niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 6

Na wstępie chcę dać dedykację. 
Męczyły mnie chyba z całą przerwę w szkole.
Dlatego dedykuję ten rozdział Domi, Pauli, Martynie, Moni i Kindze. :*


(...) Miała brązowe włosy i piękne oczy. Po rysach twarzy przypominała jej kogoś.
-Maria?- pomyślała blondynka. Brunetka podała jej dłoń i pomogła wstać z ziemi. Przez całą drogę milczały. Nagle stanęły przed dużym domem, jeśli można go tak było nazwać. Piękna willa z jeszcze piękniejszym ogrodem.
-Zapraszam.- rzekła kobieta otwierając dębowe drzwi. Angeles powoli weszła do domu. Jej oczom ukazał się duży salon.
-Siadaj, a ja pójdę po wodę utlenioną i plaster.- rzekła brunetka, wskazując na białą sofę. Angie posłusznie usiadła i cały czas rozglądała się po wnętrzu willi. Duża przestrzeń. Piękne meble, pasujące do paneli na podłodze i drzwi. Dobrze dobrane kolorystycznie ozdoby genialnie współgrały z wyposażeniem salonu. Nagle drzwi wejściowe się otworzyły, a w nich stanęli dwaj mężczyźni. Rozmawiali o czymś. Z kuchni wyszła brunetka.
-Cześć Dave.- rzekła do wysokiego blondyna.- Cześć skarbie.- tym razem zwróciła się do wysokiego bruneta. Na powitanie dał jej buziaka.
-Witaj Mario.- rzekł Dave.
-Moglibyśmy porozmawiać?- zwrócił się brunet do kobiety.
-Nie mogę, później.- rzekła. – Teraz mam gościa.
-Tak?- zdziwił się, po czym spojrzał na dziewczynkę siedzącą na sofie. Mari odwróciła się i podeszła do gościa.
-Przepraszam, że musiałaś tyle czekać.- rzekła, a Angeles tylko się uśmiechnęła.- Pokarz te kolana. Uuu…- dodała, po czym przyłożyła do rany namoczoną w wodzie utlenionej gazę.
-Au.- jękła blondynka.
-Ciii…- szepnęła brunetka, lekko dmuchając na ranę. Po 10 minutach wszystkie zadrapania były oczyszczone, a gdzie było konieczne, były przyklejone plastry.
-Dziękuję.- wyszeptała niesłyszalnie blondynka, ale doszło to słowo do uszy brunetki.
-Poczekaj tu na mnie. Zaraz wrócę.- rzekła, zbierając opatrunki.
-Nie… Raczej to jej się nie spodoba.- usłyszała męski głos. Zerkła w tamtą stronę. Zobaczyła jak dwóch młodych mężczyzn idzie w stronę salonu i o czymś rozmawiają.
-No to nie wiem co.- odparł blondyn. Nagle brunet zerknął na blondynkę.
-Nie wiesz gdzie Maria?- zapytał. Angeles tylko wzruszyła  ramionami. Brunet podszedł do niej i przykucnął.- Na pewno?- dopytywał się. Blondynka tylko kiwnęła głową.- A powiesz mi jak masz na imię? Ja jestem German.- rzekł.
-German!- rzekła groźnie Maria.
-Tak?- odparł zmieszany mężczyzna.
 -Zostaw ją. Nie widzisz, że się Ciebie boi. Lepiej zabierz Dave i idźcie do jakiegoś klubu na drinka.- powiedziała Maria podchodząc do sofy, na której siedziała Angeles.
-Oh. Dobrze.- wyszeptał wstając do pozycji prostej.
-Proszę.- rzekła brunetka podając szklankę z sokiem dziewięciolatce. Ona ją odebrała. Maria usiadła obok niej i objęła ramieniem.
-Chodź Dave.- rzekł German podchodząc do przyjaciela.
-Poczekaj chwilę. Musze coś sprawdzić.- odrzekł. Odkąd pojawili się w salonie, bacznie przyglądał się dziewczynce. Wydawała mu się znajoma. Angeles wiedziała kim on jest, bardzo dobrze go pamiętała, ale blondyn nie miał pewności.
-Ygy… Czy ty może nie chodziłaś do mnie na wizyty?- zapytał. Angeles spojrzała na niego. Nie wiedziała co powiedzieć. Nie chciała by jej siostra dowiedziała się, że była w domu dziecka, i że jeszcze miała spotkania z psychologiem.
-Chyba mnie pan z kimś pomylił.- odrzekła po chwili namysłu.
-Nie sądzę. Mam dobrą pamięć do twarzy.
-Nie! Ja nigdy nie potrzebowałam pomocy psychologa! Oni tylko tak uważali!- krzyczała Angie.
-Słońce spokojnie.- uspokajała Maria.- A kto tak niby uważał?
-Opiekunka jej grupy. Z domu dziecka. Prawda Angie?- rzekł Dave. Słysząc to blondynce zrobiło się smutno na wspomnienia z tamtego okresu życia.
-Tak.- wyszeptała i zaczęła szlochać. Maria przyciągnęła ja do siebie i mocno przytuliła. Delikatnie głodziła jej plecy, próbując ją uspokoić.
-Nie płacz. Proszę Angie.- szepnęła Maria. Po chwili odsunęła ją od siebie. Delikatnie dłonią starła łzy z policzków dziewczynki.- Dlaczego na początku skłamałaś?
-Ja… nie chcę tam wracać.
-Ale niby dlaczego myślisz, że tam wrócisz. Przecież zostałaś adoptowana.- stwierdził Dave.
-Tylko, że…- zaczęła.
-Tylko, że, co?- dociekał blondyn.
-Ja od nich uciekłam.- wyszeptała.
-Co?- zdziwiła się Maria.- Czemu?
-Ja… nie chciałam tam być.- skłamał. A co miała w tym przypadku zrobić. Powiedzieć, że postanowiła wrócić do domu, do siostry, do Ciebie. Już nie sądziła, że Marii na niej zależy, ale jest tu bo bardzo chciała ją zobaczyć, przytulić, usłyszeć jej głos.
-Aha. Ale wiesz, że będę musiała skontaktować się z twoimi rodzicami zastępczymi i będę zmuszona im powiedzieć, że tu jesteś.- rzekła Maria.
-Nie proszę, nie dzwoń do nich. Ja nie chcę do nich wracać.- błagała.- Proszę! Maria zerknęła na Germana. Jego oczy mówiły, by nie dzwoniła. Spojrzała z powrotem  na Angie.
-Dobrze, na razie nigdzie nie zadzwonię.- uległa.
-Dziękuję.- rzuciła blondynka, wtulając się w siostrę.
-To ja już będę leciał.- rzekł Dave i się pożegnał. German usiadł na fotelu naprzeciwko sióstr. Uważnie im się przyglądał.
-Widzę, że wraca moja dawna Maria.- rzekł.
-German. Dawna Maria już nigdy nie wróci. Tak samo ja Angeles.- rzekła blondynka, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy, na wspomnienie zmarłej siostry. Strasznie za nią tęskniła.
-Przepraszam. Nie powinienem poruszać tego tematu.- rzekł siadając obok brunetki. Delikatnie dłonią głodził jej ramię. Angie wszystkiemu z uwagą się przyglądywała. Przez głowę przechodziło jej tysiące myśli. Wszystkie były związane z siostrą. Z Marią. Chciała jej powiedzieć, ale się strasznie bała. Przytuliła się jeszcze mocniej do siostry, bojąc się, że ją znów straci.
-Ej… Tylko nie płacz. Dobrze.- rzekła Maria przytulając się do dziewczynki.
-To co, ja idę powiedzieć Oldze, by przygotowała jeszcze jedno nakrycie.- rzekł German wstając. Maria tylko kiwnęła twierdząco głową. Po chwili bruneta już nie było. Znikł za drzwiami twierdzy Olgi. Po chwili usłyszały wołanie gosposi na kolację. Usiadły przy stole, wypełnionym po brzegi różnorodnym jedzeniem. Domownicy zaczęli konsumować posiłek. Opowiadali żarty i śmieszne historyjki. Wyglądało to tak jakby byli rodziną od zawsze.
-Zaraz Olga przygotuje Ci łóżko do snu w pokoju gościnnym.- rzekł łagodnie German.
-Dziękuję.- odparła. Po chwili ciszy jednak się odezwała.- Dlaczego to robicie, dlaczego mi pomagacie? – zapytała.- Przecież nic prawie o mnie nie wiecie.
-Yhy.. Bo my mamy taką naturę.- rzekł zmieszany brunet.
-Tak.- odparła ironicznie blondynka.
-Powiedz? Chcesz wiedzieć naprawdę, czemu Ci pomagam.- powiedziała stanowczo Maria. Angeles tylko kiwnęła twierdząco głową.- Po tym jak moja siostra zmarła, podjęłam, że za wszelką cenę będę pomagać ludziom. Nie chcę dopuścić do tego, że komuś może się coś stać, kiedy ja mogłam zareagować. Angeles nie żyje, bo nic nie zrobiła,- rzekła i zaczęła szlochać.
-Mario to nie twoja wina. Nie możesz się tym zadręczać.- powiedział spokojnie brunet. Delikatnie gładził jej ramię.
-Ale … gdybym…- próbowała coś powiedzieć, ale płacz górował.
-Proszę Cię nie gdybaj.- odparł German. Angeles zrobiło się strasznie szkoda siostry. Cały czas myślała, że o niej zapomniała, że jej nie kocha – toteż wpierała jej, jej własna matka. A tak naprawdę było inaczej. Marii zależało bardzo na siostrze. Przecież by nie robiła takiej ‘’szopki’’ dla pokazu. Angeles zeszła z krzesła, podeszła do Marii i ją przytuliła. Brunetka zdziwiła się zachowaniem dziewczynki.
-Mogę z Tobą zostać? Na zawsze.- szepnęła blondynka.
-Yhy… No pewnie.- odparła kobieta i pogłaskała ją po głowie. Angeles spojrzała na nią. Cieszyła się, że chodź w połowie odzyskała rodzinę. Odzyskała ukochaną siostrę, która zawsze ją kochała i nigdy nie przestała.
-Wiesz jest już trochę późno. Powinnaś iść spać- rzekła Maria do blondynki, odrywając się od niej.
-Dobrze.

