piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 14


- Wstawaj Angie. No wstawaj! – krzyczała Patricia do ucha blondynki. Od jakiś dziesięciu minut nie mogła jej obudzić.
- Jeszcze pięć minut, mamo – ziewnęła i przewróciła się na drugi bok.
- O nie, nie, nie – westchnęła zła dziewczyna. Pociągnęła za kołdrę i zrzuciła ją na podłogę.
- No przecież mówiłam, że zaraz wstaję – bąknęła zła blondynka. Powoli podniosła się z łóżka. – Zadowolona?
- I to bardzo – uśmiechnęła się szeroko Patricia. – Zapomniałaś, że miałyśmy iść dziś na zakupy. To znaczy, nadal mamy iść – dodała groźnie.
- Źle się czuję. Musiałam chyba coś złapać – chwyciła się Angie ręką za głowę, udając, że ją strasznie boli.
- Ty mi tu nic nie udawaj – pogroziła jej palcem. – Od twojego powrotu tylko raz udało mi się cię wyciągnąć poza mury akademika i szkoły. I to na zmuszony spacer – usiadła obok niej. Spojrzała na przyjaciółkę. – Nadal chcesz się ukrywać przed światem? Wiesz, że to nie pomoże?!
- Może i wiem. Ale będąc tu nadal mam nadzieję, że Maria żyje… - z ciszyła głos. -… że nie zginęła. Wychodząc na zewnątrz, będę musiała stanąć twarzą w twarz z koszmarną prawdą. A ja tego nie chcę – w oczach pojawiły jej się łzy. Wiedziała, że przyjaciółka ma rację. Tak przyjaciółka. Przez ten czas, który minął od ich pierwszej dłuższej i szczerej rozmowy, zdążyły się ze sobą zżyć. A tym bardziej, gdyż Patricia w każdej wolnej chwili starała się o to by czymś zająć lub zagadać Angie, by ta nie myślała o śmierci siostry i wszystkim co się z tym wydarzeniem wiązało. I nawet jej się to udawało.
- Oj dobra. Mam już dość słuchania czego ty nie chcesz. Ja chcę iść na zakupy, więc ubieraj się i za pięć minut widzę cię gotową i pełną życia na dole – powiedziała podchodząc do drzwi. – Pięć minut i ani minuty dłużej – pogroziła i wyszła z pokoju.
I dokładnie po pięciu minutach Angie zeszła do holu, gdzie czekała na nią przyjaciółka. Blondynka ubrana była w czarne rulki i tego samego koloru koszulę, oraz wysokie koturny. Przez ramię miała przewieszoną torebkę. Na twarzy miała przyczepiony uśmiech.
- Gotowa na cały dzień włóczenia się po sklepach. Przymierzaniu niezliczonej liczby par butów, ciuchów, a na koniec nic z tego nie kupować – rzekła zadowolona Patricia.
- Szczerze… Nie – odparła Angie. – Nie mam ochoty na żadne zakupy. Wolę zostać w pokoju ukryta przed światem.
- Och, nie narzekaj – pociągnęła ją za sobą na zewnątrz. –Patrz jaka piękna pogoda. A ty chcesz siedzieć w jakimś tam pokoju.
- No ale… - zaczęła Angie.
- Nie ma żadnego ale – przerwała jej przyjaciółka. – Wczoraj spotkałam się z Alex’em i przekazał mi kasę na zakupy.
- Chwila. Kto to jest Alex? – zdziwiła się o kogo czarnowłosej chodzi/ nie przypominała sobie by Patricia wspominała o jakimś Alex’e.
- Alex to mój brat. No wspominałam ci o nim. Aleksander – podsunęła jej.
- Aha.
- A dzięki temu, że mam kasę, możemy zaszaleć. I to mocno.
- No nie wiem – wahała się Angie.
- O… Tylko nie mów tak. To co mi wczoraj przekazał Alex to nic z tym co mi dają rodzice czy mój kochany wujaszek Ron z żoną. A o dziadkach to już nie wspomnę – machnęła dłonią.
- He… - zaśmiała się cicho Angie.
- I ty mi tu nie marudź – pogroziła jej palcem Patricia.
- Dobrze mamusiu – zachichotała. – Chodźmy już lepiej na te zakupy – złapała ją pod ramię. – Pamiętaj, że przez ciebie nie jadłam śniadania, więc musisz mi to jakoś wynagrodzić.
- Dobrze, dobrze – przewróciła oczami krukoczarna.


Chodziły od sklepu do sklepu. Przymierzały ogromną ilość bluzek, spodni, spódniczek, sukienek i mało co z tego kupowały. Bawiły się. zabierały z wieszaków różne ciuchy, ubierały je, a później porównywały się do przeróżnych znanym im gwiazd. Śmiały się i oddawały kolejne ubrania. Jedna z pracownic, któregoś to już tam sklepu, aż skakała z radości jak Angie i Patricia opuściły miejsce jej pracy. Zahaczyły też o butik gdzie kupowały największe gwiazdy jak Madonna czy Michel Jackson. Przymierzały kreacje, na które nigdy nie będzie je stać. Ale przynajmniej przez chwilę mogły poczuć się jak osoby z czerwonego dywanu. Przez krótką chwilę wstąpiły do kawiarni „Amor” gdzie przekąsiły ciasto „metrowiec” i skosztowały cappuccino, po czym ruszyły na dalsze zakupy.
- To gdzie teraz? – zapytała rozpromieniona Patricia.
- Nie mam pojęcia – westchnęła Angie. W obu dłoniach trzymała cztery torby z zakupami. Przez koszule, bluzki po spodenki, spódniczki i sukienki oraz przeróżne dodatki. – To ty znasz Madryt – dodała.
- Już wiem!- krzyknęła. – Teraz do „Madame Tiffany” – dodała.
- „Madame Tiffany” ? – zdziwiła się Angie. Spojrzała wymownie na przyjaciółkę, by ta jej to wyjaśniła.
- „Madame Tiffany” to ogromny sklep z butami. Znajdziesz tam obuwie na każdą porę roku. A sama Madame Tiffany tak ci doradzi dobrze, że ho ho ho. Ona wie wszystko.
- Wszystko? – przymrużyła oczy blondynka.
- No tak. Dobierze ci tak buty do stroju i wydarzenia, że byś ty nigdy na to nie wpadła. Ona ma po prostu do tego oko i talent – zachwalała kobietę czarnowłosa.
- A skąd masz taką pewność?
- W zeszłym roku, na osiemnastkę Alex’a kupowałam u niej właśnie buty. Noe to, że dopasowała je do sukienki, to jeszcze sprawiła, że momentalnie stałam się wyższa, a nawet i starsza – zaśmiała się. Patricia, choć była niewiele wyższa od Angeles, uważała, że jest niska.
- To idziemy do „Madame Tiffany”.

