sobota, 8 marca 2014

Jednorazówka : „Jej cierpienia to ostatni schodek do nieba”

Skoro nie ma rozdziału, postanowiłam napisać drugą wersje mej kolejnej jednorazówki.

Tu macie oryginał:

Czy życie może się zmienić z dnia na dzień? Zależy czyje. Jej życie, czyli wysokiej blondynki o imieniu Julita(imię jest przypadkowe), zmieniło się o całe 180 stopni. Nie była w domu. Nie miała przy sobie nikogo z rodziny. Nawet jednej dobrze nastawionej do niej duszy. Bała się, że tak będzie do końca jej życia. A gdzie była? Sama nie wiedziała gdzie, w jakim mieście, nawet w jakim kraju. Na pewno wiedziała, że od dwóch lat ani razu nie widziała swoich bliskich. Przez ten czas tylko kilka razy mogła się choć przez chwilę cieszyć się promieniami słonecznymi przeszywającymi jej ciało. Ciało, które nie wyglądało jak to sprzed czasów zanim się tu znalazła. Była strasznie wychudzona i zmarnowana.

Od dnia, w którym się tu pojawiła, nigdy nie opuszczała pomieszczenia, w którym przebywała. A znajdowała się w niedużym pokoju, którego drzwi były zamknięte na klucz. W pomieszczeniu był mały stół z dwoma krzesłami i duże łóżko.

Cierpiała. Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej. Jej strach sięgnął szczytu. Wierzyła, że ktoś jej szuka, że ktoś się o nią martwi, że tęskni za nią. Ani razu w to nie zwątpiła. Oni, a dokładnie trójka mężczyzn, którzy ją więzili, powtarzała jej, że to w co ona wierzy to kłamstwa. Bała się, że to co oni mówili mogło być prawdą w małym stopniu.

A jak do tego doszło? Miał być to dzień jak co dzień dla niej, ale nie był. Szła do pracy, gdy nagle ktoś wepchnął ją do samochodu, po czym oszołomił i straciła przytomność. Obudziła się dopiero w pokoju, w którym obecnie przebywa. W pokoju, gdzie doznała najgorszych cierpień. Wiele razy wypytywała się czego chcą. Każdy odpowiadał tylko, że się niedługo dowie. Po kilku dniach nastał pierwszy dzień jej długiego cierpienia. Wtedy pierwszy raz ją zabrali z pokoju. Zaprowadzili ją do dość dziwnego pomieszczenia. Wyglądało jakby składowisko różnych leków. Wtem John (jeden z jej dręczycieli) wziął strzykawkę z dziwną substancją i wstrzyknął jej zawartość do jej krwi. Próbowała do tego nie dopuścić, ale dwóch innych mężczyzn stanowczo ją przytrzymywali. Zaczęła się dość dziwnie czuć. Ten, który wstrzyknął jej to świństwo, zaprowadził ją z powrotem do pokoju, w którym dotychczas przebywała, ale nie zostawił jej samej tylko z nią został. Bała się strasznie. Go to tylko rozbawiło. Podszedł do niej i zaczął ją dotykać po twarzy. Zaczęła krzyczeć by ją zostawił. On się tylko śmiał.
-Sam muszę Cię przetestować. I chcę się  dowiedzieć ile mam za ciebie brać.-rzekł. Próbowała  go odepchnąć, ale on był silniejszy. Zaczął ją dotykać po całym ciele. Krzyczała by ją zostawił, by przestał, ale go to jakby „nakręcało”. Stawał się coraz brutalniejszy. Ubrania, które miała ona na sobie, zdzierał, rozrywał na strzępy.
-Dlaczego ja ciebie dopiero teraz tu ściągnąłem to nie wiem. Wiem tylko tyle, że zabawisz się z nami dość długo, a może nawet na zawsze.
-Nigdy!- krzyknęła po czym z całej siły uderzyła go w pulik. On tylko przejechał dłonią po zaczerwienionym miejscu, po  czym zaczął ją z całej siły bić gdziekolwiek. Gdy przestał wrócił do wcześniejszego zajęcia. Po pewnym czasie skończył, po czym wyszedł z pomieszczenia zamykając go na klucz. A ona cała obolała i zrozpaczona leżała na łóżku.

