sobota, 14 marca 2015

Rozdział 20

- Chwilę to trwało, ale już jestem - rzekła pani Hooch. Jednak ja zbytnio nie słuchałam jej słów. Uważnie przygadywałam się kobiecie, która weszła za nią do sali. Była dość młoda. Może trochę starsza ode mnie. Miała ładne rysy twarzy podkreślone długimi włosami. Sylwetka też nie była niczego sobie. Pewnie wielu mężczyzn oglądało się za nią, i to tylko na korytarzy szpitala. Nie miała żadnego fartucha czy czegoś podobnego, co nosił cały personel szpitala. Zwykły ustój składający się z bluzki, marynarki, spodni i butów na obcasie, które było słychać przy każdym zrobionym kroku.
 Ona też mi się przyglądywała.
- Aaa... To jest Ana Isabel Fabregas, i jest naszą nową panią psycholog - wskazała na kobietę.
- Psycholog? - zdziwiłam się z lekka. Ja na pewno nie potrzebowałam żadnego psychologa!
- Yyy... To może być dla ciebie Angeles, lekkie zaskoczenie... Wiem o tym, ale akurat spotkałam panią Ane i postanowiłam, że od razu wprowadzę ją w pracę szpitala.
Spojrzałam niepewnie na panią Hooch, a potem na panią Ane. Wpatrywała się we mnie jakby na wylot chciała mnie przeświecić. Zakłopotana odwróciłam się od niej wzrok. Bez słowa podeszła do mnie pani Hooch, a psycholożka przysunęła wózek. Pomogły mi na nim usiąść.
- W porządku? - spytała lekarka. Kiwnęłam głową. Poprawiłam się lekko. Dziwnie się czułam siedząc na wózku. Taka uzależniona od pomocy innych. Pani Hooch ustawiła mnie przy oknie bym mogła dobrze widzieć.
- Wiem, i rozumiem, że jesteś lekko zszokowana, ale proszę, porozmawiaj z panią psycholog - zwróciła się do mnie pani Hooch, i nie czekając na moją odpowiedź, udała się do drzwi. - Niedługo wrócę - dodała i opuściła moją salę, pozostawiając mnie z młodą panią psycholog.
"Na pewno nie będę z nią rozmawiać. Nie z obcą osobą" - pomyślałam.
Wyjrzałam przez okno. Krajobraz wyglądał cudownie, choć to był krajobraz miejski. Park, w którym bawimy się dzieci, spacerowały starsze osoby, dorośli spieszyli się do pracy. Wokół sklepy, restauracje, domy, w oddali ogromne wieżowce.
"Zapewne siedziby ważnych firm" - pomyślałam.
- Hm... Angeles? - szepnęła kobieta. Udając, że jej nie ma, wpatrywałam się dalej w krajobraz za oknem jak zaczarowana. - Ja rozumiem, że nie byłaś przygotowana na spotkanie ze mną... - urwała na chwile. - Ja chcę ci pomóc, nic więcej - złapała moją dłoń. Chciała mnie tym gestem przekonać do siebie? To jej się na pewno nie uda. Szybko wyrwałam dłoń. Pani Ana westchnęła z rezygnacją. Cofnęła dłoń i wyprostowała się na fotelu.  
- Początki są zawsze trudne - rzekła pewna siebie. Szybko przybrała całkiem inną maskę. - Ale damy radę. I nie uniknie pani od rozmowy - zapewniła mnie. Czy to miała być groźba?!  
Resztę czasu siedziałyśmy w zupełnej ciszy. Słychać było tylko świst wiatru i głos życia ulicznego. Więc bez problemu usłyszałam jak za drzwiami ktoś prowadził radosną rozmowę, a po chwili zaskrzypiały zawiasy drzwi. Od razu się odwróciłam w tamtą stronę. Do sali weszła pani Hooch, brunetka i On. Wszyscy szczęśliwi. Brunet wyszczerzył oczy na mój widok. 
- Angie? - szepnął spoglądając to na mnie to na panią Hooch. - A pani to...? - spytał wskazując panią psycholog. 
- To jest nasza nowa pani psycholog, Ana Fabregas - przedstawiła pani Hooch kobietę.  
- Ahaa... Ale czy takie spotkania nie powinny być wcześniej uzgodnione?! - spytał uważnie ilustrując młodą kobietę. Przyglądał jej się uważnie, ale też i podejrzliwie?.  