***

-Śpi?- zapytał się German wchodząc do pokoju, w którym spała Angeles.
-Tak. Nie dziwię się jej. Wczorajszy dzień musiał być dla niej męczący.- odrzekła Maria. Siedziała na łóżku i Przyglądywała się dziewczynce. German podszedł do niej.
-Powiedz. Co teraz zamierzasz?
-Nie wiem.
-Chcesz żeby została? Z nami?- zapytał się brunet. Maria nic nie powiedział tylko się na niego spojrzała  z błagalnym wzrokiem.- Dobrze. To ja spróbuję wszystko jak najszybciej załatwić.- dodał i ucałował ją w skroń.
-Dziękuję.- wyszeptała brunetka mu do ucha.
-To ja dziękuję.- rzekła Angeles wtulając się w małżeństwo Castillo. Maria była lekko zszokowana tym całym zajściem, ale nie okazywała tego.
-A ty czasem młoda damo nie spałaś?- zapytał z oburzeniem German.
-Obudziłam się od razu jak Maria tu przyszła.- rzekła blondynka zerkając na zmianę na nich.
-Ah tak. Czyli nas podsłuchiwałaś?- zapytała się z udawaną złością brunetka.
-Ja?- zdziwiła się.- Ja nie podsłuchuję. Nigdy bym takiego czegoś nie zrobiła.- dodała.
-Taak.- rzekł ironicznie German. Spojrzał na dziewczynkę. Domyślił się , dlaczego Marii zależy aż tak by blondynka z nimi została. Była podobna do jej siostry, Angeles. Miały te same, piękne niebieskie kryształki w oczach. Taki sam, szczery i promienny uśmiech oraz podobną budowę twarzy. Była bardzo do niej podobna.
-No to skoro nie śpisz, zapraszam na śniadanie.- rzekła Maria, po czym wstała i razem z Germanem, opuściła pokuj blondynki. Po niedługim czasie Angeles opuściła pomieszczenie i przyłączyła się do śniadania. 





******
I oto kolejny rozdział. Przewidywaliście taki przebieg wydarzeń, czy może w ogóle inny?
Dość dużo dialogów wyszło, ale nie miałam pomysłu na to coś (wskazuję rozdział)
Kiedy kolejny rozdział to nie wiem. Nawet nie mam zarysu. Ale żeby powstały kolejne rozdziały muszę poznać wasze zdanie. Jeszcze raz przypominam, jest ankieta. Głosujcie!
I jak waszym zdaniem wypadł ten rozdział? Komentujcie! Ciekawe czy pod tym postem będzie więcej komentarzy niż pod poprzednim. Dacie radę? Nie sądzę.

Pozdrawiam - Pitowaaa :)


niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 5

(…) a do niego wszedł młody i wysoki mężczyzna. Ubrany był w ciemnego koloru strój i był to psycholog. W ręce trzymał teczkę. Podszedł do Angeles i usiadł obok dziewczynki.
-Witaj Angeles.- rzekł spokojnie. Blondynka się nawet nie odwróciła do mężczyzny. Siedziała do niego tyłem i po cichu płakała.- Wiem. Pewnie jest Ci ciężko.- dodał, gładząc Angeles delikatnie po plecach. Chciał jej pomóc, ale wiedział, że jeśli nie będzie z nim rozmawiać, nie będzie mówić, to nic to nie da. Dziewczynka siedziała, a przez jej głowę przeszły „te” wspomnienia.

…-Niestety ale nasze drogi muszą się tu rozejść.
-Co to znaczy?
-To znaczy, że ja wracam do domu a ty zostajesz tu…

…-Niestety nie przyjdzie po Ciebie ani twoja mama ani twoja siostra.
-Dlaczego?
-Ja wiem tylko, że znajoma Twojej mamy, która Cię tu przyprowadziła, przekazała mam, że nie masz rodziny, a ona nie może się Tobą zająć.

Małe strumyki łez na policzkach Angie zmieniły się w potoki łez.

…koncert nawet do połowy nie doszedł, to jestem szczęśliwa, że to widziałam. Maria jak zaczęła śpiewać kolejną piosenkę było chwilami słychać, że pociąga nosem. Głos zaczął jej się łamać śpiewając refren.(…) Nagle przestała.. Po chwili zaczęła mówić : (…)”Wczoraj dowiedziałam się, że moja s… siostra zmarła! Dlatego chciałabym zaśpiewać dla niej kołysankę, którą ją dość często usypiałam.” (…) „Dobranoc Angeles. Niech Ci się śpi siostrzyczko jak najlepiej.”…

Słowa siostry nadal dudniły w uszach Angeles. Męczyło ją wiele pytań, na które nie znała odpowiedzi.

-Angie. Opowiesz co się stało?- zapytał się mężczyzna. Blondynka nic nie powiedziała, spojrzała tylko na niego przez ramię. Chwilę mu się przyglądała. Tak jakby się wahała czy ma mu powiedzieć czy też nie. Otworzyła usta. Chciała coś z siebie wydusić, ale w ostatniej chwili się powstrzymała i odwróciła głowę.
Minęły trzy godziny. Pan Dave Boffor- bo tak się właśnie nazywał psycholog- cały czas próbował się coś dowiedzieć, ale blondynka nic nie mówiła. Nie chciała mu zaufać. Przez ten czas, jej myśli prowadziły zaciętą walkę. Po chwili pan Boffor opuścił pokój i zostawił ją samą.

***

-Siema.- rzekła brunet do kumpla i podał mu dłoń do uścisku.
-Cześć.- odparł i przywitał się.
-Co też ciężki dzień?- stwierdził German.
-Weź nic nie mów. Czemu wybrałem psychologię, to ja nie wiem, ale z wielką chęcią rzucę to wszystko i zacznę od nowa.
-Aż tak źle?- zdziwił się.
-Trzy godziny siedzieć z małą dziewczynką z domu dziecka i tylko, żeby ja mówił. A na dodatek siedziała do mnie tyłem i jakby była w innym świecie. Dzieci zazwyczaj same zaczynają mówić, a ona nic. I jak ja mam jej pomóc, nie znając powodu jej złości, gniewu, płaczu.
-Zobaczysz dasz radę.
-Nie. Jutro przekażę ją do bardziej doświadczonego psychologa.
-Rób jak chcesz.- odrzekł brązowooki.
-Och. Widać, że German też ma jakieś problemy. Niech zgadnę Maria.
-Można rak powiedzieć. Słyszałeś o tym, że siostra Marii, Angeles, nie żyje?- zapytał, a mężczyzna tylko kiwnął twierdząco głową.- No właśnie. Maria poprosiła mnie, żebym się o tym czegoś dowiedział dla niej.
-I co?- dopytywał się.
-I nic. Byłem dziś u jej matki. Próbowałem się czegoś dowiedzieć, ale ona cały czas uciekała od tematu młodszej córki. Sąsiedzi tak samo mówią, że nic nie wiedzą. Chodziłem po szpitalach. Nikt tam nie słyszał o Angeles. Nikt nic nie wiem.- zdenerwował się German.- I co ja powiem Marii?
-Przecież przez jeden dzień to na pewno nic się nie dowiesz. A Marii powiedz to co mi.
-Och… Dobra koniec z tym zadręczaniem się.- rzekł i wyciągnął z szafki whisky i dwa kieliszki.
-No… Takiego Germana znam i lubię.- odparł psycholog.