Po dziesięciu minutach już z daleka widziały ogromny szyld „Madame Tiffany”. Sklep znajdował się na skrzyżowaniu dwóch najbardziej obleganych przez turystów, jak i mieszkańców, ulic Madrytu.
- Witamy u „Madame Tiffany” – zaśmiała się Patricia otwierając drzwi sklepu. Angeles była zdziwiona wyglądem „Madame Tiffany” od środka. Na zewnątrz był to podobny wygląd do każdego innego sklepu. Szyld, oczywiście, miał swój dziwny a zarazem wyjątkowy charakter. Ale sklep w środku nie przypominał tego co widziała wcześniej. Ogromna przestrzeń, wypełniona wysokimi brązowymi regałami z butami na każdą okazję. Zielone ściany przyozdobione były przeróżnymi ozdobami. Wisiały na nich różnorodne plakaty, zdjęcia gwiazd, które odwiedzały ten sklep. Choć półek z butami było bardzo dużo, to i tak przestrzeń między nimi była ogromna. Znajdowały się tam sofy i stoliki oraz lustra. Przy wejściu usytuowanych było kilka kas fiskalnych. Jak przyszło na sklep o wysokim poziomi, pracowali tam sami eksperci w swoim zawodzie. Klienci zawsze wychodzili zadowoleni z zakupów. W pomieszczeniu choć znajdowało się bardzo dużo ludzi, nie panował żaden gwar czy harmider, a miła atmosfera. Jakby się tak lepiej wsłuchać, usłyszałoby się lecącą w tle muzykę.
- Łał – tylko tyle potrafiła powiedzieć.
- To lekko powiedziane – przyznała Patricia. – Ale najdroższe, a zarazem najlepsze buty, znajdują się tam – wskazała na schody, które prowadziły na wyższe piętro. – To tam okupują się największe gwiazdy i nie tylko.
Angie dopiero teraz dostrzegła schody. Spojrzała na nie. Stała na nich starsza kobieta, wyglądająca na pięćdziesiąt lat. Ubrana była elegancko. Na twarzy miała uśmiech, a wzrokiem błądziła po przybyłych klientach. Po chwili „poszukiwań” jej wzrok spoczął na Angeles. Dziewczyna dostrzegła to.
- Ej, Patricia, wiesz co to jest za kobieta na schodach, która cały czas się na mnie gapi – szepnęła Angie.
- Chwila – spojrzała za wzrokiem przyjaciółki. Aż znieruchomiała. – To jest … Madame Tiffany. Założycielka tego sklepu – odparła cicho.
- Ale dlaczego się tak na mnie patrzy? Aż tak kiepsko wyglądam? – dodała po chwili.
- Nieee… Pewnie wzięła cię za kogoś innego. Chodź. – pociągnęła ją za sobą w głąb sklepu. Po chwili obok nich pojawiła się starsza kobieta, która obserwowała Angeles ze schodów.
- Witam – rzekła uśmiechając się do przyjaciółek.
- Pani mówi do nas? – wypaliła szybko Patricia za co dostała z łokcia od Angie.
- Przepraszam za przyjaciółkę – spiorunowała czarnowłosą wzrokiem. – Nie chciała się tak wyrazić. Po prostu… pani nas zaskoczyła – tłumaczyła Angeles. – To pani jest właścicielką tego cudu, prawda? – kobieta tylko przytaknęła.
- Proszę iść za mną – rzekła Madame Tiffany po czym udała się w stronę schodów. Angie i Patricia bez jakiegokolwiek słowa udały się za starszą kobietą. – Bardzo miło mi cię spotkać, Angeles – rzekła spoglądając na blondynkę.
- Yyy… skąd pani wiem jak mam na imię? – zdziwiła się i to bardzo. Nie znała Madame Tiffany, a to jakby wiedziała o niej dużo, a może nawet wszystko.
- Twoja siostra często o tobie opowiadała.
- Opowiadała? – zaskoczyło ją to. Siostra nigdy nie wspominała jej o kimś takim jak Madame Tiffany. 
Znalazły się na piętrze. To miejsce różniło się od tego co widziały niżej. Ściany pokrywała farba odcieniu beżu, zniknęły wysokie regały, a zastąpiły je niższe regały. I w porównaniu z dołem tu nie było tylu ludzi. Widać było, że tu nie spotka się kogoś, z portfelem nie wypełnionym więcej niż 10.000 euro. Na skórzanych sofach siedziały trzy kobiety i coś popijały. Głębiej inne dwie kobiety przymierzały jakieś pary butów.
- Tak. Opowiadała. Często kupowała ode mnie buty – westchnęła.
- Aha. Ale nie rozumiem po co nas tu pani przyprowadziła? – spytała spokojnie Angeles.
- Jak cię zobaczyłam, poczułam się jakbym widziała drugą Marię. Domyśliłam się, że musisz być jej siostrą i chciałam z tobą choć chwilę porozmawiać – odparła kobieta. – Bardzo mi przykro z powodu tego co się stało. Dzień przed tym, rozmawiałam z nią telefonicznie. Miałam dopasować jej buty do stroju. Mówiła, że ma to być coś wyjątkowego. Jakaś chyba niespodzianka. A dziś miała e ode mnie odebrać  - wzięła oddech. – Angeles, przyjmij ode mnie szczere wyrazy współczucia.
 - Yyy… - nie wiedziała co ma powiedzieć. podczas pogrzebu Marii słyszała przeróżne kondolencje i wyrazy współczucia, ale to German lub jej matka rozmawiali z mówcami. Nie przysłuchiwała się dokładnie co wtedy odpowiadali. Kiwnęła tylko lekko głową.
- My już musimy iść – powiedziała nagle Angie. Czuła, że zaraz się popłacze, a nie chciała tego robić na oczach klientów oraz samej Madame Tiffany. Złapała Patricie za łokieć i pociągnęła ją w stronę schodów.
- Ale przecież… - zaczęła czarnowłosa, ale widząc minę przyjaciółki, umilkła.
- Do widzenia – pożegnała się oschle Angeles z starszą kobietą, nie odwracając się do niej. Po chwili były już poza sklepem. Kierowały się w stronę akademika.
- Angie. Angie poczekaj! – zatrzymała ją Patricia. – Co to miało być?
Angie dopiero po chwili spojrzała na przyjaciółkę. W oczach miała łzy.
- Nic – szepnęła. – Chodźmy już lepiej.
- Taaak…. Chodźmy…
Patricia dobrze wiedział, że Angie woli to wszystko przeżywać w sobie. Już kilka razy próbowała żeby jej się zwierzyła, ale Angie była twarda jak orzech. Nie chciała ulec jej namową. Jednak wierzyła, że przyjaciółka w końcu otworzy się na świat.
- Angie! – usłyszały. Spojrzały w stronę skąd pochodził głos. Angie nie mogła uwierzyć własnym oczom. Przed nią stał/a…






******
Hola, hola, hola!!!
Żyję, żyję!!!
Trochę późnej, ale nie będziecie się na mnie gniewać. 
Dużo opisów jednak wyszło. Waszym zdaniem dałam z tym sobie radę? 
Szczerze dla mnie to jest najgorsze. 
Kogo spotkała Angie i Patricia? 
Germana? 
Ramalla? 
Pabla?
Czy może kogoś innego?
Jak sądzicie?
Odpowiedź poznacie w najbliższym, piętnastym rozdziale. 
A jeszcze jedno pytanko. Ostatnio pracuję nad długaśną jednorazówką. Jeszcze nawet do połowy nie doszłam a już dość dużo jej mam. 
Wolicie poczekać na całą, mega długaśną, czy chcecie żebym ją podzieliła na kilka części i dodała przed kolejnym rozdziałem?????
Ooo... i z całego serducha dziękuję wszystkim, którzy wchodzą na bloga i czytają, a w szczególności tym co komentują ;) 
KOCHAM WAS LUDZISKA <3   

A więc do przeczytania niebawem :D

Pozdrawiam - Pitowaaa :) 
Ps. Jak zwykle się rozpisałam, ale nie macie mi tego za złe? Prawda?! 

niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział 13


A ten rozdział dedykuję Miśka Milcia  ;)



Płaczecie? Ja tak. Jeszcze nigdy nie musiałam tego sama opowiadać. Zawsze  Angeles to robiła. Niestety, muszę ją teraz wyręczyć. Dalej Angeles, obudź się. narzeczony czeka. Oh… A tak na marginesie, wybaczcie mi jak coś ominęłam. Próbuję wszystko po kolei wam opowiedzieć, ale zawsze przecież mogę sobie coś ważnego przypomnieć. Jak co to wam Angeles lepiej wszystko przypomni. Ja jestem tylko jej duszą. W obecnej sytuacji, jakoś nie mogę skupić się na szczegółach. Dobra, koniec gadania. Na czym to ja skończyłam? Pogrzeb Marii. Piękna uroczystość, prawda. Ale co z tego, że była to piękna uroczystość, skoro Angeles bardzo cierpiała. A najbliżsi ukrywali przed nią to, że Maria była w szpitalu tuż przed zgonem. Ale jej najbliżsi mają nie jeden sekret przed nią. Ale o tym to już później. Wróćmy do dnia pogrzebu. Tego samego dnia, wieczorem, Angeles miała samolot powrotny do Madrytu. Pożegnała się z bliskimi i już po kilkunastu godzinach była z powrotem w „swoim świecie”.
Obudziła się następnego dnia bardzo późno. Na szczęście nie musiała iść do szkoły. Wstała z łóżka i rzuciła okiem na pokój. Wyglądał tak samo jak za nim dowiedziała się, że jej siostra nie żyje. łóżko stało pomiędzy drzwiami balkonowymi a szafą, a naprzeciwko niego był usytuowany stolik, służący Angie za biurko, nad którym znajdowało się lustro. Ściany były koloru zielonego (podobno każdy pokój w akademiku ma taki kolor, gdyż zielony uspokaja). W końcu pokoju były brązowe drzwi. Podłogę okrywały jasne panele, a na środku był ułożony biały dywan. Angie podeszła do drzwi balkonowych. Z pokoju miała przepiękny widok na Madryt, choć na pierwszym planie znajdował się ogromny budynek szkoły "Royal School of Dramatic Arts", do której uczęszczała. Choć od ponad roku przechadza się korytarzami tego budynku, to w Polowie sal nie była. Nawet nie wiem co się tam znajduje.
Po bladym policzku spłynęła jedna pojedyncza łza. Otarła ją. Odświeżyła się i zeszła do kuchni. W brzuchu jej bardzo burczało. Zaparzyła sobie herbatę i przygotowała kanapkę. Już miała wychodzić z pomieszczenia, gdy w drzwiach stanęła Mercedes. Rudawa dziewczyna, która z niewiadomych dla Angie powodów, nienawidzi jej. Mercedes zaśmiała się pod nosem.
- O… wróciła nasza gwiazda – zakpiła z blondynki. Angie tylko wzięła głęboki wdech, by czasem pod wpływem impulsu, nie zrobić jej krzywdy. Olała to co powiedziała.
- A już myślałam, że skończysz tak samo jak ta Twoja  g ł u p i a  siostra – westchnęła. – Niestety, zawiodłam się – Angie już nie wytrzymała. Odwróciła się do mercedes.
- Nie waż się tak mówić o mojej siostrze! – warknęła zła.
  - Ooo… już się boję – zaśmiała się. – A co mi zrobisz? Naślesz ducha swojej „siostrzyczki” – Angie zacisnęła pięści i stała w miejscu. Zawsze w najmniej spodziewanym momencie mercedes musi się pojawić. -  W końcu wszyscy przejrzą na oczy i zobaczą, że nie masz żadnego talentu – dodała. Angie wzięła talerz z kanapką , herbatę i opuściła kuchnię.
- Tak, uciekaj! Boisz stanąć twarzą w twarz z prawdą! – krzyknęła za nią dziewczyna. Angie znowu olała jej słowa. „ Nie zwracaj na nią uwagi. Ona robi to specjalnie” – pomyślała. Weszła do pokoju. Naczynia położyła na biurku obok sterty jakiś materiałów do szkoły. Usiadła na łóżku. Choć zawsze mieszkała tu sama, jakoś teraz czuła się jeszcze bardziej samotna. Na jednym ze zdjęć uśmiechała się do niej siostra. Jakoś bez powodu odwzajemniła uśmiech. Na chwilę zapomniała o tym tygodniu. O tym co się stało. Wstała z posłania i podeszła do biurka. Wzięła zdjęcie, do którego przed chwilą się uśmiechała. Delikatnie dłonią przetarła wierzch. 
- Niedługo się spotkamy, prawda? – zapytała się fotografii. Wiedziała, że nie dostanie odpowiedzi, ale jakaś cząstka kazała jej wierzyć w spotkanie ze siostrą. – Pewnie w domu, w Buenos Aires, jak skończy się rok szkolny i będą wakacje – zaśmiała się.
- Nie! – warknęła Angie, ale nie ta sama co przed chwilą. Poczuła się jakby w jej ciele żyły dwie osoby, dwie dusze. Różne. Głupia optymistka i jeszcze gorsza pesymistka. – Ona już nigdy… nie spotkamy się na pewno, nie tu, na ziemi. Być może tam, na górze, ale nie tu – załkała. Odłożyła zdjęcie z powrotem na miejsce.
- Po co ja tu przyjechałam? Nie mam żadnego talentu. To Maria robiła ze mnie gwiazdę w oczach innych – westchnęła. – Ja nie mam żadnego talentu.
- To nie prawda – rzekła Patricia. Angie przeniosła na nią wzrok. Stała przy drzwiach. Kruczoczarne włosy miała spięte w kucyka, a na twarzy szczery uśmiech. Oczy przyjaźnie przyglądywały się blondynce. Cerę miała podobną do reszty mieszkańców Hiszpanii. Ubrana była w sukienkę w kolorowe kwiaty i koturny. 
