- Wstawaj Angie. No wstawaj! – krzyczała Patricia do ucha
blondynki. Od jakiś dziesięciu minut nie mogła jej obudzić.
- Jeszcze pięć minut, mamo – ziewnęła i przewróciła się na
drugi bok.
- O nie, nie, nie – westchnęła zła dziewczyna. Pociągnęła za
kołdrę i zrzuciła ją na podłogę.
- No przecież mówiłam, że zaraz wstaję – bąknęła zła
blondynka. Powoli podniosła się z łóżka. – Zadowolona?
- I to bardzo – uśmiechnęła się szeroko Patricia. –
Zapomniałaś, że miałyśmy iść dziś na zakupy. To znaczy, nadal mamy iść – dodała
groźnie.
- Źle się czuję. Musiałam chyba coś złapać – chwyciła się
Angie ręką za głowę, udając, że ją strasznie boli.
- Ty mi tu nic nie udawaj – pogroziła jej palcem. – Od
twojego powrotu tylko raz udało mi się cię wyciągnąć poza mury akademika i
szkoły. I to na zmuszony spacer – usiadła obok niej. Spojrzała na przyjaciółkę.
– Nadal chcesz się ukrywać przed światem? Wiesz, że to nie pomoże?!
- Może i wiem. Ale będąc tu nadal mam nadzieję, że Maria
żyje… - z ciszyła głos. -… że nie zginęła. Wychodząc na zewnątrz, będę musiała
stanąć twarzą w twarz z koszmarną prawdą. A ja tego nie chcę – w oczach
pojawiły jej się łzy. Wiedziała, że przyjaciółka ma rację. Tak przyjaciółka.
Przez ten czas, który minął od ich pierwszej dłuższej i szczerej rozmowy,
zdążyły się ze sobą zżyć. A tym bardziej, gdyż Patricia w każdej wolnej chwili
starała się o to by czymś zająć lub zagadać Angie, by ta nie myślała o śmierci
siostry i wszystkim co się z tym wydarzeniem wiązało. I nawet jej się to udawało.
- Oj dobra. Mam już dość słuchania czego ty nie chcesz. Ja
chcę iść na zakupy, więc ubieraj się i za pięć minut widzę cię gotową i pełną
życia na dole – powiedziała podchodząc do drzwi. – Pięć minut i ani minuty
dłużej – pogroziła i wyszła z pokoju.
I dokładnie po pięciu minutach Angie zeszła do holu, gdzie
czekała na nią przyjaciółka. Blondynka ubrana była w czarne rulki i tego samego
koloru koszulę, oraz wysokie koturny. Przez ramię miała przewieszoną torebkę.
Na twarzy miała przyczepiony uśmiech.
- Gotowa na cały dzień włóczenia się po sklepach.
Przymierzaniu niezliczonej liczby par butów, ciuchów, a na koniec nic z tego
nie kupować – rzekła zadowolona Patricia.
- Szczerze… Nie – odparła Angie. – Nie mam ochoty na żadne
zakupy. Wolę zostać w pokoju ukryta przed światem.
- Och, nie narzekaj – pociągnęła ją za sobą na zewnątrz.
–Patrz jaka piękna pogoda. A ty chcesz siedzieć w jakimś tam pokoju.
- No ale… - zaczęła Angie.
- Nie ma żadnego ale – przerwała jej przyjaciółka. – Wczoraj
spotkałam się z Alex’em i przekazał mi kasę na zakupy.
- Chwila. Kto to jest Alex? – zdziwiła się o kogo
czarnowłosej chodzi/ nie przypominała sobie by Patricia wspominała o jakimś
Alex’e.
- Alex to mój brat. No wspominałam ci o nim. Aleksander –
podsunęła jej.
- Aha.
- A dzięki temu, że mam kasę, możemy zaszaleć. I to mocno.
- No nie wiem – wahała się Angie.
- O… Tylko nie mów tak. To co mi wczoraj przekazał Alex to
nic z tym co mi dają rodzice czy mój kochany wujaszek Ron z żoną. A o dziadkach
to już nie wspomnę – machnęła dłonią.
- He… - zaśmiała się cicho Angie.
- I ty mi tu nie marudź – pogroziła jej palcem Patricia.
- Dobrze mamusiu – zachichotała. – Chodźmy już lepiej na te
zakupy – złapała ją pod ramię. – Pamiętaj, że przez ciebie nie jadłam
śniadania, więc musisz mi to jakoś wynagrodzić.
- Dobrze, dobrze – przewróciła oczami krukoczarna.
Chodziły od sklepu do sklepu. Przymierzały ogromną ilość
bluzek, spodni, spódniczek, sukienek i mało co z tego kupowały. Bawiły się.
zabierały z wieszaków różne ciuchy, ubierały je, a później porównywały się do
przeróżnych znanym im gwiazd. Śmiały się i oddawały kolejne ubrania. Jedna z
pracownic, któregoś to już tam sklepu, aż skakała z radości jak Angie i
Patricia opuściły miejsce jej pracy. Zahaczyły też o butik gdzie kupowały
największe gwiazdy jak Madonna czy Michel Jackson. Przymierzały kreacje, na
które nigdy nie będzie je stać. Ale przynajmniej przez chwilę mogły poczuć się
jak osoby z czerwonego dywanu. Przez krótką chwilę wstąpiły do kawiarni „Amor”
gdzie przekąsiły ciasto „metrowiec” i skosztowały cappuccino, po czym ruszyły
na dalsze zakupy.