***

Dni zaczęły coraz szybciej mijać. Od dnia, w którym być może nawet na zawsze rozdzielono siostry Saramego, minęło pół roku. W tym czasie Angeles została adoptowana przez rodzinę zastępczą. Było to zamożne małżeństwo, pochodzące z Hiszpanii. Miesiąc po tym jak została adoptowana, jej nowa rodzina wraz z nią wróciła do ich ojczyzny, a dokładnie do Madrytu. Tam próbowali stworzyć dla niej dom, stworzyć odpowiednie miejsce do dorastania. Pragnęli by zapomniała o Buenos Aires i wszystkim z nim związanego, ale Angeles nie chciała zapominać o domu rodzinnym i o Marii.
A Maria? Skończyła właśnie trasę koncertową po świecie. Wraca do domu, do ukochanego, do Germana( Ale mi się to okropnie pisze. Blee…). Przez cały czas próbowała się dowiedzieć co się stało z jej siostrą, co się przyczyniło do jej choroby i do pogorszenia stanu. Ale też nie poznała odpowiedzi na dość ważne dla niej pytanie: „Gdzie została pochowana?” German też nic się nie dowiedział, a Angelica odcięła się   od tematu Angeles na zawsze.
***
-Ja chcę wrócić do domu, do Buenos Aires!- krzyczała Angeles na swych rodziców zastępczych.
-Słońce. Twój dom jest tu.- odrzekła Samantha.
-Ja chcę wrócić do Buenos Aires!- krzyczy blondynka, po czym tupie nogą.
-Angie. Nigdzie nie pojedziesz!- krzyczy Tom na dziewczynkę.- Idź do siebie do pokoju.- dodał nie patrząc na „córkę”. Blondynka nic nie powiedziała tylko od razu pobiegła do swej twierdzy. Rzuciła się na łóżko i zaczęła szlochać. Po pewnym czasie ze zmęczenia zasnęła.

***

Samolot właśnie wylądował. Na lotnisku czeka German na swą ukochaną wśród tłumu podróżujących. Nagle zauważył ją. Podbiegł do niej i wziął ją w ramiona. Maria oparła głowę na jego ramieniu.
-Tęskniłem.- rzekł, głaszcząc jej plecy.
-Ja też.- odparła pociągając nosem. Po twarzy spłynęły jej kilka łez. German odsunął ja lekko od siebie i starł delikatnie dłonią małe potoki na jej policzkach.
-To nie są łzy radości.- stwierdził. Maria nic nie powiedziała, tylko spuściła głowę i zaczęła szlochać. Bardzo bała się powrotu do domu, do Buenos Aires. A jeszcze rok temu obiecywała swej siostrze, że jak wróci będą razem. A teraz po pół roku największy koszmar staje się prawdą. German przyciągnął ją do siebie i próbował uspokoić.
-Mario. Nie płacz. Może i Angeles nie ma to i tak zawsze będzie z tobą, będzie przy tobie zawsze jak o niej pomyślisz. Jej ciało może i umarło, ale dusza żyje wiecznie.- rzekł brunet.
-Tak myślisz?- rzekła spoglądając na niego.
-Tak.- odparł.- Chodź. Odwiozę cię do domu.- dodał, a Maria tylko kiwnęła głową.

***

Czas leci nie ubłagalnie szybko. Już półtorej roku plan Angelici się sprawdza i działa. Ani Angeles, ani Maria przez ten czas nie miały ze sobą żadnego kontaktu, chodź młodsza z nich próbowała się skontaktować, to i tak było nieskuteczne. Każdemu się wydawało, że się pogodziły z rzeczywistością, ale one potrafiły genialnie ukrywać swoje emocje przed światem. W tym czasie Maria zrobiła ogromną karierę, zdążyła wyjść za mąż za Germana i od czterech miesięcy tworzą szczęśliwe małżeństwo. A na dodatek bardzo bogate. Mają piękny dom z ogrodem. Można powiedzieć, że powodzi im się dobrze. A Angeles przez ten czas próbowała na wszelkie sposoby skontaktować się z rodziną, z Marią, ale na marne. Teraz postanowiła przejść do bardziej radykalnych czynów. Mianowicie do powrotu do Buenos Aires.

***


-Chyba mi to wystarczy.- rzekła Angeles zapinając zamek plecaka, w którym miała potrzebne rzeczy: trochę jedzenia, ciepłe ubrania, oszczędności. Można by pomyśleć jak niby dziewięciolatka chce sama wrócić do kraju na drugim kontynencie. W jej przypadku wiek nie gra roli. Będąc jeszcze w domu dziecka, musiała szybko dorosnąć. Nie jest jak dziewczynki w jej wieku. Jest inna, bo bardzo dużo przeszła. Po cichu wyszła z domu. Szła w stronę lotniska. Po chwili przed jej oczami pojawił się duży budynek pełen ludzi. O tej porze w Madrycie jest bardzo dużo turystów, więc miała ułatwione zadanie. Zaczęła biec do tunelu łączącego pokład samolotu z lotniskiem. Nagle zatrzymała ją jakaś kobieta.
-A ty skarbie to dokąd?- zapytała z dziwnym uśmiechem
-Tam jest moja mama.- kłamała, ale co mogła zrobić. Wiedziała, że musi wsiąść na pokład maszyny.
-A masz bilecik?
-Tak- rzekła i podała kobiecie prostokątny kawałek papieru. Ta po chwili przepuściła ją i wróciła do swoich obowiązków. Pięć minut później Angeles siedziała wygodnie w fotelu. „ Nareszcie wracam do domu. Do Marii”- pomyślała i zasnęła, by lot się nie dłużył.
-Hej… Budzimy się.- rzekła stewardessa. Blondynka powoli podniosła powieki, leniwie przeciągając się. Wyjrzała przez okno. Widziała miasto, jej miasto. „Tam gdzieś jest moja rodzina”- pomyślała. Po pół godziny opuściła lotnisko. Przed sobą miała wielkie city. Zaczęła iść w stronę centrum. Po drodze próbowała znaleźć, charakterystyczne dla niej miejsca. Niestety było to na nic. Przez 5 godzin błądziła po mieście. Zmęczona i głodna.
Szła aleją w jakimś parku. Nagle ktoś ją „popchnął” od tyłu i się przewróciła. Upadła na betonowy chodnik, zdzierając sobie przy tym ręce i kolana. Powoli wstała. Nie wiedział „przyczyny” tego. Kuśtykając podeszła pod drzewo i usiadła pod nim. Kolana przyciągnęła do klatki piersiowej. Rękoma objęła je i oparła na nich głowę. Zaczęła płakać. Ale nie dlatego, że bolały ją rany, które ma po upadku. Tylko dlatego, że nie znalazła nic. Ani swego ukochanego parku, ani domu, ani Marii. A zwłaszcza jej. Po przez łzy próbowała pozbyć się smutku. Nagle podeszła do niej młoda kobieta. Wyglądała na dziewiętnaście lat. Odgarnęła jej kosmyk włosów za ucho i przyłożyła chusteczkę do kolana, z którego ciekła krew.
-Ej… Nie martw się. rany się zagoją. I proszę Cię nie płacz.- rzekła kobieta. Angeles nic nie odpowiedziała tylko przetarła policzki dłońmi.- No i od razu lepiej nie.- dodała- Wstawaj. Pójdziemy do mnie do domu i oczyścimy rany. Co?- rzekła. Angeles tylko kiwnęła twierdząco głową. Wtedy dopiero spojrzała na kobietę, która zaoferowała swą pomoc. Miała brązowe włosy i piękne oczy. Po rysach twarzy przypominała jej kogoś.
-Maria?... 





******
Wiem jestem okropna, że w takim momencie przerywam, ale chcę wzbudzić waszą ciekawość.
Dzieje się. 
Po prawej stronie na blogu jest ankieta. Proszę głosujcie, bo to od was będzie zależeć czy szybko będzie wyczekiwane pewnie przez wielu z was Germangie <3
 Ostatnio zauważyłam, że mało komentujecie. 
A więc, kolejny rozdział będzie jeśli pod tym będzie 5 waszych komentarzy.
Nie chciałam was do tego zmuszać, ale chcę poznać waszą opinię i przy okazji chcę wiedzieć czy ktoś to czyta ;)
Liczę na was :)

Pozdrawiam - Pitowaaa :)

czwartek, 20 marca 2014

Siema

Od czego by tu zacząć.



Po pierwsze :

Dziękuję za 1000 wyświetleńChodź są dopiero 4 rozdziały i dwie jednorazówki, to bardzo dużo osób czyta. Dziękuję też tym, którzy zostawili w komentarzach swoje opinie (nawet te złe - chodź i tak je najbardziej szanuję, bo miał ktoś odwagę otwarcie napisać-dzięki). Może to są "dwa, trzy zdania" ale sprawiają, że na mojej tworzy pojawia się uśmiech i mam większą chęć do robienia co też robię, czyli pisania.