- Na mnie już czas. Nie będę przeszkadzać - rzekła psycholożka i udała się do drzwi. - Wyniki dzisiejszej sesji z panią Angeles przyniosę pani, po południu, od razu jak będą - zwróciła się do pani Hooch i opuściła salę. 
- Jak się w ogóle pani czuje, pani Angeles? Dobrze?  
- Dobrze - szepnęłam. Byłam nadal poirytowana tą psycholog.  
" Ona nie odpuści sobie tak łatwo" pomyślałam. I coś czułam że tak właśnie będzie.  
Zapadła dłuższa chwila ciszy. Wszyscy wpatrywali się we mnie, jakby czekał aż coś jeszcze powiem. Denerwowało mnie to ich zachowanie.  
- Mam coś na twarzy?! - warknęłam już całkiem zła. Nic nie szło jak po myśli.  
- Nieee... - odpowiedzieli jednocześnie. Było to trochę dziwne. A nie trochę, a raczej bardzo. 
- To co?  
Wymienili się spojrzeniami, jakby ustalali kto z nich ma powiedzieć. Jednak nikt nic nie powiedział. 
- To może pomogę pani wrócić na łóżko. Zaraz pewnie będzie rozwożone drugie śniadanie. 
- Tak, tak - szepnęłam. Pani Hooch podjechała wózkiem blisko łóżka, i powoli, kierując mną, pomogła mi się położyć.  
- Dziękuję - szepnęłam. 
- To moja praca - zaśmiała się i ruszyła w stronę drzwi. - Niech pani nie myśli, pani Angeles, że to koniec sesji u pani psycholog. Przeżyła pani trudny wypadek, a po tym mogą pozostać lęki. My... my chcemy ci tylko pomóc jak tylko możemy. Nie odtrącaj tej pomocy, bo później może być za późno. 
I wyszła. " Lęki... Jakie niby lęki skoro nic, NIC nie pamiętam" pomyślałam.  
Wyciągnęłam głowę i wpatrywałam się w sufit. Próbowałam zebrać myśli, ale jakoś nie wychodziło mi to.  
- Angie... - zaczął brunet. 
- Nie. Nie mów nic - przerwałam mu. Poprawiłam się i spojrzałam na niego. Potem spojrzałam na brunetkę. - Kim wy jesteście, dla mnie?  
Spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.  
- Odpowiedzcie! - ryknęłam. Miałam już dość tej niewiedzy.  
- A chcesz krótsza czy dłuższa odpowiedź? - burknął mężczyzna.  
- Nie denerwuj mnie! Przesiadujesz przy mnie całe dnie. Budzę się jesteś, zasypiam też jesteś, to chyba mam prawo wiedzieć.?  
Przeczesał dłonią włosy. Widać był lekko zdenerwowany.  
- Wiem, wiem... Przepraszam cię. Ta sytuacja, to wszystko... Już nie daję rady. Przepraszam... - schował twarz w dłoniach. Yyy... To się zrobiła atmosfera. 
- Tato? - do mężczyzn podeszła dziewczyna. Oparła dłoń na jego ramieniu.  
- Już, już... Zdenerwowałem się lekko... Już dobrze... - spojrzał czule na brunetkę. Z miłością w oczach. - Violu... Mogłabyś zostawić mnie samego z Angie? - błagalnie zerknął na nią.  
 - Dobrzeee... I tak musiałabym zaraz iść, umówiłam się z Fran i Cami, że spotkamy się wcześniej w Studio i poćwiczymy przed zaliczeniem - ucałowała mężczyznę w policzek - Pamiętasz, że dziś nocuję u Fran? 
- Tak, tak - pokiwał lekko głową. - Jutro po ciebie przyjedzie Ramallo. 
- Ok, pa Angie, pa tato - rzuciła i wybiegła wręcz ze sali.  
 - Hm... Nawet nie wiem kiedy tak dorosła. 
Spojrzałam na niego z lekkim zdziwieniem. A więc byli rodziną. 
- Violetta. To moja córka 
- A ty kim jesteś, kim dla mnie jesteś? - zaatakowałam go.  
- Yyy... - zaczął się zastanawiać nad czymś. Później jakby szukał czegoś wzrokiem. - Wiem... - przeszukał wszystkie kieszenie marynarki. Z jednej z nich wyciągnął pierścionek. Niewielki, ale bardzo ładny. Spojrzał się na niego z radością i zarazem smutkiem w oczach. - Wiesz, jak tak czekałem aż skończą się te różne badania, operacje toż po twoim wypadku, i gdy tak siedziałem pod drzwiami sali, w której byłaś, przyszła jedna z pielęgniarek. Przekazała mi go, bo nie chciała by się zawieruszył, a wydawał jej się cenny. Dla ciebie.  