- To gdzie teraz? – zapytała rozpromieniona Patricia.
- Nie mam pojęcia – westchnęła Angie. W obu dłoniach
trzymała cztery torby z zakupami. Przez koszule, bluzki po spodenki, spódniczki
i sukienki oraz przeróżne dodatki. – To ty znasz Madryt – dodała.
- Już wiem!- krzyknęła. – Teraz do „Madame Tiffany” – dodała.
- „Madame Tiffany” ? – zdziwiła się Angie. Spojrzała
wymownie na przyjaciółkę, by ta jej to wyjaśniła.
- „Madame Tiffany” to ogromny sklep z butami. Znajdziesz tam
obuwie na każdą porę roku. A sama Madame Tiffany tak ci doradzi dobrze, że ho
ho ho. Ona wie wszystko.
- Wszystko? – przymrużyła oczy blondynka.
- No tak. Dobierze ci tak buty do stroju i wydarzenia, że
byś ty nigdy na to nie wpadła. Ona ma po prostu do tego oko i talent –
zachwalała kobietę czarnowłosa.
- A skąd masz taką pewność?
- W zeszłym roku, na osiemnastkę Alex’a kupowałam u niej
właśnie buty. Noe to, że dopasowała je do sukienki, to jeszcze sprawiła, że
momentalnie stałam się wyższa, a nawet i starsza – zaśmiała się. Patricia, choć
była niewiele wyższa od Angeles, uważała, że jest niska.
- To idziemy do „Madame Tiffany”.
Po dziesięciu minutach już z daleka widziały ogromny szyld
„Madame Tiffany”. Sklep znajdował się na skrzyżowaniu dwóch najbardziej
obleganych przez turystów, jak i mieszkańców, ulic Madrytu.
- Witamy u „Madame Tiffany” – zaśmiała się Patricia
otwierając drzwi sklepu. Angeles była zdziwiona wyglądem „Madame Tiffany” od
środka. Na zewnątrz był to podobny wygląd do każdego innego sklepu. Szyld,
oczywiście, miał swój dziwny a zarazem wyjątkowy charakter. Ale sklep w środku
nie przypominał tego co widziała wcześniej. Ogromna przestrzeń, wypełniona
wysokimi brązowymi regałami z butami na każdą okazję. Zielone ściany
przyozdobione były przeróżnymi ozdobami. Wisiały na nich różnorodne plakaty,
zdjęcia gwiazd, które odwiedzały ten sklep. Choć półek z butami było bardzo
dużo, to i tak przestrzeń między nimi była ogromna. Znajdowały się tam sofy i
stoliki oraz lustra. Przy wejściu usytuowanych było kilka kas fiskalnych. Jak
przyszło na sklep o wysokim poziomi, pracowali tam sami eksperci w swoim
zawodzie. Klienci zawsze wychodzili zadowoleni z zakupów. W pomieszczeniu choć
znajdowało się bardzo dużo ludzi, nie panował żaden gwar czy harmider, a miła
atmosfera. Jakby się tak lepiej wsłuchać, usłyszałoby się lecącą w tle muzykę.
- Łał – tylko tyle potrafiła powiedzieć.
- To lekko powiedziane – przyznała Patricia. – Ale
najdroższe, a zarazem najlepsze buty, znajdują się tam – wskazała na schody,
które prowadziły na wyższe piętro. – To tam okupują się największe gwiazdy i
nie tylko.
Angie dopiero teraz dostrzegła schody. Spojrzała na nie.
Stała na nich starsza kobieta, wyglądająca na pięćdziesiąt lat. Ubrana była
elegancko. Na twarzy miała uśmiech, a wzrokiem błądziła po przybyłych
klientach. Po chwili „poszukiwań” jej wzrok spoczął na Angeles. Dziewczyna
dostrzegła to.
- Ej, Patricia, wiesz co to jest za kobieta na schodach,
która cały czas się na mnie gapi – szepnęła Angie.
- Chwila – spojrzała za wzrokiem przyjaciółki. Aż
znieruchomiała. – To jest … Madame Tiffany. Założycielka tego sklepu – odparła
cicho.
- Ale dlaczego się tak na mnie patrzy? Aż tak kiepsko
wyglądam? – dodała po chwili.
- Nieee… Pewnie wzięła cię za kogoś innego. Chodź. –
pociągnęła ją za sobą w głąb sklepu. Po chwili obok nich pojawiła się starsza
kobieta, która obserwowała Angeles ze schodów.
- Witam – rzekła uśmiechając się do przyjaciółek.
- Pani mówi do nas? – wypaliła szybko Patricia za co dostała
z łokcia od Angie.