Po drugie :

Dziś jest dzień szczęścia, czy jakoś tak, nie jestem pewna. 
A więc chodź jest już prawie wieczór, a dzień za jakieś sześć godzin się kończy, to i tak chcę wam życzyć udanego dnia. Może będzie tak dobry jak mój ;).

Po trzecie :

Rozdział jest już napisany, a teraz czeka jedynie na to, jak łaskawie go przepiszę. Dziś się raczej nie pojawi, ale jutro wieczorem możecie się go spodziewać. 






A tu u góry przesyłam wam całusy i buziaki :*

Ps. : Nie oceniajcie mego wyglądu. Wiem brzydal ze mnie ;)





******
Pozdrawiam - Pitowaaa 

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 4

Nastał kolejny dzień. Na niebie królowały ciemne i burzowe chmury. Helios nie miał prawa się pojawić na niebie. Tak samo jak uśmiech na twarzy blondynki. Jej minika twarzy tak samo jak jej oczy, wyrażały wszelkiego rodzaju emocje. Przez nadzieję po ból i strach. Niestety, ale musiała się przyzwyczaić, że już nigdy nie zobaczy swej siostry, rodziców. Nie chciała tu być. Mogła być gdziekolwiek indziej byle nie tu.
Dochodziło południe. Dzieci z domu dziecka bawiły się w jednej z wielkich sal. Wśród nich była także Angeles. Ale ona w przeciwieństwie do reszty nie była tak zadowolona. Siedziała skulona w kącie. Przyglądała się im wszystkim i była zdziwiona, że się tak cieszą, że są w tym miejscu, że ich rodzice oddali. Nagle do blondynki podeszła opiekunka jej grupy. Przykucnęła przy niej.
-Czemu się nie bawisz?- zapytała łagodnie.
-Nie mam humoru na zabawy.- odrzekła oschle patrząc w przeciwnym kierunku.
-Aha. Rozumiem.- rzekła Anna po czym dodała- Chodź. Nie będziesz tu sama siedzieć i się smucić. Złapała dłoń Angeles i wstały z podłogi. Dziewczynka posłusznie szła za starszą kobietą. Doszły do kanapy i dwóch foteli. Naprzeciwko kanapy stał nieduży telewizor. Będące tam dwie jeszcze młode kobiety słuchały wiadomości i popijały herbatę.
-Oooo… a co to za słodka dziewczynka?- rzekła jedna z nich.
-To jest Angie. Nasza nowa podopieczna.- rzekła Anna.
-Cześć słońce. Pewnie trudno Ci się dostosować do nowej sytuacji i miejsca.- rzekła druga z nieznanych dla dziewczynki pań. Angeles nic nie powiedziała tylko kiwnęła twierdząco głową.
- Siadaj.- rzekła Anna wskazując fotel. Angeles posłusznie usiadła. Zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Wszystkie w nim przedmioty dokładnie przeanalizowała. Potem zaczęła bacznie się przyglądać trzem kobietom, prowadzącym jakąś rozmowę.
-Anno pod głoś telewizor.- poprosiła jedna z nich. Rudowłosa wykonała, to o co poprosiła ją koleżanka. Angeles zdziwiona przerwaniem rozmowy przez kobiety, spojrzała to na nie, potem na ekran telewizoru. Z głośników wydobył się głos reporterki:
-Piękny gest. Pamięć o bliskich. Smutek. Tak dzisiejsze gazety tytułują nagłówki przeróżnych a zarazem podobnych artykułów. Wszystkie magazyny świata piszą tylko o tym co się wydarzyło wczoraj w Sydney. Więcej o tym wydarzeniu Jorge Gadino.
-To co odważyła się zrobić jedna z piosenkarek argentyńskich zostało uznane. Siedemnastoletnia Maria Saramego przerwała koncert.- na te słowa Angeles nie dowierzała, że mówią o jej siostrze.- Niestety to co się tam wydarzyło nie zostało nagrane, bo nie złożono zgody na jakiekolwiek urządzenia video. Ale my nie odpuściliśmy i skontaktowaliśmy się z jedną z uczestniczek koncertu. Opowiedz nam i wszystkim widzą co się tam stało.
-To było niezwykłe.Chodź koncert nawet do połowy nie doszedł, to jestem szczęśliwa, że to widziałam. Maria jak zaczęła śpiewać kolejną piosenkę było chwilami słychać, że pociąga nosem. Głos zaczął jej się łamać śpiewając refren. Nagle przestała. Odłożyła mikrofon na statyw i zaczęła płakać. Widziałam to dobrze bo byłam blisko sceny. Po chwili zaczęła mówić : „Przepraszam. Przepraszam was kochani. Nie dam rady zaśpiewać do końca.” Po tym zaczęła jeszcze bardziej płakać.: ”Wczoraj dowiedziałam się, że moja s… siostra zmarła! Dlatego chciałabym zaśpiewać dla niej kołysankę. Wszyscy bujali się powoli, w rytm melodii. Chodź nie dokończyła koncertu, fani nie byli źli na nią. Rozumieli. Na koniec powiedziała jedno zdanie ; „Dobranoc Angeles. Niech Ci się śpi siostrzyczko jak najlepiej.” Mówiąc to nie patrzyła na tłum fanów, ale w niebo.
-Dziękuję Ci.- wspaniała historia. Fani na ca…
-Co?!- krzyczała Angeles wstając z fotela. Oczy jej się zeszkliły.-To nie prawda! Twoja siostra żyje, nie zginęła! Mario!
-Spokojnie Angie.- rzekła Anna kucając przy blondynce.
-Nie mów tak do mnie! Tak może mówić tylko moja siostra Maria! Nikt inny!- wrzeszczała blondynka a trzy kobiety nie wiedziały o co dokładnie chodzi i co zrobić.
-Wiem, mi też jest jej szkoda, ale nie możesz się tak denerwować.- rzekła Anna.
-Ja się nie denerwuję, jestem tylko zła, że coś takiego powiedziała.- powiedziała już spokojniej Angeles.- Nie powinna czegoś takiego mówić. To są jakieś kłamstwa.
-Czemu tak sądzisz?
-Bo Maria mówiła o mnie, że nie żyję. To jest moja siostra. Tą kołysankę mi zawsze śpiewała.- mówiła, a jej oczy wypuściły pojedyncze łzy, które zmieniały się w potoki łez na jej policzkach.
-Aha rozumiem.- odrzekła Anna.
-Nie! Nic pani nie rozumie!- wrzasnęła Angie po czym wybiegła z pomieszczenia. Rudowłosa i jej dwie koleżanki były zdziwione zaszłą sytuacją.
-O co tej małej chodziło?- rzekła jedna z koleżanek Anny.
-Nie wiem do końca. Chyba się jeszcze nie przyzwyczaiła do tego miejsca i się czymś zestresowała.- odrzekła opiekunka grupy blondynki.
-To może skontaktuj się z lekarzem lub psychologiem. Niech zbadają na wszelki wypadek.- dodała druga z koleżanek rudowłosej.
-Tak… To dobry pomysł.- wydukała Anna wychodząc z pomieszczenia, pogrążona różnymi myślami.