- Co… co ty tu robisz? – zdziwiła się Angeles. Ona i Patricia zbytnio nie rozmawiały ze sobą. Czasami miały razem zajęcia i to stąd się znają.
- Postanowiła przyjść cię odwiedzić. Zobaczyć jak się czujesz – odparła.
- No to widzisz jak się czuję – pokazała na siebie. – Zostaw mnie.
- Nie – odparła stanowczo. Weszła do pokoju i usiadła na łóżku. – Wiem jak się czujesz. Też straciłam siostrę.
- Nie – warknęła Angie. – Ty nie wiesz jak się czuję. Nikt tego nie wie – odwróciła się do niej tyłem. 
- To może mi powiesz jak się czujesz. Wtedy będę wiedzieć.
- Czemu? – zapytała nagle Angie.
- Ale co „czemu”? – nie rozumiała jej.
- Czemu chcesz mi pomóc? Czemu cię to interesuje? Czego chcesz? – spojrzała na Patricie.
- Chcę ci pomóc – spuściła głowę. – Wiem, że jesteś z tym wszystkim sama, a nie powinnaś – wzięła głęboki wdech. – Jak moja siostra umarła, sama musiałam sobie z tym wszystkim poradzić. To jest naprawdę trudne, nawet niewykonalne.
- Dzięki za troskę, ale sobie sama poradzę. Nie potrzebuję pomocy – odparła oschle.
- Właśnie, że jest odwrotnie – upierała się Patricia.
- Nie znałaś wcale mojej siostry, tak samo jak nie znasz mnie. Przechodziłam przez gorsze rzeczy i dawałam sobie jakoś radę. Sama. Bez niczyjej pomocy – wbiła w nią swój wzrok. – A może powiesz szczerze po co tu przyszłaś, co? Chcesz coś wiedzieć o Marii, mieć jakąś jej rzecz?
- Co?! Nieee… Ja nawet twojej siostry nie znam. Nie jestem żadną jej fanką. Słyszałam dwa lub trzy razy jak śpiewa. A tak to, to… nie.
- Naprawdę? – nie dowierzała.
- Tak. Ja nie jestem jak ci wszyscy co uważają, że cię znają, bo jesteś siostrą Marii.
- Yyy… to jest czasami męczące. Podchodzą do mnie ludzie, obcy dla mnie, i zaczynają coś gadać – zaśmiała się Angie. – A ja tylko przytakuję. Czasami nawet nie wiem o co im chodzi. Nie da się ich zrozumieć.
- Niektórzy naprawdę mają kuku na muniu.
- Taaa – westchnęła blondynka.
- To co? Mam sobie tak po prostu iść, czy jednak wolisz bym została? – zapytała niewinnie. Angie bez zastanowienia usiadła obok dziewczyny u ją przytuliła. Patricia lekko się zdziwiła, ale odwzajemniła uścisk.
- To znaczy, że mam zostać?! – zapytała ponownie. Angie oderwała się od niej.
- Tak – uśmiechnęła się do niej. Po chwili obie wybuchły śmiechem.
- Z czego tak właściwie to się śmiejemy? – zapytała Angie.
- Nie wiem – zaśmiała się czarnowłosa. – I to jest w tym śmieszne.
- Dobra. Uspokój się – zażądała Angeles.
- Ok. – opanowała się. twarz przybrała jej poważny wyraz. – Jestem Patricia Marcela Farione – podała jej dłoń.
- A ja Angeles lub jak kto woli Angie. A chcesz znać wszystkie nazwiska jakie miałam czy tylko to, które obecnie używam.
- Chwila – zdziwiła się dziewczyna. – Ty miałaś więcej nazwisk? Ale jak to możliwe?
- A tak jakoś. No najpierw było Saramego, później ,o ile dobrze pamiętam, Carrara, Castillo i teraz znowu Saramego. Wróciłam do tego nazwiska. A więc Angeles „ Angie” Saramego, Carrara, Castillo, Saramego – uścisnęła jej dłoń.
- Łał – odparła z podziwem. – Trochę tego było. Będziesz musiała wyjaśnić mi skąd wzięłaś tyle tych nazwisk – dodała stanowczo.
- Tak, tylko, że nie teraz. Jakoś nie chcę tego wspominać – odparła. Z twarzy znikł jej uśmiech.
- Dobra, nie naciskam. Mamy czas – zaśmiała się.
- Na pewno dużo – podkreśliła Angie. Nagle do ich uszu dobiegło burczenie brzucha blondynki.
- Co to było? – zdziwiła się Patricia. – To tobie tak burczało w brzuchu? – zerknęła na Angie. 
- Chyba tak – szepnęła niewinnie.
- Jadłaś coś?
- Jeszcze nie.
- Co? Marsz do kuchni! – rozkazała jej. – Zagłodzić chcesz się.
- He – westchnęła. Podeszła do biurka i wzięła kanapkę, którą wcześniej tam zostawiła. Odwróciła się do Patrici. – I jak? Zadowolona? – ugryzła kawałek pieczywa.
- Tak – odparła radośnie. Po chwili kanapka Angie zniknęła. Wzięła do ręki kubek z herbatą. Była już trochę chłodna, ale nie przeszkadzało jej to. Upiła trochę cieczy.
- Spryciula -  zaśmiała się Patricia.
- I to nie wiesz jaka – odłożyła naczynie z powrotem na miejsce.
- Czy to znaczy, że mam się ciebie bać?
- Bać? Nieee… no coś ty. Skoro jeszcze tu stoję i z tobą rozmawiam, to chyba znaczy, że nie jestem niebezpieczna.
- Co prawda to prawda – wstała z łóżka. Podeszła do Angie. Złapała ją za rękę. – Chodź. Porywam cię na długi spacer po mieście.
Angie już chciała zaprzeczyć, ale czarnowłosa nie pozwoliła dojść jej do głosu.
- I nie chcę słyszeć, że nie. Idziemy i kropka – pociągnęła blondynkę do drzwi i opuściły jej pokój. A po chwili miały za sobą budynek akademii i szkoły.  