- To mój pierścionek? 
- Tak - westchnął.  
- A wiesz, kto mi go dał? - dociekałam.  
- Tak, wiem. To byłem ja. 
A no tak. Brawo Angie nawet nie myślisz. Przecież tylko on tu przesiaduje przy mnie. Gdyby komuś na mnie jeszcze zależało by, przyszedł by.  
- Aj, przepraszam.  
- Nie przepraszaj, skąd mogłabyś wiedzieć - obracał metal w palcach. 
- Mogłabym...? - spytałam pokazując na ozdobę. 
- Och, oczywiście - szybko podał mi go. Wzięłam go delikatnie, i obracałam we wszystkie strony. Był piękny, i to bardzo. Mały delikatny diamencik odbijał i łamał promienie świetlne. Cudownie... Z pozoru wydawał się byle jaki, jednak każdy gdy mu się przyjrzał, musiał zmienić zdanie.  
- Czemu, dlaczego mi go dałeś? - zerknęłam ukradkiem na Niego.  
- Hmm... - westchnął przeczesując włosy. Wydawał się jakby szukał tego wspomnienia. Gdzieś głęboko w pamięci. Usiadł obok mnie, bardzo blisko. - A jak sądzisz? 
- Eee... Nie wiem - wzruszyłam lekko ramionami. 
- A nie domyślasz się czemu? 
- Nie wiem. Jest bardzo piękny. Wartościowy.  
- Tak, ale ma też dwa znaczenia, mogę? - wysunął dłoń po pierścionek. Podałam go mu. Chwycił od razu moją prawą dłoń. Lekko się zdziwiłam. - Dla niektórych ten pierścionek może mieć tylko wartość materialną. Jednak kiedy go wybierałem, zobaczyłem drugą jego stronę. Tą którą mało kto dostrzega. Piękno, tajemniczy blask, zadziwienie. Taki na zewnątrz niepozorny, bo to co najbardziej wartościowe ma ukryte w swojej głębi. Od razu skojarzył mi się z tobą. Jesteś taka sama jak on, macie te same cechy. A też, że był ważny powód do dania ci go, nie czekałem. Kupiłem, a gdy zobaczyłem twoją reakcję na niego i słowa, z którymi ci go dałem, wiedziałem że jest idealnie. A wiesz jakie słowa pasują do takiego prezentu? Takie trzy piękne wyrazy tworzące jedno zdanie : Wyjdziesz za mnie?  
Spojrzał na mnie, prosto w oczy jakby chciał z nich wyczytać o mnie wszystko. Ja widziałam tylko piękne Jego tęczówki, i nic poza tym.  
- Czy to znaczy, że... - zaczęłam oszołomiona tym wszystkim.  
- To znaczy, że ci się oświadczyłem. 
- A ja? 
Delikatnie położył dłoń na moim policzku i zbliżył swoją twarz.  
- A ty - ledwo wyczuwalnie przejechał kciukiem po mojej skórze - zgodziłaś się.  
Uśmiechnął się promiennie. Czyli coś już wiedziałam. On był moim narzeczonym. O ile to była prawda. Ale przecież nie kłamałby. Po co niby? 
Nagle zaczął zbliżać swoją twarz do mojej. Nasze usta dzieliło coraz mniej. Poczułam jego oddech na szyi, twarzy. Serce przyspieszyło mi bić, oddech stał się nierówny. Delikatnie złączył nasze usta w nieśmiałym pocałunku. Jednak każde następne muśnięcie stawało się coraz bardziej namiętne, agresywne. Sama nawet nie wiedziałam czemu go nie odepchnęłam, nie przerwałam tego. Czułam, że tak jest dobrze. Pragnęłam tego. Gdy się ode mnie odsunął poczułam jakiś dziwny niedosyt. Czułam jakby moje ciało chciało więcej, i więcej. Odwróciłam od niego wzrok. Nie miałam bladego pojęcia co powiedzieć. Złapał moją twarz i zmusił bym patrzyła mu prosto w oczy. 
- Czy aż tak kiepsko całuję? - zaśmiał się. Westchnęłam i zaprzeczyłam kiwając głową. Od razu spuściłam wzrok. Nie potrafiłam wytrzymać mocy jego pięknych czekoladowych tęczówek. Zbyt mnie jakby pochłaniały, wsysały.  
- Czemu nie patrzysz mi w oczy? Nie gryzę. 
- Jaaa... nieee... Boję się - szepnęłam. Zaczęłam miętolić koniec pościeli.  
- Ale czego? Ja cię nie skrzywdzę. Kocham cię zbyt mocno, i nie był bym w stanie doprowadzić cię do bólu - załapał moją dłoń i zbliżył ją do swoich ust, i ją ucałował. Wyrwałam jednak ją szybko. 