***

-Wszędzie o tym piszą i mówią! Coś ty zrobiła!- wrzeszczał mężczyzna.
-Nie potrafiłam tak po prostu wyjść na scenę i śpiewać jakby nic się nie stało!- do oczu brunetki napływało coraz więcej łez.- I tak to był ostatni koncert tej trasy i w ogóle ostatni.
- Mario!? Co ty wygadujesz? Opamiętaj się!
-Nie tato! Ja już postanowiłam. Wracam do kraju i zostaje. Na zawsze.
-Co?- nie dowierzał mężczyzna.
-Nie chcę znów stracić bliskiej mi osoby. Angeles nie żyje, bo zachciało mi się robić karierę. Przez to, że z nią nie byłam ona już nigdy nic nie zrobi, nie powie, nie poczuje, a była taka mała, bezbronna, niewinna. Czym zawiniła temu światu?- spojrzała na swego ojca.- Czym?- dodała niesłyszalnie opadając na łóżko w swojej sypialni.
-Proszę Cię przemyśl swoją decyzję jeszcze raz. A teraz lepiej już się połóż.- rzekła mężczyzna po czym ucałował brunetkę w skroń i udał się w stronę drzwi.- Dobranoc.- dodał i opuścił pokój pozostawiając Marię samą. Usiadła na środku łóżka, przyciągnęła nogi do klatki piersiowej, objęła ją ramionami, a głowę oparła o kolana. Prowadziła walkę sama ze sobą. „Co ja mam zrobić”- pomyślała i zaczęła płakać z swej bezsilności i bezradności. Nie wiedziała co ma zrobić. Po chwili po pokoju rozszedł się dźwięk dzwoniącego telefonu stacjonarnego. Niechętnie podniosła słuchawkę.
-Halo?
-Cześć Mario.- rzekł rozmówca spokojnym i melodyjnym głosem.
-German.- odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że jemu może wszystko powiedzieć.
-Tak mam napisane w dowodzie.- odrzekł.
-Ha… Cieszę się, że dzwonisz.
-Coś się stało?- zapytał brunet.
-Czemu pytasz?- odpowiedziała mu pytaniem.
-Bo zawsze jak dzwoniłem, nie minęły dwie sekundy a ty nawijałaś jak opętana.
-Nie słyszałeś.-stwierdziła.
-Czego?- dziwił się czekoladooki.
-Tego, że… że Angeles nie żyje.- wydusiła tylko tyle, po czym zaczęła szlochać. Jeszcze się nie pogodziła z śmiercią siostry.
-Mario spokojnie, nie denerwuj się i nie płacz. To na pewno nie może być prawda.- próbował ją uspokoić, wiedząc, że to nie będzie łatwe. Wiedział, że siostry Saramego są strasznie ze sobą zżyte.
-Ale to jest taki trudne.- łkała.
-Ej… skarbie uspokój się, wdech, wydech. A teraz mnie posłuchaj. Pojadę do twojego domu. Porozmawiam z twoją mamą, sąsiadami. Spróbuję się czegoś dowiedzieć. Nie martw się.
-Dziękuję.- wyszeptała brunetka.
-Nie masz za co mi jeszcze dziękować.
-Nie masz racji. Mam. Za to, że zadzwoniłeś do mnie i wysłuchałeś.
-Oh… Nie wiesz ile bym oddał za to żeby być obok Ciebie i móc Cię przytulic.
-Ja też.
-Proszę Cię. Odpocznij.- nalegał.
-Dobrze.- niechętnie odrzekła siostra Angeles.
-Kocham Cię.
-Ja Ciebie też.
-Pa- dodał na koniec German po czym się rozłączył.
-Pa.- wyszeptała Maria bardziej do samej siebie. Odłożyła słuchawkę i położyła się na łóżku. Przykryła się kocem i próbowała zasnąć, co było po tych wszystkich wydarzeniach, trudne. Po dłuższym czasie jednak sen ją zmorzył.

***

-Dlaczego ona to powiedziała? Czemu? Przecież to nie prawda, same kłamstwa.- myślała na głos Angeles. Siedziała na łóżku w swoim pokoju w domu dziecka. W pomieszczeniu były też jej współlokatorki. Przyglądywały się blondynce. Sądziły, że jest dziwna, ale żeby aż tak. Nagle przez drzwi pokoju weszła pani Anna.
-Dziewczynki mogłybyście zostawić nas same.- rzekła rudowłosa do dwóch przyjaciółek. One posłusznie wykonały prośbę kobiety.
-Angie.- rzekła niepewnie Anna podchodząc do dziewczynki.- Wszystko w porządku?- dodała kucając. Angeles nic nie powiedziała tylko odwróciła się. nogi przyciągnęła do klatki piersiowej, a głowę oparła na kolanach.
-Angie jeśli nie chcesz mi tego powiedzieć, to spróbuj chodź trochę porozmawiać o tym z takim panem, który do Ciebie przyszedł.- rzekła rudowłosa odgarniając małe pasma włosów Angie.- Dobrze.- dodała. Blondynka zmów się nie odezwała. Pani Anna po chwili opuściła pokój, a do niego wszedł młody i wysoki mężczyzna. Ubrany był w ciemnego koloru strój i był to…





******
Nareszcie! W końcu udało mi się ten rozdział przepisać ;)
Hm... Kto to przyszedł do naszej Angie??? Ja wiem, ale nie zdradzę.
Mam pocieszenie dla osób, które można że powiedzieć, że narzekały na to, że Angeles jest w domu dziecka, otóż już w kolejnym rozdziale będzie odwet od tego. Cieszycie się prawda???
Komentujcie!
Pozdrawiam - Pitowaaa :)

sobota, 8 marca 2014

Jednorazówka : „Jej cierpienia to ostatni schodek do nieba”

Skoro nie ma rozdziału, postanowiłam napisać drugą wersje mej kolejnej jednorazówki.

Tu macie oryginał:

Czy życie może się zmienić z dnia na dzień? Zależy czyje. Jej życie, czyli wysokiej blondynki o imieniu Julita(imię jest przypadkowe), zmieniło się o całe 180 stopni. Nie była w domu. Nie miała przy sobie nikogo z rodziny. Nawet jednej dobrze nastawionej do niej duszy. Bała się, że tak będzie do końca jej życia. A gdzie była? Sama nie wiedziała gdzie, w jakim mieście, nawet w jakim kraju. Na pewno wiedziała, że od dwóch lat ani razu nie widziała swoich bliskich. Przez ten czas tylko kilka razy mogła się choć przez chwilę cieszyć się promieniami słonecznymi przeszywającymi jej ciało. Ciało, które nie wyglądało jak to sprzed czasów zanim się tu znalazła. Była strasznie wychudzona i zmarnowana.

Od dnia, w którym się tu pojawiła, nigdy nie opuszczała pomieszczenia, w którym przebywała. A znajdowała się w niedużym pokoju, którego drzwi były zamknięte na klucz. W pomieszczeniu był mały stół z dwoma krzesłami i duże łóżko.

Cierpiała. Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej. Jej strach sięgnął szczytu. Wierzyła, że ktoś jej szuka, że ktoś się o nią martwi, że tęskni za nią. Ani razu w to nie zwątpiła. Oni, a dokładnie trójka mężczyzn, którzy ją więzili, powtarzała jej, że to w co ona wierzy to kłamstwa. Bała się, że to co oni mówili mogło być prawdą w małym stopniu.

A jak do tego doszło? Miał być to dzień jak co dzień dla niej, ale nie był. Szła do pracy, gdy nagle ktoś wepchnął ją do samochodu, po czym oszołomił i straciła przytomność. Obudziła się dopiero w pokoju, w którym obecnie przebywa. W pokoju, gdzie doznała najgorszych cierpień. Wiele razy wypytywała się czego chcą. Każdy odpowiadał tylko, że się niedługo dowie. Po kilku dniach nastał pierwszy dzień jej długiego cierpienia. Wtedy pierwszy raz ją zabrali z pokoju. Zaprowadzili ją do dość dziwnego pomieszczenia. Wyglądało jakby składowisko różnych leków. Wtem John (jeden z jej dręczycieli) wziął strzykawkę z dziwną substancją i wstrzyknął jej zawartość do jej krwi. Próbowała do tego nie dopuścić, ale dwóch innych mężczyzn stanowczo ją przytrzymywali. Zaczęła się dość dziwnie czuć. Ten, który wstrzyknął jej to świństwo, zaprowadził ją z powrotem do pokoju, w którym dotychczas przebywała, ale nie zostawił jej samej tylko z nią został. Bała się strasznie. Go to tylko rozbawiło. Podszedł do niej i zaczął ją dotykać po twarzy. Zaczęła krzyczeć by ją zostawił. On się tylko śmiał.
-Sam muszę Cię przetestować. I chcę się  dowiedzieć ile mam za ciebie brać.-rzekł. Próbowała  go odepchnąć, ale on był silniejszy. Zaczął ją dotykać po całym ciele. Krzyczała by ją zostawił, by przestał, ale go to jakby „nakręcało”. Stawał się coraz brutalniejszy. Ubrania, które miała ona na sobie, zdzierał, rozrywał na strzępy.
-Dlaczego ja ciebie dopiero teraz tu ściągnąłem to nie wiem. Wiem tylko tyle, że zabawisz się z nami dość długo, a może nawet na zawsze.
-Nigdy!- krzyknęła po czym z całej siły uderzyła go w pulik. On tylko przejechał dłonią po zaczerwienionym miejscu, po  czym zaczął ją z całej siły bić gdziekolwiek. Gdy przestał wrócił do wcześniejszego zajęcia. Po pewnym czasie skończył, po czym wyszedł z pomieszczenia zamykając go na klucz. A ona cała obolała i zrozpaczona leżała na łóżku.

I tak przez całe dwa lata wyglądało jej życie. Codziennie była wykorzystywana, a czasami pojawiły się tego skutki. Wtedy ją biczowali po plecach, a po brzuchu bili i kopali, aż się nie pozbyli przeszkody. Nie przypominała dawnej, pełnej chęci do życia osoby. Nie było miejsca  na jej ciele, gdzie nie doszło do zmiany. Na plecach miała blizny, na rękach ślady od strzykawek, którymi podawali jej narkotyki „dla lepszego efektu” jak mówili. A reszta ciała była w siniakach. Przestała wierzyć, że stąd ucieknie, że wróci do domu, do rodziny.

