładne imię - przyznałam. - Pasuje do ciebie.
- Wiem,
Angeles... - ucałował moje czoło. - Śpij, sen ci się przyda.
Pokiwałam
głową i zanim zasnęłam szepnęłam : German. I z uśmiechem na twarzy, zasnęłam.
******
Witam, witam...
Przepraszam za "małą" nieobecność.... Ale już wracam, pełna weny...
Więc wystarczy, że będziecie cierpliwi, a rozdziały będą same do was przychodzić.
Przepraszam za wszelkie błędy stylistyczne, ale pisałam ten rozdział na telefonie...
Komentujcie, oceniajcie i motywujcie ;)
Ściskam - Sanna :)
Boże jak ja dawno nie czytałam tak wspaniałego rozdziału! Cudo
OdpowiedzUsuńI teraz nie mogę powiedzieć, że mam nie dosyt Germangie, dziękuje Ci z całego serca.
Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
Do następnego ;)
Boże, to ty mnie zdziwiłaś opinią na temat rozdziału....
UsuńProszę, niedosyt Germangie to trudna choroba do wyleczenia...
Do następnego....
No, aż zaraz chyba się za niego wezmę, bo mam takiego banana na twarzy...
Dziękuję:*
To ja Ci dziękuje, za tak wspaniały rozdział :) no ja myślę że nie będziesz nam (mi, głównie mi) kazać długo czekać
UsuńNo tym razem tak długo nie będzie... Na pewno... Stęskniłam się za pisaniem.. :D
Usuńa ja za Twoimi rozdziałami ;)
UsuńOoo... Jak milusio....
UsuńDzięki kochanaaa....
Tak w tajemnicy, już zaczęłam pisać 21
Ale ciii....hehhehee
no to ja czekam na next !
UsuńSuper czekam na next
OdpowiedzUsuńDzięki :*
UsuńOjejuuu... Taki wspaniały, taki cudowny, taki...taki.. No przecudowny rozdział!!! :3
OdpowiedzUsuńI słodkie Germangie... Awwwwrrr <3
Ja chcę już kolejny rozdział ;) Bo też mam jakiś taki niedosyt ;p xd Hah.. Okeyyy?
Tak więc pozdrawiam ;33
O matko.... I znowu mam banana na twarzy...
UsuńI jak tu nie pisać dla takich kochanych osóbek jak wy wszyscy....
Niedługo coś zadziałam na ten niedosyt... Next'a można spodziewać się na dniach...
Dziękuję bardzo :D
Rozdział cudowny! Germangie takie słodkie <33
OdpowiedzUsuńDawaj mi tu next! ;)
Dzięki wielkie...
UsuńNext jakoś idzie ;)