- Nie... Nie rozumiesz? Ty wiesz wszytko, a ja... a ja nic... Nie mam o niczym bladego pojęcia. Nie wiem o niczym, nie wiem kim ty jesteś, ta dziewczyna, gdzie jestem. Nie wiem nawet kim ja sama jestem! - do oczu naszły mi łzy. "Nie, nie będę przy nim płakać. Nie rozkleję się" powtarzałam sobie. - Próbuje sobie coś, coś przypomnieć, ale nic. Wielka pustka, i nic poza tym - łzy powoli wydostawały mi się z oczu. Szybko je starłam. - A ty... A ty jakby niby nic przychodzisz i mnie całujesz! Powiedz, co ja mam o tym myśleć, bo ja już nie wiem?!  
- Przepraszam, nie powinienem.  
- Nie powinieneś - powtórzyłam za nim. Zapadła między nami krępująca cisza. Uważnie mu się przyglądywałam. Myślał o czymś bardzo intensywnie. 
- No, ale skoro mnie nie odepchnęłaś, musisz coś czuć, pamiętać  - przerwał ciszę. - Przecież inaczej nie pozwoliłabyś się pocałować.  
- Ja, ja nic nie pamiętam - szepnęłam. 
- Ale musisz coś czuć. Ja to wiem, i wydaje mi się, że ty też. Mam rację? - jego oczy były przepełnione aż pewnością.  
- Nie wiem... - wzruszyłam lekko ramionami.  
- Angie... Proszę, bądźmy wobec siebie szczerzy.  
- Ale ja jestem szczera! - warknęłam. Czy on próbował mi zrzucić, że kłamię?!  
- To szczerze, powiedz, co teraz czujesz... Wszystko co cię gryzie, a może znajdziemy na to odpowiedź.  
- Meczy mnie już ta rozmowa. Skończmy ją w tym momencie - chciałam się już położyć, ale On złapał mniej za ramiona, i nie pozwolił. - Puszczaj!  
- Nie. Nawet nie wiesz jak długo czekałem, żeby z tobą porozmawiać. Nie odpuszczę, nie stracę tej szansy.  
- To boli... - jęknęłam.  
- A nie musi... Porozmawiaj ze mną jeszcze chwilę, i sobie pójdę. Będziesz mogła sobie odpocząć. Angie, nie widzisz jak mi na tobie zależy. Chcę byś jak najszybciej do nas wróciła, do mnie. Tęsknię... Proszę, chwila... I sobie pójdę, jak tak tego chcesz. 
- Nie, nie idź nigdzie - wypaliłam szybko zanim pomyślałam o tym co mówię. Przytuliłam się do niego. To był dziwny odruch. - Nie zostawiaj mnie samej - wychlipałam przez łzy.  
- Nie zostawię. Nigdy - przytulił mnie jeszcze bardziej do siebie. Delikatnym ruchem dłoni gładził moje plecy. Oddech miałam bardzo nierówny. Czemu aż tak bardzo coś mnie do niego ciągnęło?  
- W porządku? - szepnął mi do ucha. Kiwnęłam tylko głową na tak. Oderwałam się od niego. - Jeśli tak, to się uśmiechnij - delikatnie uniosłam kąciki ust. - No, od razu lepiej - zaśmiał się i dał mi buziaka w policzek. - Nie smuć się. Niczym - poprosił. 
- Ale dlaczego niby mam być szczęśliwa? Uśmiechać się? 
- Bo widocznie ktoś tam u góry nad tobą czuwa, i nie pozwolił ci odejść stąd. Żyjesz, a to jest już powód do szczęścia. A jak to nie jest wystarczający powód to zrób to dla mnie. Proszę. 
- Dobrze - uśmiechnęłam się. On odwzajemnił to.  
- To, może odpocznij. Zdrzemnij się. Masz mieć dziś jakieś badania, mówiła pani Hooch, więc później nie będziesz mieć na to czasu. A badania potrafią być wyczerpujące. 
- Eee... Dobrze - wyjąkałam i się położyłam. Brunet poprawił mi pościel. Złapałam go za dłoń. - Yyy... Będziesz tu podczas moich badania?  
- Będę. Zawsze - szepnął tak cicho jakby chciał to pozostawić tylko dla nas.  
- A tak w ogóle, to jak masz na imię, no boo... 
- Ah.. No tak... Jestem German  - rzekł. 
- German, ładne imię - przyznałam. - Pasuje do ciebie.  
- Wiem, Angeles... - ucałował moje czoło. - Śpij, sen ci się przyda. 
Pokiwałam głową i zanim zasnęłam szepnęłam : German. I z uśmiechem na twarzy, zasnęłam. 