Przez cały czas próbowała otworzyć jedyne okno w pokoju. Aż wreszcie udało się. Rozejrzała się. Na dworze było zimno, a ziemię przykrywał śnieg. Wiedziała, że nie jest w rodzinnym kraju. Szybko z dostępnego jej materiału zrobiła sznur. Przywiązała jeden koniec do łóżka, a drugi wyrzuciła przez okno. Powoli zaczęła schodzić. Szybko opuściła posesję porywacza. Zaczęła się rozglądać. Mogła wybrać jako ucieczkę las, albo ulicę, która gdzieś prowadzi. Nie wiadomo z jakiego powodu wybrała las. Biegła ile sił miała w nogach. W oddali  zauważyła dom, w którym paliło się światło. Wiedziała, że to jest jedyna deska ratunku. Zapukała do drzwi. Była zmarznięta, as po twarzy płynęły łzy. Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stanęła starsza pani.
-Proszę mi pomóc.- łkała z bezsilności.
-Dziecko co ty robisz w taką pogodę na dworze. Wchodź.- odrzekła starsza kobieta, po czym zaprosiła ją do środka.
Dostała ciepły koc i kakao na rozgrzanie. Była w salonie, gdzie palił się kominek przy, którym siedział mąż starszej pani. Bardzo dziwnie się jej przyglądał. Nagle rzekł:
-Kochanie czy to nie ta kobieta, o której pisali w gazecie, że zaginęła w nieznanych okolicznościach.
-Faktycznie. Poczekaj.- odrzekła po czym udała się do innego pomieszczenia. Wróciła trzymając w ręce gazetę. Przyglądała się pewnej fotografii.- Czy to pani?- powiedziała podając blondynce gazetę. Młoda kobieta zaczęła oglądać fragment prasy.
-Oni mnie szukają.- rzekła, a jej oczy zeszkliły. Po policzku zaczęła spływać pojedyncza łza. Ale to nie była łza smutku tylko radości. –Mogłabym zadzwonić?- dodała.
-Oczywiście.- odpowiedziała starsza pani, po czym podała jej telefon. Ona szybko wprowadziła numer do swojego narzeczonego. Po chwili w słuchawce usłyszała jego głos.
-Halo. Kto tam?
-Cześć skarbie.- tylko tyle mogła wydusić.
-Julita? To ty?
-Tak. To ja.- rzekła pełna radości.
-Ale, ale… ale… jak to?- nie dowierzał swoim uszom.- Gdzie jesteś?
-Hm… Gdzie jestem?- przez chwilę myślała co mu odpowiedzieć. Podeszła do niej gospodyni domu.
-Jesteś w Kenai na Alasce- szepnęła na ucho.
-Gdzie… ?- zdziwiła się sama.
-Julito co się stało? Gdzie jesteś?- zapytał.
-Jestem w Kenai na Alasce.- rzekła akcentując każdą sylabę ostatniego wyrazu.
-Gdzie?- nie dowierzał ukochanej. Po chwili rzekł.- Nie martw się. wsiadam w najbliższy samolot i niedługo się zobaczymy.
-Wiem.- mówiła, a łzy spływały po jej różanych policzkach.- Kocham Cię.
-Ja Ciebie też.- rzekła po czym dodał.- Pa.

Mijały godziny. Oboje nie mogli się doczekać tego spotkania, na które czekali cały czas od dnia, w którym „ich rozdzielono”.

Czekała na niego na lotnisku. Była z nią jeszcze starsza pani, która zaoferowała jej pomoc. Za chwilę miała zobaczyć swego narzeczonego. Po dwóch latach nareszcie jej życie wraca do normy.
-Nie martw się. już jest.- rzekła starsza pani, po czym pokazała na lądujący samolot. Dwudziestoparoletniej kobiecie nogi zrobiły się jak z waty. Ale starała się uspokoić, dla niego. Po chwili zauważyła swego ukochanego w tłumie ludzi. Podbiegła do niego i padła mu w ramiona. On ją objął w talii, jak najmocniej i obrócił w powietrzu.
-Nareszcie Cię znalazłem.- rzekła. Ona nic nie odpowiedziała tylko spojrzała mu w oczy. Piękne czekoladowe oczy, w których były iskierki radości. Nagle jej błękitne kryształki wypuszczały kolejne łzy radości. On delikatnie dłonią otarł jej policzki.
-Poczekaj na mnie chwilę. Muszę komuś podziękować.- rzuciła, po czym podeszła do starszej pani.- Chciałabym z całego serca podziękować pani. Gdyby mnie pani wtedy nie wpuściła do swego domu i mi nie pomogła, pewnie bym już nigdy nie zobaczyła ukochanego i nie doznała wolności.- przytuliła mocno swoją „wybawczynię”.
-Nie dziękuj mi dziecko. Każdy by tak zrobił.- rzekła zdezorientowana kobieta.- Leć. Ukochany czeka na Ciebie.
-Jeszcze  raz za wszystko. Dziękuje.- dodała na koniec, po czym zaczęła oddalać się od „wybawczyni”. Ale ona (starsza pani) zaczęła mieć niezdecydowanie co do swego przyszłego czynu.
-Dziecko poczekaj chwilę.- rzekła staruszka, a kobieta odwróciła się w jej stronę.
-Mam coś dla Ciebie…- dodała, po czym wyłowiła zza siebie prawą dłoń, w której trzymała duży nóż. Bez zastanowienia wbiła go blondynce prosto w serce.- To na pożegnanie od John’a.- to ostatnie rzekła głośniej. Z rany zaczęły wypływać strumienie krwi. Starsza pani jak szybko to zrobiła to szybko się ulotniła. Blondynka poczuła straszny ból. Przed oczami robiło się jej ciemno. Po krótkiej chwili upadła na kolana. Zauważył to jej ukochany, który szybko do niej podbiegł. Jego narzeczona leżała na ziemi. Z rany wydobywało się coraz więcej krwi. Upadł na kolana. Przez chwilę patrzył na nią. Przyłożył dwa palce do jej szyi, by wyczuć tętno. Nic to nie dawało. Czuł tylko jak jej ciało robi się coraz zimniejsze. A to nie, dlatego że byli na Alasce, tylko że jej wewnętrzne ciepło umierało. Wziął jej ciało w ramiona i mocno przytulił. Zaczął szlochać.
-Dlaczego! Boże dlaczego! Dlaczego mi ją znów odebrałeś!?- krzyczał patrząc w niebo.- Czy Ci ona coś zrobiła? Czekał na jakiś znak, ale go nie było. Po chwili  na miejscu pojawili się policjanci. Siłą musieli go odciągać od ciała ukochanej. Szarpał się, ale nic to mu nie dało. Widział jak zabierają ją, to znaczy jej ciało, bo jej nie ma, bo ona odeszła. Po dwóch latach rozłąki, odnalazł ją, by widzieć na własne oczy jak odchodzi na zawsze.


Jeżeli ktoś wytrwał do końca tej części, to gratulacje. Teraz tak jak mówiłam na początku. Mam drugą wersje tej jednorazówki. Zmieniłam ją trochę, na Germangie. Pewnie połowa z was nie będzie dalej czytać, ale nic nie szkodzi ;)


Wersja "ala" Germangie:

Czy życie może się zmienić z dnia na dzień? Zależy czyje. Jej życie, czyli wysokiej blondynki o imieniu Angeles, zmieniło się o całe 180 stopni. Nie była w domu. Nie miała przy sobie nikogo z rodziny. Nawet jednej dobrze nastawionej do niej duszy. Bała się, że tak będzie do końca jej życia. A gdzie była? Sama nie wiedziała gdzie, w jakim mieście, nawet w jakim kraju. Na pewno wiedziała, że od dwóch lat ani razu nie widziała swej siostrzenicy, mamy, German czy też Olgi i Ramalla. Przez ten czas tylko kilka razy mogła się choć przez chwilę cieszyć się promieniami słonecznymi przeszywającymi jej ciało. Ciało, które nie wyglądało jak to sprzed czasów zanim się tu znalazła. Była strasznie wychudzona i zmarnowana.
Od dnia, w którym się tu pojawiła, nigdy nie opuszczała pomieszczenia, w którym przebywała. A znajdowała się w niedużym pokoju, którego drzwi były zamknięte na klucz. W pomieszczeniu był mały stół z dwoma krzesłami i duże łóżko.
Cierpiała. Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej. Jej strach sięgnął szczytu. Wierzyła, że ukochany jej szuka, że martwi się o nią, że tęskni za nią. Ani razu w to nie zwątpiła. Oni, a dokładnie trójka mężczyzn, którzy ją więzili, powtarzała jej, że to w co ona wierzy to kłamstwa. Bała się, że to co oni mówili mogło być prawdą w małym stopniu.
A jak do tego doszło? Miał być to dzień jak co dzień dla niej, ale nie był. Szła do Studia, gdy nagle ktoś wepchnął ją do samochodu, po czym oszołomił i straciła przytomność. Obudziła się dopiero w pokoju, w którym obecnie przebywa. W pokoju, gdzie doznała najgorszych cierpień. Wiele razy wypytywała się czego chcą. Każdy odpowiadał tylko, że się niedługo dowie. Po kilku dniach nastał pierwszy dzień jej długiego cierpienia. Wtedy pierwszy raz ją zabrali z pokoju. Zaprowadzili ją do dość dziwnego pomieszczenia. Wyglądało jakby składowisko różnych leków. Wtem John (jeden z jej dręczycieli) wziął strzykawkę z dziwną substancją i wstrzyknął jej zawartość do jej krwi. Próbowała do tego nie dopuścić, ale dwóch innych mężczyzn stanowczo ją przytrzymywali. Zaczęła się dość dziwnie czuć. Ten, który wstrzyknął jej to świństwo, zaprowadził ją z powrotem do pokoju, w którym dotychczas przebywała, ale nie zostawił jej samej tylko z nią został. Bała się strasznie. Go to tylko rozbawiło. Podszedł do niej i zaczął ją dotykać po twarzy. Zaczęła krzyczeć by ją zostawił. On się tylko śmiał.
-Sam muszę Cię przetestować. I chcę się  dowiedzieć ile mam za ciebie brać.-rzekł. Próbowała  go odepchnąć, ale on był silniejszy. Zaczął ją dotykać po całym ciele. Krzyczała by ją zostawił, by przestał, ale go to jakby „nakręcało”. Stawał się coraz brutalniejszy. Ubrania, które miała ona na sobie, zdzierał, rozrywał na strzępy.
-Dlaczego ja ciebie dopiero teraz tu ściągnąłem to nie wiem. Wiem tylko tyle, że zabawisz się z nami dość długo, a może nawet na zawsze.
-Nigdy!- krzyknęła po czym z całej siły uderzyła go w pulik. On tylko przejechał dłonią po zaczerwienionym miejscu, po  czym zaczął ją z całej siły bić gdziekolwiek. Gdy przestał wrócił do wcześniejszego zajęcia. Po pewnym czasie skończył, po czym wyszedł z pomieszczenia zamykając go na klucz. A ona cała obolała i zrozpaczona leżała na łóżku.
I tak przez całe dwa lata wyglądało życie Angeles. Codziennie była wykorzystywana, a czasami pojawiły się tego skutki. Wtedy ją biczowali po plecach, a po brzuchu bili i kopali, aż się nie pozbyli przeszkody. Nie przypominała dawnej, pełnej chęci do życia osoby. Nie było miejsca  na jej ciele, gdzie nie doszło do zmiany. Na plecach miała blizny, na rękach ślady od strzykawek, którymi podawali jej narkotyki „dla lepszego efektu” jak mówili. A reszta ciała była w siniakach. Przestała wierzyć, że stąd ucieknie, że wróci do domu, do rodziny, że wróci do niego. Do Germana.
Przez cały czas próbowała otworzyć jedyne okno w pokoju. Aż wreszcie udało się. Rozejrzała się. Na dworze było zimno, a ziemię przykrywał śnieg. Wiedziała, że nie jest w Argentynie. Szybko z dostępnego jej materiału zrobiła sznur. Przywiązała jeden koniec do łóżka, a drugi wyrzuciła przez okno. Powoli zaczęła schodzić. Szybko opuściła posesję porywacza. Zaczęła się rozglądać. Mogła wybrać jako ucieczkę las, albo ulicę, która gdzieś prowadzi. Nie wiadomo z jakiego powodu wybrała las. Biegła ile sił miała w nogach. W oddali  zauważyła dom, w którym paliło się światło. Wiedziała, że to jest jedyna deska ratunku. Zapukała do drzwi. Była zmarznięta, as po twarzy płynęły łzy. Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stanęła starsza pani.
-Proszę mi pomóc.- łkała z bezsilności.
-Dziecko co ty robisz w taką pogodę na dworze. Wchodź.- odrzekła starsza kobieta, po czym zaprosiła ją do środka.
Dostała ciepły koc i kakao na rozgrzanie. Była w salonie, gdzie palił się kominek przy, którym siedział mąż starszej pani. Bardzo dziwnie się jej przyglądał. Nagle rzekł:
-Kochanie czy to nie ta kobieta, o której pisali w gazecie, że zaginęła w nieznanych okolicznościach.
-Faktycznie. Poczekaj.- odrzekła po czym udała się do innego pomieszczenia. Wróciła trzymając w ręce gazetę. Przyglądała się pewnej fotografii.- Czy to pani?- powiedziała podając blondynce gazetę. Młoda kobieta zaczęła oglądać fragment prasy.
-Oni mnie szukają.- rzekła, a jej oczy zeszkliły. Po policzku zaczęła spływać pojedyncza łza. Ale to nie była łza smutku tylko radości. –Mogłabym zadzwonić?- dodała.
-Oczywiście.- odpowiedziała starsza pani, po czym podała jej telefon. Ona szybko wprowadziła numer do swojego narzeczonego. Po chwili w słuchawce usłyszała jego głos.
-Halo. Kto tam?
-Cześć German.- tylko tyle mogła wydusić.
-Angie? To ty?
-Tak. To ja.- rzekła pełna radości.
-Ale, ale… ale… jak to?- nie dowierzał swoim uszom.- Gdzie jesteś?
-Hm… Gdzie jestem?- przez chwilę myślała co mu odpowiedzieć. Podeszła do niej gospodyni domu.
-Jesteś w Kenai na Alasce.- szepnęła na ucho.
-Gdzie… ?- zdziwiła się sama.
-Angie co się stało? Gdzie jesteś?- zapytał.
-Jestem w Kenai na Alasce.- rzekła akcentując każdą sylabę ostatniego wyrazu.
-Gdzie?- nie dowierzał ukochanej. Po chwili rzekł.- Nie martw się. Wsiadam w najbliższy samolot i niedługo się zobaczymy.
-Wiem.- mówiła, a łzy spływały po jej różanych policzkach.- Kocham Cię.
-Ja Ciebie też Angie.- rzekła po czym dodał.- Pa.
Mijały godziny. Oboje nie mogli się doczekać tego spotkania, na które czekali cały czas od dnia, w którym „ich rozdzielono”.
Czekała na niego na lotnisku. Była z nią jeszcze starsza pani, która zaoferowała jej pomoc. Za chwilę miała zobaczyć swego narzeczonego. Po dwóch latach nareszcie jej życie wraca do normy.
-Nie martw się. Już jest.- rzekła starsza pani, po czym pokazała na lądujący samolot. Angie nogi zrobiły się jak z waty. Ale starała się uspokoić, dla niego, dla Germana. Po chwili zauważyła swego ukochanego w tłumie ludzi. Podbiegła do niego i padła mu w ramiona. Brunet objął ją w talii, jak najmocniej i obrócił w powietrzu.
-Nareszcie Cię znalazłem.- rzekła. Blondynka nic nie odpowiedziała tylko spojrzała mu w oczy. Piękne czekoladowe oczy, w których były iskierki radości. Nagle jej błękitne kryształki wypuszczały kolejne łzy radości. Czekoladowooki delikatnie dłonią otarł jej policzki.
-Poczekaj na mnie chwilę. Muszę komuś podziękować.- rzuciła, po czym podeszła do starszej pani.- Chciałabym z całego serca podziękować pani. Gdyby mnie pani wtedy nie wpuściła do swego domu i mi nie pomogła, pewnie bym już nigdy nie zobaczyła ukochanego i nie doznała wolności.- przytuliła mocno swoją „wybawczynię”.
-Nie dziękuj mi dziecko. Każdy by tak zrobił.- rzekła zdezorientowana kobieta.- Leć. Ukochany czeka na Ciebie.
-Jeszcze  raz za wszystko. Dziękuje.- dodała na koniec, po czym zaczęła oddalać się od „wybawczyni”. Ale ona (starsza pani) zaczęła mieć niezdecydowanie co do swego przyszłego czynu.
-Dziecko poczekaj chwilę.- rzekła staruszka, a kobieta odwróciła się w jej stronę.
-Mam coś dla Ciebie…- dodała, po czym wyłowiła zza siebie prawą dłoń, w której trzymała duży nóż. Bez zastanowienia wbiła go blondynce prosto w serce.- To na pożegnanie od John’a.- to ostatnie rzekła głośniej. Z rany zaczęły wypływać strumienie krwi. Starsza pani jak szybko to zrobiła to szybko się ulotniła. Blondynka poczuła straszny ból. Przed oczami robiło się jej ciemno. Po krótkiej chwili upadła na kolana. Zauważył to German, który szybko do niej podbiegł. Jego narzeczona leżała na ziemi. Z rany wydobywało się coraz więcej krwi. Upadł na kolana. Przez chwilę patrzył na nią. Przyłożył dwa palce do jej szyi, by wyczuć tętno. Nic to nie dawało. Czuł tylko jak jej ciało robi się coraz zimniejsze. A to nie, dlatego że byli na Alasce, tylko że jej wewnętrzne ciepło umierało. Wziął jej ciało w ramiona i mocno przytulił. Zaczął szlochać.
-Dlaczego! Boże dlaczego! Dlaczego mi ją znów odebrałeś!?- krzyczał patrząc w niebo.- Czy Ci ona coś zrobiła? Czekał na jakiś znak, ale go nie było. Po chwili  na miejscu pojawili się policjanci. Siłą musieli go odciągać od ciała ukochanej. Szarpał się, ale nic to mu nie dało. Widział jak zabierają ją, to znaczy  ciało Angeles, bo jej nie ma, bo ona odeszła. Po dwóch latach rozłąki, odnalazł ją, by widzieć na własne oczy jak odchodzi na zawsze.