I tak przez całe dwa lata wyglądało jej życie. Codziennie była wykorzystywana, a czasami pojawiły się tego skutki. Wtedy ją biczowali po plecach, a po brzuchu bili i kopali, aż się nie pozbyli przeszkody. Nie przypominała dawnej, pełnej chęci do życia osoby. Nie było miejsca  na jej ciele, gdzie nie doszło do zmiany. Na plecach miała blizny, na rękach ślady od strzykawek, którymi podawali jej narkotyki „dla lepszego efektu” jak mówili. A reszta ciała była w siniakach. Przestała wierzyć, że stąd ucieknie, że wróci do domu, do rodziny.

Przez cały czas próbowała otworzyć jedyne okno w pokoju. Aż wreszcie udało się. Rozejrzała się. Na dworze było zimno, a ziemię przykrywał śnieg. Wiedziała, że nie jest w rodzinnym kraju. Szybko z dostępnego jej materiału zrobiła sznur. Przywiązała jeden koniec do łóżka, a drugi wyrzuciła przez okno. Powoli zaczęła schodzić. Szybko opuściła posesję porywacza. Zaczęła się rozglądać. Mogła wybrać jako ucieczkę las, albo ulicę, która gdzieś prowadzi. Nie wiadomo z jakiego powodu wybrała las. Biegła ile sił miała w nogach. W oddali  zauważyła dom, w którym paliło się światło. Wiedziała, że to jest jedyna deska ratunku. Zapukała do drzwi. Była zmarznięta, as po twarzy płynęły łzy. Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stanęła starsza pani.
-Proszę mi pomóc.- łkała z bezsilności.
-Dziecko co ty robisz w taką pogodę na dworze. Wchodź.- odrzekła starsza kobieta, po czym zaprosiła ją do środka.
Dostała ciepły koc i kakao na rozgrzanie. Była w salonie, gdzie palił się kominek przy, którym siedział mąż starszej pani. Bardzo dziwnie się jej przyglądał. Nagle rzekł:
-Kochanie czy to nie ta kobieta, o której pisali w gazecie, że zaginęła w nieznanych okolicznościach.
-Faktycznie. Poczekaj.- odrzekła po czym udała się do innego pomieszczenia. Wróciła trzymając w ręce gazetę. Przyglądała się pewnej fotografii.- Czy to pani?- powiedziała podając blondynce gazetę. Młoda kobieta zaczęła oglądać fragment prasy.
-Oni mnie szukają.- rzekła, a jej oczy zeszkliły. Po policzku zaczęła spływać pojedyncza łza. Ale to nie była łza smutku tylko radości. –Mogłabym zadzwonić?- dodała.
-Oczywiście.- odpowiedziała starsza pani, po czym podała jej telefon. Ona szybko wprowadziła numer do swojego narzeczonego. Po chwili w słuchawce usłyszała jego głos.
-Halo. Kto tam?
-Cześć skarbie.- tylko tyle mogła wydusić.
-Julita? To ty?
-Tak. To ja.- rzekła pełna radości.
-Ale, ale… ale… jak to?- nie dowierzał swoim uszom.- Gdzie jesteś?
-Hm… Gdzie jestem?- przez chwilę myślała co mu odpowiedzieć. Podeszła do niej gospodyni domu.
-Jesteś w Kenai na Alasce- szepnęła na ucho.
-Gdzie… ?- zdziwiła się sama.
-Julito co się stało? Gdzie jesteś?- zapytał.
-Jestem w Kenai na Alasce.- rzekła akcentując każdą sylabę ostatniego wyrazu.
-Gdzie?- nie dowierzał ukochanej. Po chwili rzekł.- Nie martw się. wsiadam w najbliższy samolot i niedługo się zobaczymy.
-Wiem.- mówiła, a łzy spływały po jej różanych policzkach.- Kocham Cię.
-Ja Ciebie też.- rzekła po czym dodał.- Pa.

Mijały godziny. Oboje nie mogli się doczekać tego spotkania, na które czekali cały czas od dnia, w którym „ich rozdzielono”.