******
Czy trzynastka była pechowa to nie powiem. 
Ale na pewno była nuda. 
TO WIEM.

Dobrnęliście do końca? Jeśli tak to duży szacun!
Co tu jeszcze... 
A już wiem!
ANGIE WRÓCIŁA!!! 



Cieszycie się??? Co za pytanie, co nie? 

A bo bym zapomniała. 
Mamy nową postać. Jak sądzicie kim Patricia będzie dla Angie. Więcej o niej macie w zakładce bohaterowie.

Komentujcie, motywujcie, oceniajcie, polecajcie się i odwiedzajcie.... 

Pozdrawiam - Pitowaaa :)

sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 12

Wszędzie było biało. Nic nie odróżniało się w kolorze. Nie wiedziałam czy jestem w jakimś pomieszczeniu, czy na otwartej przestrzeni. Zaczęłam się rozglądać. Niestety nic to nie dało. Powoli zrobiłam krok do przodu. Cała byłam wystraszona, a ciało trzęsło się z strachu. Ręce mi drżały.
- Halo! Jest tu ktoś?! – zawołałam w dal. Niestety nie dostałam żadnej odpowiedzi. Oddychałam bardzo ciężko. Nagle przede mną pojawiła się jakaś postać. W odróżnieniu od tego co mnie otaczało, ona posiadała barwy. Poznałam ją. Była to moja siostra. Maria. Ale wyglądała młodziej.
- Maria – rzekłam niepewnie. Niestety ona nawet na mnie nie spojrzała. Jakby wcale mnie nie zauważyła. Nagle do niej podbiegła mała dziewczynka. Wyglądała na siedem, osiem lat. Miała długie, blond loki, drobną figurę oraz rzucające się błękitne oczy. ‘’Czy to ja?’’ – pomyślałam. Coś mówiły, ale nie słyszałam. Nagle obok Marii pojawił się… German? Odezwał się, ale znów nic nie słyszałam. Po chwili zniknęli.
- Nie – jęknęłam. Obejrzałam się za siebie. Zniknęli. Po chwili pojawił się drugi podobny „obraz” do pierwszego. Była tam Maria i German. Tym razem słyszałam co mówili. Niezbyt wyraźnie, ale słyszałam.
„ – A gdzie właściwie jest nasza solenizantka? – rzekła Maria.
- Tu!!! – krzyknęła młodsza ja i podbiegła do Marii. – Jednak German przyszedł.
- To jest taki „mój prezent” dla Ciebie.
- Słyszałem, że dziś pewna urocza dziewczynka ma urodziny. Może wiesz kto to? – zapytał wesoło German.”
- Pamiętam te urodziny. Wtedy German dał mi brązowego misia. Nie wiem czemu, ale nadal go mam – rzekłam. Po chwili i ten obraz znikł. Znowu otaczała mnie tylko i wyłącznie biel.
- O co tu chodzi? – warknęłam. – To ma być dziwna forma przypomnienia. Przecież pamiętam to wszystko! Kim jesteś? Czego chcesz?
Cisza. Nikt się nawet nie odezwał. Tak jakbym była sama.
- Proszę – łkałam. Strasznie się bałam.
- Nie bój się Angeles. – usłyszałam nagle. Znałam bardzo dobrze ten głos. Obróciłam się w stronę skąd pochodził. Stała tam Maria z otwartymi rękoma. Podbiegłam do niej. Chciałam ją przytulić. Niestety przeleciałam przez nią jak przez ducha. Jakby nie istniała. Dopiero teraz zauważyłam, że w odróżnieniu do mnie, ona posiada barwę. W ramionach miała wystraszoną dziewczynkę. Podeszłam bliżej. Maria tak naprawdę tuliła  m n i e.
- Czemu nie mogę jej dotknąć? Przytulić? Czemu? – krzyknęłam zła. Usiadłam. Nie wiem co to było. Ziemia? Jakaś ławka? Krzesło? A może coś czego nie znałam. Nie obchodziło mnie to. Przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej. Otuliłam je rękoma. Oparłam czoło na kolanach. Po chwili piliki miałam mokre od łez. Płakałam z bezradności swojej. Nic nie mogłam zrobić. I to mnie najbardziej frustrowało. Nagle na ramieniu poczułam czyjąś dłoń. Spojrzałam na nią po czym podniosłam wzrok na właściciela. Była to Maria. Wyglądała tak samo jak wszystko co mnie otaczało.
- Ma-ri-a – wyjąkałam.
- Czemu płaczesz, Angeles? – zapytała.
- Ja… przecież ty… - nie mogłam się wysłowić.
-… nie żyjesz. Tak. Ja nie żyję. Ale ty tak.
- E-e-e… ale… te wspomnienia… to miejsce… O co tu chodzi? – zapytałam.
- Masz cierpieć! – ryknęła. Nie poznawałam jej. Nigdy taka nie była.
- Co? Czemu? O co ci chodzi? – nie rozumiałam jej.
- Ja zawsze byłam obok Ciebie, a Ty mnie zawiodłaś! – krzyknęła zła.
- Przecież nigdy bym Cię nie zawiodła – wstałam na równe nogi. Przyłożyłam prawą rękę do serca. – Przecież wiesz ile dla mnie znaczysz, Mario – próbowałam być spokojna.
- To dlaczego nie było Cię w szpitalu? Skoro tyle dla Ciebie znaczę, to dlaczego za wszelką cenę nie przyjechałaś?
Stałam nie wiedząc o co jej chodzi. O jaki szpital?
- Nawet nie wiesz jak cierpiałam! Nienawidzę Cię! – krzyknęła z całych sił po czym rozmyła się.
- Mario! – krzyknęłam. Nagle poczułam straszny ból głowy. Złapałam się za nią. Było to nie do zniesienia. Tak jakby krew tam kilkakrotnie szybciej pulsowała. Nie wiedziałam o co chodzi.
- Mario! – krzyknęłam, ale ciszej niż ostatnim razem. – proszę, wytłumacz mi o co Ci chodzi. Proszę! Mario!
Upadłam. Nie miałam siły. Całe ciało ogarnęły dziwne dreszcze.
- Mario, Mario, Mario… - powtarzałam bez końca.

Angeles szybko podniosła się do pozycji siedzącej. Pod dłonią poczuła kołdrę. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było takie same jak zanim się położyła spać. Po twarzy spływały jej krople potu. Oddech miała strasznie przyspieszony, tak samo jak bicie serca. Powoli wstała z łóżka. Zeszła po schodach i udała się do kuchni. W domu panowała cisza. Zapaliła światło i podeszła do blatu. Oparła się o niego. Próbowała się uspokoić. Nalała sobie trochę wody do szklanki i wypiła ją jednym susem. Usiadła na krześle. Twarz schowała w dłoniach. Chciała płakać, ale nie miała czym.
- Też nie możesz spać – bardziej stwierdził niż spytał German. Blondynka aż wzdrygnęła się. spojrzała na niego.
- German… - odetchnęła z ulgą. – Wystraszyłeś mnie.

- Przepraszam, nie chciałem. Myślałem, że słyszałaś jak wszedłem – odparł siadając na krześle obok niej.
- Nie… zamyśliłam się, chyba.
- A o czym tak myślałaś? – zaciekawił się. wziął szklankę, i podobnie jak wcześniej Angie, nalał sobie wodę. Upił łyk.
- Miałam bardzo dziwny sen – przytaknął by mówiła dalej. – Śniła mi się Maria. Była zła. Bardzo zła. I to na… mnie.
- Na ciebie? – zdziwił się lekko.
- Taak. Mówiła, że mnie nienawidzi. Sądziła, że mi na niej nie zależało – zaszlochała. – Wspomniała też o jakimś szpitalu – German na ostatni wyraz wzdrygnął się. Domyślał się o co może chodzić. – Nie wiedziałam o co jej chodzi – objął ją ramieniem.
- Nie martw się. to tylko sen – przekonywał ją.
- Nieee… w tym musiała być jakaś prawda. Wszystko… wszystko było takie realistyczne. Takie prawdziwe. Gdybym się nie obudziła, pomyślałabym, że to jest rzeczywistość. Straszna i dziwna.
- Twoja podświadomość Plata Ci tylko głupie żarty.
- Tak myślisz? – spojrzała na niego. German tylko kiwnął głową. – Może masz trochę racji.
- Twój mózg pewnie chce tak to wszystko odreagować. Wiem, że to wszystko jest dla Ciebie trudne – spuścił głowę.
- Proszę nie rozmawiajmy o tym – przerwała mu.
- Dobrze. Przepraszam, nie powinienem poruszać tego tematu. Idź lepiej spać. Musisz być wypoczęta.
- Tak, masz rację- wstała. – Dziękuję – pocałowała go w pulik. Bez słowa odeszła w stronę drzwi. Przystanęła na chwilę przy nich. – Dobranoc – szepnęła po czym zniknęła w ciemnościach domu.
- Dobranoc – szepnął.