- Przepraszam za przyjaciółkę – spiorunowała czarnowłosą
wzrokiem. – Nie chciała się tak wyrazić. Po prostu… pani nas zaskoczyła –
tłumaczyła Angeles. – To pani jest właścicielką tego cudu, prawda? – kobieta
tylko przytaknęła.
- Proszę iść za mną – rzekła Madame Tiffany po czym udała
się w stronę schodów. Angie i Patricia bez jakiegokolwiek słowa udały się za
starszą kobietą. – Bardzo miło mi cię spotkać, Angeles – rzekła spoglądając na
blondynkę.
- Yyy… skąd pani wiem jak mam na imię? – zdziwiła się i to
bardzo. Nie znała Madame Tiffany, a to jakby wiedziała o niej dużo, a może
nawet wszystko.
- Twoja siostra często o tobie opowiadała.
- Opowiadała? – zaskoczyło ją to. Siostra nigdy nie
wspominała jej o kimś takim jak Madame Tiffany.
Znalazły się na piętrze. To miejsce różniło się od tego co
widziały niżej. Ściany pokrywała farba odcieniu beżu, zniknęły wysokie regały,
a zastąpiły je niższe regały. I w porównaniu z dołem tu nie było tylu ludzi.
Widać było, że tu nie spotka się kogoś, z portfelem nie wypełnionym więcej niż
10.000 euro. Na skórzanych sofach siedziały trzy kobiety i coś popijały. Głębiej
inne dwie kobiety przymierzały jakieś pary butów.
- Tak. Opowiadała. Często kupowała ode mnie buty –
westchnęła.
- Aha. Ale nie rozumiem po co nas tu pani przyprowadziła? –
spytała spokojnie Angeles.
- Jak cię zobaczyłam, poczułam się jakbym widziała drugą
Marię. Domyśliłam się, że musisz być jej siostrą i chciałam z tobą choć chwilę
porozmawiać – odparła kobieta. – Bardzo mi przykro z powodu tego co się stało.
Dzień przed tym, rozmawiałam z nią telefonicznie. Miałam dopasować jej buty do
stroju. Mówiła, że ma to być coś wyjątkowego. Jakaś chyba niespodzianka. A dziś
miała e ode mnie odebrać - wzięła
oddech. – Angeles, przyjmij ode mnie szczere wyrazy współczucia.
- Yyy… - nie
wiedziała co ma powiedzieć. podczas pogrzebu Marii słyszała przeróżne
kondolencje i wyrazy współczucia, ale to German lub jej matka rozmawiali z
mówcami. Nie przysłuchiwała się dokładnie co wtedy odpowiadali. Kiwnęła tylko
lekko głową.
- My już musimy iść – powiedziała nagle Angie. Czuła, że
zaraz się popłacze, a nie chciała tego robić na oczach klientów oraz samej
Madame Tiffany. Złapała Patricie za łokieć i pociągnęła ją w stronę schodów.
- Ale przecież… - zaczęła czarnowłosa, ale widząc minę
przyjaciółki, umilkła.
- Do widzenia – pożegnała się oschle Angeles z starszą
kobietą, nie odwracając się do niej. Po chwili były już poza sklepem. Kierowały
się w stronę akademika.
- Angie. Angie poczekaj! – zatrzymała ją Patricia. – Co to
miało być?
Angie dopiero po chwili spojrzała na przyjaciółkę. W oczach
miała łzy.
- Nic – szepnęła. – Chodźmy już lepiej.
- Taaak…. Chodźmy…
Patricia dobrze wiedział, że Angie woli to wszystko
przeżywać w sobie. Już kilka razy próbowała żeby jej się zwierzyła, ale Angie
była twarda jak orzech. Nie chciała ulec jej namową. Jednak wierzyła, że
przyjaciółka w końcu otworzy się na świat.
- Angie! – usłyszały. Spojrzały w stronę skąd pochodził
głos. Angie nie mogła uwierzyć własnym oczom. Przed nią stał/a…
******
Hola, hola, hola!!!
Żyję, żyję!!!
Trochę późnej, ale nie będziecie się na mnie gniewać.
Dużo opisów jednak wyszło. Waszym zdaniem dałam z tym sobie radę?
Szczerze dla mnie to jest najgorsze.
Kogo spotkała Angie i Patricia?
Germana?
Ramalla?
Pabla?
Czy może kogoś innego?
Jak sądzicie?
Odpowiedź poznacie w najbliższym, piętnastym rozdziale.
A jeszcze jedno pytanko. Ostatnio pracuję nad długaśną jednorazówką. Jeszcze nawet do połowy nie doszłam a już dość dużo jej mam.
Wolicie poczekać na całą, mega długaśną, czy chcecie żebym ją podzieliła na kilka części i dodała przed kolejnym rozdziałem?????
Ooo... i z całego serducha dziękuję wszystkim, którzy wchodzą na bloga i czytają, a w szczególności tym co komentują ;)
KOCHAM WAS LUDZISKA <3
A więc do przeczytania niebawem :D
Pozdrawiam - Pitowaaa :)
Ps. Jak zwykle się rozpisałam, ale nie macie mi tego za złe? Prawda?!