Czekała na niego na lotnisku. Była z nią jeszcze starsza pani, która zaoferowała jej pomoc. Za chwilę miała zobaczyć swego narzeczonego. Po dwóch latach nareszcie jej życie wraca do normy.
-Nie martw się. już jest.- rzekła starsza pani, po czym pokazała na lądujący samolot. Dwudziestoparoletniej kobiecie nogi zrobiły się jak z waty. Ale starała się uspokoić, dla niego. Po chwili zauważyła swego ukochanego w tłumie ludzi. Podbiegła do niego i padła mu w ramiona. On ją objął w talii, jak najmocniej i obrócił w powietrzu.
-Nareszcie Cię znalazłem.- rzekła. Ona nic nie odpowiedziała tylko spojrzała mu w oczy. Piękne czekoladowe oczy, w których były iskierki radości. Nagle jej błękitne kryształki wypuszczały kolejne łzy radości. On delikatnie dłonią otarł jej policzki.
-Poczekaj na mnie chwilę. Muszę komuś podziękować.- rzuciła, po czym podeszła do starszej pani.- Chciałabym z całego serca podziękować pani. Gdyby mnie pani wtedy nie wpuściła do swego domu i mi nie pomogła, pewnie bym już nigdy nie zobaczyła ukochanego i nie doznała wolności.- przytuliła mocno swoją „wybawczynię”.
-Nie dziękuj mi dziecko. Każdy by tak zrobił.- rzekła zdezorientowana kobieta.- Leć. Ukochany czeka na Ciebie.
-Jeszcze  raz za wszystko. Dziękuje.- dodała na koniec, po czym zaczęła oddalać się od „wybawczyni”. Ale ona (starsza pani) zaczęła mieć niezdecydowanie co do swego przyszłego czynu.
-Dziecko poczekaj chwilę.- rzekła staruszka, a kobieta odwróciła się w jej stronę.
-Mam coś dla Ciebie…- dodała, po czym wyłowiła zza siebie prawą dłoń, w której trzymała duży nóż. Bez zastanowienia wbiła go blondynce prosto w serce.- To na pożegnanie od John’a.- to ostatnie rzekła głośniej. Z rany zaczęły wypływać strumienie krwi. Starsza pani jak szybko to zrobiła to szybko się ulotniła. Blondynka poczuła straszny ból. Przed oczami robiło się jej ciemno. Po krótkiej chwili upadła na kolana. Zauważył to jej ukochany, który szybko do niej podbiegł. Jego narzeczona leżała na ziemi. Z rany wydobywało się coraz więcej krwi. Upadł na kolana. Przez chwilę patrzył na nią. Przyłożył dwa palce do jej szyi, by wyczuć tętno. Nic to nie dawało. Czuł tylko jak jej ciało robi się coraz zimniejsze. A to nie, dlatego że byli na Alasce, tylko że jej wewnętrzne ciepło umierało. Wziął jej ciało w ramiona i mocno przytulił. Zaczął szlochać.
-Dlaczego! Boże dlaczego! Dlaczego mi ją znów odebrałeś!?- krzyczał patrząc w niebo.- Czy Ci ona coś zrobiła? Czekał na jakiś znak, ale go nie było. Po chwili  na miejscu pojawili się policjanci. Siłą musieli go odciągać od ciała ukochanej. Szarpał się, ale nic to mu nie dało. Widział jak zabierają ją, to znaczy jej ciało, bo jej nie ma, bo ona odeszła. Po dwóch latach rozłąki, odnalazł ją, by widzieć na własne oczy jak odchodzi na zawsze.


Jeżeli ktoś wytrwał do końca tej części, to gratulacje. Teraz tak jak mówiłam na początku. Mam drugą wersje tej jednorazówki. Zmieniłam ją trochę, na Germangie. Pewnie połowa z was nie będzie dalej czytać, ale nic nie szkodzi ;)


Wersja "ala" Germangie:

Czy życie może się zmienić z dnia na dzień? Zależy czyje. Jej życie, czyli wysokiej blondynki o imieniu Angeles, zmieniło się o całe 180 stopni. Nie była w domu. Nie miała przy sobie nikogo z rodziny. Nawet jednej dobrze nastawionej do niej duszy. Bała się, że tak będzie do końca jej życia. A gdzie była? Sama nie wiedziała gdzie, w jakim mieście, nawet w jakim kraju. Na pewno wiedziała, że od dwóch lat ani razu nie widziała swej siostrzenicy, mamy, German czy też Olgi i Ramalla. Przez ten czas tylko kilka razy mogła się choć przez chwilę cieszyć się promieniami słonecznymi przeszywającymi jej ciało. Ciało, które nie wyglądało jak to sprzed czasów zanim się tu znalazła. Była strasznie wychudzona i zmarnowana.
Od dnia, w którym się tu pojawiła, nigdy nie opuszczała pomieszczenia, w którym przebywała. A znajdowała się w niedużym pokoju, którego drzwi były zamknięte na klucz. W pomieszczeniu był mały stół z dwoma krzesłami i duże łóżko.
Cierpiała. Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej. Jej strach sięgnął szczytu. Wierzyła, że ukochany jej szuka, że martwi się o nią, że tęskni za nią. Ani razu w to nie zwątpiła. Oni, a dokładnie trójka mężczyzn, którzy ją więzili, powtarzała jej, że to w co ona wierzy to kłamstwa. Bała się, że to co oni mówili mogło być prawdą w małym stopniu.
A jak do tego doszło? Miał być to dzień jak co dzień dla niej, ale nie był. Szła do Studia, gdy nagle ktoś wepchnął ją do samochodu, po czym oszołomił i straciła przytomność. Obudziła się dopiero w pokoju, w którym obecnie przebywa. W pokoju, gdzie doznała najgorszych cierpień. Wiele razy wypytywała się czego chcą. Każdy odpowiadał tylko, że się niedługo dowie. Po kilku dniach nastał pierwszy dzień jej długiego cierpienia. Wtedy pierwszy raz ją zabrali z pokoju. Zaprowadzili ją do dość dziwnego pomieszczenia. Wyglądało jakby składowisko różnych leków. Wtem John (jeden z jej dręczycieli) wziął strzykawkę z dziwną substancją i wstrzyknął jej zawartość do jej krwi. Próbowała do tego nie dopuścić, ale dwóch innych mężczyzn stanowczo ją przytrzymywali. Zaczęła się dość dziwnie czuć. Ten, który wstrzyknął jej to świństwo, zaprowadził ją z powrotem do pokoju, w którym dotychczas przebywała, ale nie zostawił jej samej tylko z nią został. Bała się strasznie. Go to tylko rozbawiło. Podszedł do niej i zaczął ją dotykać po twarzy. Zaczęła krzyczeć by ją zostawił. On się tylko śmiał.
-Sam muszę Cię przetestować. I chcę się  dowiedzieć ile mam za ciebie brać.-rzekł. Próbowała  go odepchnąć, ale on był silniejszy. Zaczął ją dotykać po całym ciele. Krzyczała by ją zostawił, by przestał, ale go to jakby „nakręcało”. Stawał się coraz brutalniejszy. Ubrania, które miała ona na sobie, zdzierał, rozrywał na strzępy.
-Dlaczego ja ciebie dopiero teraz tu ściągnąłem to nie wiem. Wiem tylko tyle, że zabawisz się z nami dość długo, a może nawet na zawsze.
-Nigdy!- krzyknęła po czym z całej siły uderzyła go w pulik. On tylko przejechał dłonią po zaczerwienionym miejscu, po  czym zaczął ją z całej siły bić gdziekolwiek. Gdy przestał wrócił do wcześniejszego zajęcia. Po pewnym czasie skończył, po czym wyszedł z pomieszczenia zamykając go na klucz. A ona cała obolała i zrozpaczona leżała na łóżku.
I tak przez całe dwa lata wyglądało życie Angeles. Codziennie była wykorzystywana, a czasami pojawiły się tego skutki. Wtedy ją biczowali po plecach, a po brzuchu bili i kopali, aż się nie pozbyli przeszkody. Nie przypominała dawnej, pełnej chęci do życia osoby. Nie było miejsca  na jej ciele, gdzie nie doszło do zmiany. Na plecach miała blizny, na rękach ślady od strzykawek, którymi podawali jej narkotyki „dla lepszego efektu” jak mówili. A reszta ciała była w siniakach. Przestała wierzyć, że stąd ucieknie, że wróci do domu, do rodziny, że wróci do niego. Do Germana.
Przez cały czas próbowała otworzyć jedyne okno w pokoju. Aż wreszcie udało się. Rozejrzała się. Na dworze było zimno, a ziemię przykrywał śnieg. Wiedziała, że nie jest w Argentynie. Szybko z dostępnego jej materiału zrobiła sznur. Przywiązała jeden koniec do łóżka, a drugi wyrzuciła przez okno. Powoli zaczęła schodzić. Szybko opuściła posesję porywacza. Zaczęła się rozglądać. Mogła wybrać jako ucieczkę las, albo ulicę, która gdzieś prowadzi. Nie wiadomo z jakiego powodu wybrała las. Biegła ile sił miała w nogach. W oddali  zauważyła dom, w którym paliło się światło. Wiedziała, że to jest jedyna deska ratunku. Zapukała do drzwi. Była zmarznięta, as po twarzy płynęły łzy. Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stanęła starsza pani.
-Proszę mi pomóc.- łkała z bezsilności.