***

To już dzisiaj. Pogrzeb siostry, córki, matki, żony. Od wypadku minęły zaledwie kilka dni. Podczas śniadania nikt nawet nie zabrał głosu, nikt nic nie powiedział. Wszyscy na swój sposób to przeżywali.
Angeles nadal nie mogła pogodzić się ze śmiercią swojej ukochanej siostry. Wierzyła, że to wszystko to tylko zły sen, że się za raz obudzi i usłyszy głos siostry. Że ją przytuli, i że jej nie straci. Targały nią same negatywne emocje. Smutek, żal roztargnienie i tęsknota. To jedyne towarzyszące jej w tym momencie uczucia.
W chwili gdy w uszy wpinała czarne kolczyki, a we włosy wplotła czarną róże po jej rumianym policzku spłynęło kilka łez, które po chwili zamieniły się w dziki potok. "Dlaczego ona?! Dlaczego Maria?! Czym ona komukolwiek zawiniła?!" po raz setny zadawała sobie te pytania. Poprawiła makijaż i wolnym krokiem ruszyła w stronę kościoła. Usiadła między matką, a szwagrem, na wyznaczonym jej miejscu. Słowa wypowiadane przez księdza docierały do niej jakby z innego pomieszczenia. Były ciche i niewyraźne. Tak jakby wcale nie chciała ich słyszeć. Jej serce biło coraz mocniej, coraz bardziej cierpiało, bo z każdą sekundą uświadamiała sobie, że jej siostra nie żyje. Siedziała w kościele, ale była tam tak jakby nie obecna. Myślami podążyła do wspomnień kiedy Maria jeszcze żyła.
 Pod koniec głos miał zabrać German, aby po raz ostatni pożegnać ukochaną. Stanął na ołtarzu i drżącym głosem zaczął mówić:
– Maria Saramego dla wszystkich nas jest szczególnie ważna. Była najlepszą siostrą, matką, przyjaciółką, córką i przede wszystkim żoną jaką mogłem sobie wymarzyć. Z jej twarzy nigdy nie znikał uśmiech, i myślę ze to ludzie - zarówno jej bliscy jak i fani cenili w niej najbardziej. Była osobą wprost idealną. A teraz jej już z nami nie ma-w jego oczach zakręciły się dwie łezki błyszczące niczym gwiazdki – Nasza córka Viola cały czas pyta o mamę. Odpowiadam jej ze mamusia jest z aniołkami. Bo mocno wierzę w to, że Maria patrzy na nas zza chmur. Cały czas czuje jej obecność, zamykając oczy, widzę ją, jak się uśmiecha, ale wiem że ona cały czas jest z nami, że będzie żyła już na zawsze w naszych sercach. – nawet nie próbował już ukryć łez. Zszedł do ławki, usiadł ciężko i przetarł twarz. Młoda Saramego pierwszy raz widziała szwagra w takim stanie, sama uroniła nie jedną łzę.
Gdy wynosili z świątyni białą trumnę,  Angeles cala się trzęsła, nie przejmowała się tym ze po jej twarzy spływa tusz do rzęs, ani tym że jej szloch jest słyszalny na cały kościół. Ruszyła razem z wszystkimi na cmentarz.
Miejsce gdzie miał być grób Mari różniło się od reszty cmentarza. Padały tu przytulne promienie słońca. Wyglądało to tak jakby niebo czekało na nią. Z oczu Angie nadal płynęły łzy. Obok niej stał German. Już nie próbował, tak jak wcześniej, ukrywać swoich emocji. Dał im upust. Spojrzał na blondynkę. Cała się trzęsła. Podszedł do niej i obiją ją ramieniem.
- Czemu to ona? – załkała w jego koszulę.
- Ciii… Musisz być silna. Wszyscy musimy być – głaskał ją delikatnie po plecach. Odwróciła twarz i spojrzała w grób, i to jak opuszczają trumnę Jej siostrzyczki. "Boże czemu to nie ja tam leże. Przecież ona miała męża, córkę. Dlaczego właśnie ona...” Spojrzała w niebo. Było szare. Zaczęła coraz bardziej płakać, a niebo płakało razem z nią. Straciła najważniejszą osobę w swoim życiu...  Nic nie było w stanie opisać bólu jaki czuła, a na sercu już na zawsze pozostanie rana....





******
Ej chyba lubię pisać sny. A koszmary najbardziej...
Teraz rozdziały powinny pojawiać się częściej, jak np. dziś... 
Ale nie obiecuję tego, gdyż żeby jechać na wycieczkę do Francji muszę pomagać strasznie dużo w domu i ogólnie, więc nie mam też całego dnia na pisanie. 
Wybaczcie za wszelkie błędy ortograficzne/stylistyczne.

A teraz muszę podziękować jednej ważnej osobie bez, której ten rozdział by nie powstał. 
WIKI <3 dzięki za pomoc przy tym...
A co pisała Wiki to nie zdradzę. Może wy macie pomysły gdzie nie ja pisałam. Da się to wyłapać czy też nie. Ja nie wiem. A wy jak sądzicie???

Pod ostatnim rozdziałem były tylko cztery komentarze. Była lekko zdziwiona. Widać poprzedni rozdział wam się nie podobał. 
Mam nadzieję, że ten choć trochę przypadł wam do gustu. 
Komentujcie = motywujcie, polecajcie = oceniajcie.

A tak w ogóle, tym rozdziałem rozpoczęłam nowy zeszyt, gdzie piszę rozdziały. Pierwszy zeszyt wygląda koszmarnie. Ale co się dziwić, jak nosiłam go praktycznie wszędzie ze sobą ;)

Dobra odbiegłam od tematu. 
W skrócie: Wiki DZIĘKUJĘ!
Nie płaczcie!
Komentujcie = motywujcie, polecajcie = oceniajcie.

Pozdrawiam - Pitowaaa ;)

Ps. A ja nie wierzę w ten cały ślub Germana z Priscillą w trzecim sezonie. To jest pewnie taki 'przejściowy' ślub Germanka. Tak jak w pierwszym( z Jade)  i drugim( z Esme)  sezonie. 
Doczekamy się   G e r m a n g i e  ! ! !
Ja w to wierzę i Wy też wierzcie!!! 

piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 11


Przed przeczytaniem tego początku rozdziału, skontaktuj się z lekarzem lub psychiatrą (lub omiń początek), gdyż gniew i nienawiść jaka pojawi się u ciebie może zagrażać życiu i zdrowiu autorki. 





… Nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Brunet zaczął przybliżać swoją twarz do niej. Delikatnie pocałował ją w czoło, po czym znów na nią spojrzał.
- Nie możesz – powtórzył. Nic nie odpowiedziała, tylko delikatnie kiwnęła głową na ”tak”. Ruszył w stronę swojego gabinetu. Otworzył do niego drzwi, ale od razu nie wszedł. Zerknął jeszcze na blondynkę.
- Jak co, ja będę tu. Dom jest do twojej dyspozycji. Czuj się jak kiedyś – rzekł, po czym zniknął za drzwiami swojej twierdzy. Angie jeszcze przez chwilę patrzyła w miejsce, gdzie przed momentem był German i pocieszał ją, po czym udała się do kuchni. Od razu zauważyła Olgitę w swoim żywiole. Uśmiech aż sam cisł się jej na twarz. Zerknęła  na Violettę, która zajadała tort czekoladowy.  Pewnie to była ta mała niespodzianka dla dziewczynki. Bardzo lubiła przysmaki gosposi, a tym bardziej jej słynny tort czekoladowy. Ramalla nie było. Pewnie gdzieś wyszedł.
- Och… Moja kruszynka – westchnęła gosposia na widok Angie. Podeszła do niej i mocno wyściskała. – Nic się nie zmieniłaś.
- Ty Olgo tak samo. Jak zawsze w kuchni – zaśmiała się.
- Mhm… To mój taki drugi świat. Siadaj – wskazała na wolne miejsce obok Violi. Blondynka posłusznie wykonała polecenie gosposi. – Pewnie jesteś zmęczona podróżą.
- Właśnie, że nie – odparła. Olga lekko się zdziwiła.
- Ciociu chcesz? – zapytała brunetka podsuwając jej tort czekoladowy.
- Nie skarbie. Dziękuję – odparła głaskając ją po główce.
- Ale herbaty mi nie odmówisz – rzekła Olga.
- Olgo dziękuję, może później.
- Później – oburzyła się kobieta – Ja ci dam później. Siedź. Zaraz będzie – Angie tylko pokiwała głową. Olga jak się uprze to nic nie pomoże. Zerkła na siostrzenicę. Buzię miała w torcie.
- Powoli, bo ci jeszcze zaszkodzi tyle cukru – zaśmiała się, chwytając za ściereczkę. Zabrała jej talerz z tortem i sztućce, którymi jadła i zaczęła ją wycierać.
- Nieee… - jęczała pięciolatka.
- Nie narzekaj – uciszyła ją – Chcesz być piękną, musisz cierpieć – zażartowała – Ooo… gotowe – dodała odkładając ściereczkę – Od razu lepiej – zaśmiała się. Viola tylko się uśmiechnęła. – Leć umyć łapki, bo się strasznie kleją – Po chwili dziewczynki nie było w kuchni.
- Urosła, co nie?! – rzekła Olga siadając obok niej.
- Tak, i to bardzo – odparła próbując ukryć swój smutek.
- Podobna? – zapytała niepewnie gosposia.
- I to bardzo – westchnęła. Do oczu napłynęły jej łzy – Czysta… Maria – załkała. Nie chciała płakać, bo wiedziała, że Olgita jest bardzo wrażliwą kobietą.
- Słońce – zwróciła się do blondynki. Odwróciła się do niej. Złapała ją za dłonie – spokojnie, nie płacz, bo ja też będę płakać – spojrzała na nią. Lekko potrząsnęła jej dłońmi – Chyba nie chcesz mnie zobaczyć w takim koszmarnym stanie – zaśmiała się. Próbowała poprawić jej humor.
- Wiem, muszę być silna – rzekła ocierając łzy.
- Doskonale to rozumiem, musi być ci strasznie ciężko. Ale nic już nie zrobimy. Musimy żyć dalej – starała się ją pocieszyć. Słowa gosposi z trudem docierały do niej. „Niby jak żyć dalej”- pomyślała. Nagle rozległ się dźwięk gwizdka od czajnika. Olgita wstała i wyłączyła wodę. Angie by zająć czymś umysł, obserwowała uważnie gosposie. Widziała jej płynne ruchy przy każdym drgnięciu ciała. Widać miała to wszystko nie tylko we krwi, ale też w głowie. Nie patrząc gdzie co leży lub znajduje się, w mgnieniu oka zaparzyła herbatę dla szesnastolatki.
- Proszę – rzekła, podając niewielkie naczynie z gorącym napojem.
- Dziękuję Oglito – odparła.
- Mhm… - westchnęła gosposia.
- Czy coś się stało, Olgo? – zerknęła na kobietę.
- Nie… Tylko dawno nikt mnie nie nazwał Olgitą, no i wiesz… - próbowała jej wytłumaczyć.
- Rozumiem, nie musisz mi tłumaczyć – upiła mały łyk herbaty – Ale do póki ja tu jestem, to dość często to usłyszysz – Angie spojrzała na nią. Wiedziała, że gosposia w głębi serca cieszy się z tego, ale nie chciała tego okazywać – Tylko się czasem nie przyzwyczajaj – pogroziła jej palcem, na co kobieta wybuchła śmiechem. 
- O mnie się nie martw, słońce – zaśmiała się – A ty mi tu nie gróź – złapała ją za palec, którym przed chwilą jej machała.
- Olgito – jękła, ale nie z bólu. Przez chwilę zapomniała o rzeczywistości. A wystarczyło do tego trochę żartu. Uwolniła się z uchwytu gosposi i zaczęła cicho chichotać.
- Och Olgito – zachichotała. Przez chwilę się śmiały, aż się opanowały.
- Muszę zadzwonić do mamy i poinformować ją, że jestem tu – rzekła wyciągając telefon z kieszeni spodni.
- Nie fatyguj  się. Angelica, to znaczy twoja mama codziennie po obiedzie przychodzi, więc niebawem powinna przyjęć.
- Aha. To w takim razie poczekam tu na nią. – zerknęła na Olgę – Nie będę ci tu przeszkadzać?
- Przeciwnie. Będę miała z kim porozmawiać – odparła.

I tak spędziły czas aż do przyjścia Angelici. Kobieta była zła na córkę, że przyszła do willi Germana od razu po przylocie, a że nie przyjechała do "domu". Doszło do małej kłótni, ale udało się im wszystko wyjaśnić. Pogrzeb miał się odbyć następnego dnia. W związku z czym  Angeles postanowiła zostać w posiadłości siostry.
- Ciociu, na długo przyjechałaś? 
- Niestety nie, skarbie. Jutro wieczorem mam samolot powrotny – odparła smutno blondynka.
- A czemu nie możesz dłużej zostać?
- Muszę wracać do szkoły – dziewczynka spojrzała na Angie. – Ale babcia będzie z tobą, a ja będę codziennie do ciebie dzwonić.
- Zostań dłużej – błagała dziewczynka. Angie nie miała pojęcia co zrobić. Zerknęła na mamę, a później na Germana.
- Violu, a może pokażesz babci swoją nową sukienkę.
- Taaak… - odparła ciągnąc babcię za rękę. Angeles odprowadziła je wzrokiem aż do pokoju pięciolatki.
- Viola przejęła mój pokój – zaśmiała się.
-Tak… Bardzo jej się podobał. Trochę go odnowiliśmy. Viola praktycznie całe dnie tam spędza – odparł.
- Hm….- westchnęła.- Też lubiłam ten pokój. Wydawał mi się być wtedy magiczne. Taki zaczarowany. Tyle tam się wydarzyło.
- To prawda. Gdyby ten pokój potrafiłby opowiedzieć wszystko co się tam stało, powstałaby niejedna dobra książka.
- Taaa… Było tego trochę – przez chwilę zapadła głucha cisza. – Jak tu leciałam do was, nie sądziłam, że będę potrafiła się uśmiechnąć, a co dopiero pośmiać się.
- Ale przecież wszystko zawsze jest możliwe.
- Wiem. Przecież kiedyś sama się o tym przekonałam – spojrzała na niego. – German?
- Tak.
- Powiedz, masz trochę czasu?
- Pewnie. A co? – odparł. Angie nie patrzyła już na niego. Jej wzrok spoczywał na panelach.
- A mógłbyś mnie zawieść…  – głos jej się zawiesił. – …do Marii. – dodała prawie niesłyszalnie.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł? – chciał odwieź jej ten pomysł.
- Proszę – złapała go za dłoń. – Chciałabym ją jeszcze dziś zobaczyć – błagała. Patrzył na nią przez chwilę. Widział w jej oczach łzy. Kolejne tego dnia.