******
Gratuluję wszystkim, którzy dotarli do tego miejsca. Brawa dla was.
Wiem, ta wersja "ala" Germangie zbytnio się nie różni od oryginalnej, ale może komuś jednak to ta druga wersja dopadła do gustu. Ja nie wiem, ale możecie mi o tym powiedzieć komentując.
Lecz pewnie jesteście źli, że znowu jednorazówka, a nie rozdział. Po prostu rozdział muszę "doszlifować" do poniedziałku powinien się pojawić, ale nie obiecuję. 
Pozdrawiam - Pitowaaa ;)
+ czekam na wasze opinie

sobota, 1 marca 2014

Jednorazówka : „Oddana swej miłości - na śmierć i życie”

Na wstępie przepraszam, że nie ma rozdziału, który sobie siedzi w moim zeszycie i czeka aż łaskawie go przepiszę. Dziś tak jak tytuł tego posta, prezentuję moja pierwszą jednorazówkę. Jest trochę stara, bo dawno ją pisałam. A jak będziecie czytać włączcie sobie tę "muze": sad

+ Dedykuję to (czyt. jednorazówkę) osobie, która jako jedyna śmiała się z tego fragmentu: "-Ale jak to? Gdzie?" - Domi poczuj się zaszczycona ;)



Jak można opisać to co ona teraz czuła? Smutek, rozpacz, żal. Wściekłość na siebie, że to nie była ona a on, że to ona go straciła, bez pożegnania, bez ostatniego „kocham Cię” wymawianego bez sił, ale z wielka miłością. Wciąż do niej to nie dochodziło co mówili jej bliscy. Nie wierzyła, że jej ukochany mógł zginąć. Powtarzała sobie, że żyje, że przeżył dla niej, że za chwilę przejdzie przez próg domu i ją przytuli. Wierzyła w to bezgranicznie.

Wróciła do pracy, do codzienności. Cieszyła się z tego, bo tylko tam potrafiła zapomnieć o tym, że jej ukochany nie wróci. Jednak, gdy wracała do domu, do jego domu, wszystko powracało. Pierwsze spotkanie, wyznanie sobie miłości, ich pierwszy pocałunek i to co najgorsze. To jak dowiedziała się, że statek, którym  płynął zderzył się z górą lodową. A co straszniejsze, że jej ukochany było podawany na liście osób, które zginęły. Cierpiała i nikt nie potrafił jej pomóc. Nikt.
Pewnego dnia wróciła wcześniej z pracy. Dom był pusty. Wszyscy gdzieś wyszli, byli zajęci swoim życiem. A ona została sama w bólu. Poszła do kuchni. Otworzyła szufladę i wzięła pierwsze lepsze tabletki. Zabrała szklankę z wodą i poszła do salonu. Usiadła na kanapie, z pudełka wyciągnęła listek tabletek. Szklane uniosła jak do toastu.
-Twoje zdrowie mój ukochany. Już niedługo się spotkamy.- rzekła, po czym wzięła pierwszą tabletkę. Później kolejne, aż opróżniła cały listek.
Podeszła do regały ze zdjęciami. Wzięła fotografię, na której byli razem.
-Poczekaj na mnie. Zaraz będę obok Ciebie i już nikt ani nic nas nie rozdzieli.
Wtem poczuła straszny ból głowy. Ramka ze zdjęciem upadła na podłogę i się rozbiła. Nagle upadła. Czuła ból nie do zniesienia. Oczy miała na wpół zamknięte. Leżała tak przez dłuższy czas.
Nagle ktoś wszedł do domu. Było to wysoki, umięśniony mężczyzna. Podbiegł do niej i próbował ją przebudzić.
-Kochanie! Obudź się! to ja.- rzekł, a w jego głosie było słychać zdenerwowanie i szczęście, że ją widzi. Ona nie odpowiedziała, tylko się do niego lekko uśmiechnęła. Wtem poczuła jak kolejna fala bólu w nią uderza. Tym razem w brzuch.
-Cooo… się dzieje?- zapytał już cały w nerwach.
-Odchodzę.- odrzekła prawie niesłyszalnie.
-Ale jak to? Gdzie?- rzekł, a po jego policzku spłynęła jedna, jedyna łza.
-Tam gdzie ty już miałeś czekać.- po jej twarzy popłynęły strumienie słonych łez.
-Nie pozwolę Ci odejść! Nie teraz!- krzyczał, myśląc, że to coś zmieni. Wziął ja w ramiona i przytulił jak najmocniej, tak jakby chciał jej pokazać, że nie pozwoli jej odejść.
-Tego już… - wzięła oddech i mówiła dalej.- tego już nie zmienimy. Za późno.- widać było po niej, że nie chce tam iść. Nie teraz kiedy jej książę żyje i jest przy niej. Zauważył na stoliku za nią pusty listek tabletek. Domyślił się, że jego ukochana, gdy tam mocno cierpiała, chciała popełnić samobójstwo, by być z nim. By mogli być razem na wieki. Spojrzał na nią, nic nie odpowiedziała, tylko kiwnęła głową twierdząco. Wiedział, że za chwilę ona od niego odejdzie. Wziął ją na ręce i ułożył na kanapie. Sam przykucnął przy niej, przy jej twarzy by móc jeszcze raz spojrzeć w jej oczy. Złapał ją za dłoń i patrzył. Patrzył na nią, w jej dwa kryształki, widział w nich jak cierpi. Dla niego i przez niego.
Kolejna fala bólu przeszła ją. Dźwigała krzyż tak ciężki, że krzyczała z bólu.
Oddychała coraz ciężej, a serce biło jej jak oszalałe. Uniosła się lekko, ręce przełożyła na ramiona ukochanego. Pocałowała go. On bez sprzeciwu odwzajemnił pocałunek ukochanej, którą całuję po raz ostatni w życiu. Na początku delikatnie, ostrożnie, później coraz bardziej namiętniej. Ten pocałunek oddawał to co do siebie czuli. Ona już z coraz większym trudem łapała powietrze do płuc. Wziął ją w ramiona. Nie chciał patrzeć jak za niedługi czas zamknie swe oczy na zawsze.
Pamiętaj. Tylko Ciebie kocham.- rzekł smutny, zrozpaczony.
-Ja też Cię kocham. Pamiętaj będę na Ciebie czekać  u bram nieba.- rzekła po czym, jej bicie serca zagłuszyło się w ciszę. Nie czuł jej kiera, jej oddechu. Bał się spojrzeć w jej oczy. W oczy, które nie miały życia, które straciły ten blask.
Nadal ją przytulał. Nie chciał jej puścić. Miał nadzieję, że gdy to zrobi zobaczy jej radosny uśmiech. Nie patrząc na jej twarz, ułożył ją na kanapie. Wyglądała jakby spała. Oczy miała zamknięte i się nie ruszała. Ale brakowało czegoś. Oddechu, który by to potwierdził, że to sen i zaraz się zbudzi. Niestety się nie budziła. To co najgorsze sprawdziło się. cierpiał. Cierpiał jak ona, gdy się dowiedziała, że on nie żyje. Tylko, że tym razem to prawda. I nikt tego nie zmieni. Ona po prostu. Odeszła. 






Wiem. Koszmarny tekst. Żałujecie pewnie, że czytaliście. Rozdział pojawi się w miarę moich możliwości jak najwcześniej. 
Mam jeszcze jedną coś podobną, chodź nie bardzo jednorazówkę, też bez podania imion bohaterów i się zastanawiam czy nie dodać, ale w dwóch wersjach - oryginalnej i przerobionej na Germangie. Co sądzicie. Piszcie, bo to od was zależy.
Pozdrawiam - Pitowaaa :)