-Dziecko co ty robisz w taką pogodę na dworze. Wchodź.- odrzekła starsza kobieta, po czym zaprosiła ją do środka.
Dostała ciepły koc i kakao na rozgrzanie. Była w salonie, gdzie palił się kominek przy, którym siedział mąż starszej pani. Bardzo dziwnie się jej przyglądał. Nagle rzekł:
-Kochanie czy to nie ta kobieta, o której pisali w gazecie, że zaginęła w nieznanych okolicznościach.
-Faktycznie. Poczekaj.- odrzekła po czym udała się do innego pomieszczenia. Wróciła trzymając w ręce gazetę. Przyglądała się pewnej fotografii.- Czy to pani?- powiedziała podając blondynce gazetę. Młoda kobieta zaczęła oglądać fragment prasy.
-Oni mnie szukają.- rzekła, a jej oczy zeszkliły. Po policzku zaczęła spływać pojedyncza łza. Ale to nie była łza smutku tylko radości. –Mogłabym zadzwonić?- dodała.
-Oczywiście.- odpowiedziała starsza pani, po czym podała jej telefon. Ona szybko wprowadziła numer do swojego narzeczonego. Po chwili w słuchawce usłyszała jego głos.
-Halo. Kto tam?
-Cześć German.- tylko tyle mogła wydusić.
-Angie? To ty?
-Tak. To ja.- rzekła pełna radości.
-Ale, ale… ale… jak to?- nie dowierzał swoim uszom.- Gdzie jesteś?
-Hm… Gdzie jestem?- przez chwilę myślała co mu odpowiedzieć. Podeszła do niej gospodyni domu.
-Jesteś w Kenai na Alasce.- szepnęła na ucho.
-Gdzie… ?- zdziwiła się sama.
-Angie co się stało? Gdzie jesteś?- zapytał.
-Jestem w Kenai na Alasce.- rzekła akcentując każdą sylabę ostatniego wyrazu.
-Gdzie?- nie dowierzał ukochanej. Po chwili rzekł.- Nie martw się. Wsiadam w najbliższy samolot i niedługo się zobaczymy.
-Wiem.- mówiła, a łzy spływały po jej różanych policzkach.- Kocham Cię.
-Ja Ciebie też Angie.- rzekła po czym dodał.- Pa.
Mijały godziny. Oboje nie mogli się doczekać tego spotkania, na które czekali cały czas od dnia, w którym „ich rozdzielono”.
Czekała na niego na lotnisku. Była z nią jeszcze starsza pani, która zaoferowała jej pomoc. Za chwilę miała zobaczyć swego narzeczonego. Po dwóch latach nareszcie jej życie wraca do normy.
-Nie martw się. Już jest.- rzekła starsza pani, po czym pokazała na lądujący samolot. Angie nogi zrobiły się jak z waty. Ale starała się uspokoić, dla niego, dla Germana. Po chwili zauważyła swego ukochanego w tłumie ludzi. Podbiegła do niego i padła mu w ramiona. Brunet objął ją w talii, jak najmocniej i obrócił w powietrzu.
-Nareszcie Cię znalazłem.- rzekła. Blondynka nic nie odpowiedziała tylko spojrzała mu w oczy. Piękne czekoladowe oczy, w których były iskierki radości. Nagle jej błękitne kryształki wypuszczały kolejne łzy radości. Czekoladowooki delikatnie dłonią otarł jej policzki.
-Poczekaj na mnie chwilę. Muszę komuś podziękować.- rzuciła, po czym podeszła do starszej pani.- Chciałabym z całego serca podziękować pani. Gdyby mnie pani wtedy nie wpuściła do swego domu i mi nie pomogła, pewnie bym już nigdy nie zobaczyła ukochanego i nie doznała wolności.- przytuliła mocno swoją „wybawczynię”.
-Nie dziękuj mi dziecko. Każdy by tak zrobił.- rzekła zdezorientowana kobieta.- Leć. Ukochany czeka na Ciebie.
-Jeszcze  raz za wszystko. Dziękuje.- dodała na koniec, po czym zaczęła oddalać się od „wybawczyni”. Ale ona (starsza pani) zaczęła mieć niezdecydowanie co do swego przyszłego czynu.
-Dziecko poczekaj chwilę.- rzekła staruszka, a kobieta odwróciła się w jej stronę.
-Mam coś dla Ciebie…- dodała, po czym wyłowiła zza siebie prawą dłoń, w której trzymała duży nóż. Bez zastanowienia wbiła go blondynce prosto w serce.- To na pożegnanie od John’a.- to ostatnie rzekła głośniej. Z rany zaczęły wypływać strumienie krwi. Starsza pani jak szybko to zrobiła to szybko się ulotniła. Blondynka poczuła straszny ból. Przed oczami robiło się jej ciemno. Po krótkiej chwili upadła na kolana. Zauważył to German, który szybko do niej podbiegł. Jego narzeczona leżała na ziemi. Z rany wydobywało się coraz więcej krwi. Upadł na kolana. Przez chwilę patrzył na nią. Przyłożył dwa palce do jej szyi, by wyczuć tętno. Nic to nie dawało. Czuł tylko jak jej ciało robi się coraz zimniejsze. A to nie, dlatego że byli na Alasce, tylko że jej wewnętrzne ciepło umierało. Wziął jej ciało w ramiona i mocno przytulił. Zaczął szlochać.
-Dlaczego! Boże dlaczego! Dlaczego mi ją znów odebrałeś!?- krzyczał patrząc w niebo.- Czy Ci ona coś zrobiła? Czekał na jakiś znak, ale go nie było. Po chwili  na miejscu pojawili się policjanci. Siłą musieli go odciągać od ciała ukochanej. Szarpał się, ale nic to mu nie dało. Widział jak zabierają ją, to znaczy  ciało Angeles, bo jej nie ma, bo ona odeszła. Po dwóch latach rozłąki, odnalazł ją, by widzieć na własne oczy jak odchodzi na zawsze.