 Leżała bez ruchu. Tylko klatka piersiowa minimalnie podnosiła się i opadała. Lekarze wydali już jej wyrok. Śmierć. Nic nie dało się zrobić. Dla Germana był to koszmar. Widział na własne oczy jak umiera mu żona. Tylko raz przyprowadził ze sobą córeczkę. Akurat wtedy Maria na chwilę przebudziła się. pożegnała się z Violettą. Dziewczynka nie rozumiała o co chodzi. Wtedy też poprosiła Germana o kartkę i długopis. Chciała coś napisać. Testament. Jak skończyła, kartkę złożyła kilka razy i przekazała mężowi. Rozejrzała się po Sali. Brunet wiedział, że szuka siostry.
- Angeles nie ma tu. Jest nadal w Madrycie. Angelica nie kazała mi jej tu ściągać.
Dotknęła delikatnie dłonią jego policzka. Czuła od niego ciepło.
- Musisz walczyć! Nie możesz się poddać! Nie możesz! – zdjął jej dłoń z policzka i ucałował. Później mocno ścisnął.
- Kocham cię – szepnęła. Po policzku popłynęła jedna samotna łza. Zamknęła oczy, a oddech zniknął. Maszyna, do której była podłączona zaczęła piszczeć. Na ekranie przesuwała się tylko jedna, długa kreska. Przyłożył jej dłoń do twarzy. Nie chciał jej puścić. Wierzył, że się zaraz obudzi, że drgnie.
- Nieee…  – łkał. – Mariooo… Mario zbudź się. Proszę nie zostawiaj mnie – płakał. Po chwili do sali wpadło kilku lekarzy. Dwóch musiało go siłą wyciągnąć z pomieszczenia. Na korytarzu zobaczył Angelicę. Zrozpaczoną. Usiadł na krześle. Twarz ukrył w dłoniach i szlochał. Minęło dość dużo czasu zanim, choć trochę się uspokoił.
- Dobrze, że nie ściągałeś tu Angeles – szepnęła kobieta pociągając nosem.
- A ja się zastanawiam czy słusznie ciebie posłuchałem. Gdybyś widziała jak ona jej szukała po Sali – zrobił na chwilę pauzę. – Źle zrobiłem. One potrzebowały tej ostatniej rozmowy.
- Właśnie, że nie. Angeles by jeszcze bardziej cierpiała po stracie siostry. A co by było, gdyby jej się coś w trakcie lotu stało?!
- Nie darowałbym sobie tego.
- Proszę cię, nie mów o tym Angeles – German tylko przytaknął.

- German, German… - machała mu dłonią przed twarzą. – Coś się stało? – zapytała widząc, że się otrząsnął.
- Nie… nic – wydukał.
- Na pewno?
- Tak- uciął. – To co, jedziemy? – Angie tylko kiwnęła głową na „tak”.
Po  chwili byli już pod kościołem Matki Boskiej Guadalupe. Udali się w stronę kaplicy. Szli w ciszy. Stanęli przed dużymi drzwiami.
- Wejść tam z tobą? – szepnął zerkając na blondynkę. Przez chwilę myślała nad odpowiedzią. Kiwnęła tylko głową i nacisnęła złotą klamkę. Popchnęła lekko drzwi i przekroczył próg. Powoli stawiała kroki, ciężko oddychając. 
- Spokojnie, tylko spokojnie – szeptała do siebie. Podeszła trochę bliżej trumny. Serce coraz szybciej jej biło. Nagle ujrzała twarz siostry. Wyglądała jakby spała. Po policzkach popłynęły jej łzy. Usta zakryła dłońmi. Nie mogła uwierzyć własnym oczom.
- Mario – załkała. – Nie, Mario nie… - krzyknęła. Potrząsnęła bezwładnym ciałem kobiety. – Proszę, obudź się. obudź się! – puściła ją. Oparła się o bok trumny i złapała lodowatą dłoń siostry. – Nie zostawiaj mnie. Nie chcę znów być sama. Mario, nie zostawiaj mnie – płakała. Całą  twarz miała mokrą. Łzy ani myślały by przestać wydostawać się z oczu blondynki. German powoli podszedł do Angie. Położył rękę na jej ramieniu.
- To nie ona powinna tu leżeć. Nie ona. Tylko ja. To ja powinnam zginąć a nie ona. Miała przed sobą przyszłość. Miała  w a s – spojrzała na niego.
- Nie mów tak już nigdy. To był wypadek. Los wybrał akurat ją. Nie możesz się obwiniać – urwał na chwilę. – Chodź.
- Nie – szepnęła prawie niesłyszalnie. Strąciła jego rękę. Wiedział, że chciała zostać jeszcze trochę ze siostrą. Dlatego opuścił kaplicę. Kobieta oparła się z powrotem o trumnę. Nadal płakała. Nie potrafiła tego wszystkiego zrozumieć. Ścisnęła mocniej dłoń siostry.

- Hm – zaśmiała się. – Jeszcze nie tak dawno śpiewałaś mi kołysankę na dobranoc – przerwała na chwilę. – Pozwolisz, że ja też zaśpiewam ci na dobranoc – wzięła głęboki wdech. Powietrze wypuściła powoli, próbując choć trochę się uspokoić. Po chwili w kaplicy rozległ się cichy śpiew Angie.

A la nanita nana nanita ella nanita ella
 Mi niña tiene sueno bendito sea, bendito sea
A la nanita nana nanita ella nanita ella
 Mi niña tiene sueno bendito sea, bendito sea

Przypomniało jej się jak Maria śpiewała dla niej, jak „niby” zginęła.

…koncert nawet do połowy nie doszedł, to jestem szczęśliwa, że to widziałam. Maria jak zaczęła śpiewać kolejną piosenkę było chwilami słychać, że pociąga nosem. Głos zaczął jej się łamać śpiewając refren.(…) Nagle przestała.. Po chwili zaczęła mówić : (…)”Wczoraj dowiedziałam się, że moja s… siostra zmarła! Dlatego chciałabym zaśpiewać dla niej kołysankę, którą ją dość często usypiałam.” (…) „Dobranoc Angeles. Niech Ci się śpi siostrzyczko jak najlepiej.”…

Pociągnęła nosem. Żałowała, że to co niby było kłamstwem nie było prawdą.

Fuentecita que corre clara y sonora
 Ruiseñor que en la selva cantando llora
 Calla mientras la cuna se balansea
 A la nanita nana, nanita ella

Skończyła. Głowę oparła o brzeg trumny. Płacz przerodził się w gorzki szloch. Zakryła usta dłonią. Nie mogła nadal pogodzić się ze śmiercią siostry. Przełknęła ślinę. Wzięła dwa głębokie wdechy.
- Śpij dobrze siostrzyczko – na ostatnim wyrazie głos się jej załamał. Wypowiadając te słowa potwierdziła sama sobie, że Maria umarła. Że nie otworzy już nigdy oczy i nie zaśpiewa. Nie zrobi nic. 
Sekundy przeradzały się w minuty, a te w godziny. Nie wiedziała ile czasu już tak czuwa przy siostrze i wspomina. Nagle do kaplicy wszedł German. Podszedł do blondynki. Bez słowa złapał ją za ramiona i odciągnął od ciała żony. Nawet nie próbowała się z nim szarpać. Posłusznie z nim poszła. Zdjął marynarkę i założył ją na blondynkę, widząc, że drży. „ Pewnie z zimna” – pomyślał. Objął ją ramieniem i opuścili teren kościoła. Wrócili do willi.






******
Wielki powrót, można powiedzieć!
Tak to ja...
A więc mówić kto wytrwał do końca i ani razu nie narzekał na mnie. Długo wyczekiwana 11.
I co? Podobało się Germangie? Jeżeli można to tak nazwać :/ ?!
Zauważyliście? Nowy wygląd! Jak, podoba się? Trochę nad nim siedziałam, ale myślę, że się opłacało...
A tak z innej beczki. Mamy tu jakiś wielbicieli Pabla? 
Jeśli tak, to mam dla tych osób dobrą wiadomość. Niedługo się pojawi... Ale co gdzie i jak to już musicie czekać na rozwój wydarzeń.
Co tu jeszcze...
Komentujcie, oceniajcie, krytykujcie!

Pozdrawiam - Pitowaaa :)

Ps. 12 pojawi się o wiele szybciej niż ten rozdział ;)
Ps.2. Dzięki wszystkim za te 4 0 0 0  wyświetleń. Wiem, że to się stało już trochę dawno, ale nie miałam też jak  W a m  podziękować. Moje serducho raduje się widząc, że wchodzicie na bloga i też komentujecie. Stokrotne dzięki!!!