******
Witam, witam...
Przepraszam za "małą" nieobecność.... Ale już wracam, pełna weny... 
Więc wystarczy, że będziecie cierpliwi, a rozdziały będą same do was przychodzić. 
Przepraszam za wszelkie błędy stylistyczne, ale pisałam ten rozdział na telefonie... 
Komentujcie, oceniajcie i motywujcie ;)

Ściskam - Sanna :)

13 komentarzy:

  1. Boże jak ja dawno nie czytałam tak wspaniałego rozdziału! Cudo
    I teraz nie mogę powiedzieć, że mam nie dosyt Germangie, dziękuje Ci z całego serca.
    Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    Do następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, to ty mnie zdziwiłaś opinią na temat rozdziału....
      Proszę, niedosyt Germangie to trudna choroba do wyleczenia...
      Do następnego....
      No, aż zaraz chyba się za niego wezmę, bo mam takiego banana na twarzy...
      Dziękuję:*

      Usuń
    2. To ja Ci dziękuje, za tak wspaniały rozdział :) no ja myślę że nie będziesz nam (mi, głównie mi) kazać długo czekać

      Usuń
    3. No tym razem tak długo nie będzie... Na pewno... Stęskniłam się za pisaniem.. :D

      Usuń
    4. a ja za Twoimi rozdziałami ;)

      Usuń
    5. Ooo... Jak milusio....
      Dzięki kochanaaa....
      Tak w tajemnicy, już zaczęłam pisać 21
      Ale ciii....hehhehee

      Usuń
    6. no to ja czekam na next !

      Usuń
  2. Ojejuuu... Taki wspaniały, taki cudowny, taki...taki.. No przecudowny rozdział!!! :3
    I słodkie Germangie... Awwwwrrr <3
    Ja chcę już kolejny rozdział ;) Bo też mam jakiś taki niedosyt ;p xd Hah.. Okeyyy?
    Tak więc pozdrawiam ;33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko.... I znowu mam banana na twarzy...
      I jak tu nie pisać dla takich kochanych osóbek jak wy wszyscy....
      Niedługo coś zadziałam na ten niedosyt... Next'a można spodziewać się na dniach...
      Dziękuję bardzo :D

      Usuń
  3. Rozdział cudowny! Germangie takie słodkie <33
    Dawaj mi tu next! ;)

    OdpowiedzUsuń