******
Gratuluję wszystkim, którzy dotarli do tego miejsca. Brawa dla was.
Wiem, ta wersja "ala" Germangie zbytnio się nie różni od oryginalnej, ale może komuś jednak to ta druga wersja dopadła do gustu. Ja nie wiem, ale możecie mi o tym powiedzieć komentując.
Lecz pewnie jesteście źli, że znowu jednorazówka, a nie rozdział. Po prostu rozdział muszę "doszlifować" do poniedziałku powinien się pojawić, ale nie obiecuję. 
Pozdrawiam - Pitowaaa ;)
+ czekam na wasze opinie

6 komentarzy:

  1. Ojej, no nie wiem, co napisać.. Brutal, brutal. Obie wersje mi się podobają, biedna Julita/ Angie. No i biedny ten facio. Genialne ostatnie zdania, z resztą jak cały tekst. Świetne. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dalej rusz głową... xD
      Julity/ Angie mi też jest szkoda...
      Ale sieroty ci szkoda?! Mi jakoś nie zbyt. Co ja piszę. Dobra w połowie mi go szkoda, z drugiej strony niech cierpi jak Angusia w serialu przez niego...
      Jeszcze raz dzięki :D

      Usuń
  2. Przeczytałam tylko tą ala germangie... ale wiesz co Ci powiem????
    Czemu ciągle piszesz takie smutne rzeczy, że mi się ryczeć chcę???
    Może teraz dla odmiany poproszę jakiś mały happy end?? :D
    Ale tak na serio? Bardzo podoba mi się to jak piszesz :)
    Tylko cczemu tak smmmmutno?
    Czekam na rozdział :) Tylko jakiś pozytywny :P :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słucham. Jestem otwarta na najgorszą nawet krytykę ;)
      Te dwie jednorazówki to mam napisane od trzech lub czterech miesięcy, a ponieważ chcę trochę popracować nad rozdziałem, więc zęby nie było jakiś długi odstępów między postami, to po prostu dodałam. Niedługo powinien się pojawić rozdział.
      Pomysł na jednorazówkę z happy end'em to mam, ale będzie straszna długa, więc zanim ją napiszę i doprowadzę do perfekcji i minie trochę czasu... Niestety szkoła wszystkiemu przeszkadza :(
      Dziękuję i to bardzo... Mi też podoba się twój styl pisania <3
      Czemu? Ostatnio mam taki humorek :(
      Nie ty jedna czekasz... To będzie trochę trudne, ale coś wykombinuję ;) :*

      Usuń
  3. Jejku, piękne <3 Kocham twojego bloga.
    Bardzooo smutno ;c Czekam na rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      Jeśli go kochasz, to ja się dowiem czy on Ciebie też i jak co to wam udzielę takiego ślubu jak w Piratach z Karaibów:Na nieznanych wodach - błyskawiczny.
      To co chętna???
      Wiem odbija mi ;)
      Wiem smutno, ale niedługo rozdział, wytrzymaj :*

      Usuń