poniedziałek, 29 grudnia 2014

Jednorazówka : "Uwierzyć w magię świąt"

- Nie rozumiesz, święty Mikołaj nie istnieje. Jest tylko stworzony przez ludzi. To jest taka bajeczka dla dzieci - mówiła 15-letnia Angeles do młodszej od siebie dziewczynki.
- Ale on istnieje! - krzyknęła dziewczynka i z płaczem pobiegła do swojego pokoju w sierocińcu. tak właśnie od kilku lat wygląda czas przygotowań do świąt czy same święta. Angeles rok w rok odkąd tu trafiła, rozpowiada młodszym o tym, że św. Mikołaj to wymyślona bujda. Dla niej ktoś taki nie istnieje.
- Dorosłym nie warto wierzyć! - zawołała za nią, po czym ruszyła do swojego pokoju.
- Kolejna niewinna duszyczka "nawrócona" - na drodze Angeles stanął brunet o imieniu German. Był od niej starszy o 2 lata, ale to dla niej nic nie znaczyło. Młodszy, starszy, każdy niby taki sam. Choć On był inny. Potrafił tak grać blondynce na nerwach, że nie jeden raz musiał interweniować ktoś dorosły, by nie doszło do bójki. Angeles choć była drobna, to budziła lęk, a zwłaszcza u najmłodszych. German przy niej to święty, choć nie do końca.
  Zatrzymała się metr od niego.
- Nie twój zasrany interes - warknęła. - A teraz złaź mi z drogi. No chyba, że chcesz mieć limo pod okiem.
  Brunet zaśmiał się pod nosem, ale nic nie powiedział. Odsunął się lekko w bok, ale gdy Angeles przechodziła koło niego, musiał ją szturchnąć barkiem. Odwróciła się do niego warcząc ze złości, ale już zdążył oddalić się.
  Jakim cudem istnieją takie osoby jak On, to ja nie wiem - pomyślała i z niedowierzaniem pokręciła głową.
  Ledwo weszła do swojego pokoju, a złość ponownie ją zalała. Jej dwie współlokatorki właśnie przywieszały na oknie kolorowe łańcuchy.
- Co wy do cholery robicie?! - krzyknęła Angeles podchodząc do dziewczyn i wyrywając im ozdobę. - Czy nie wyraziłam się jasno? Żadnych łańcuchów, bombek i czego tam jeszcze wymyślicie!
- Hej, oddaj nam to! - krzyknęła wyższa dziewczyna.
- Nie - Angeles zaczęła zbierać pozostałe ozdoby.
- Ej, nie możesz!
- To nasze!
Koleżanki próbowały odebrać blondynce swoje rzeczy, ale ona szybko wyszła z pokoju i wyrzuciła je do najbliższego kosza.
- Widać bardzo nienawidzisz świąt - zaśmiał się German. Oparł się o ścianę.
- A ty co? Śledzisz mnie? - zadrwiła.
- Muszę wiedzieć wszystko o wszystkich - wzruszył ramionami. Podeszła do niego na bardzo niewielką odległość. Odważnie spojrzała mu w oczy.
- Tylko, że ja nie jestem tymi "wszystkimi" - wysyczała Angeles i odwróciła się. Powoli ruszyła. German chciał już podejść do kosza, ale go uprzedziła.
- Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy, jasne.
I szybko pobiegła do toalety. Podeszła do umywalki i namoczyła lekko dłonie. Przetarła nimi twarz. Oparła się rękoma o umywalkę i spojrzała w lustro. W tafli widać było dziewczynę niezależną, wrogą do świata i przeciwną mu, a tak na prawdę w środku była małą i niewinną dziewczynką o blond lokach ukaraną przez życie.
- Ciekawe czy w tym roku... - ucięła mała dziewczynka na widok Angeles. Weszła do toalety w towarzystwie siostry. Bez słowa spojrzały się najpierw na siebie, potem szybko na Angeles i odwróciły wzrok. Widząc ich zachowanie, Angeles szybko wyszła z pomieszczenia.


- Już jutro wigilia... - westchnęła jakaś pięciolatka.
- Ciekawe co przyniesie nam Mikołaj.
- ...to chyba nie zasnę.
 Angeles powoli szła po posiłek przysłuchując się z niedowierzaniem rozmowom wokoło. Wszystkie były na ten sam praktycznie temat. Świąt bożego narodzenia. Z nie smakiem wzięła swoją porcję kolacji i szybko usiadła przy swoim miejscu w końcu sali przy ścianie. Zawsze sama siedziała. Nie lubiła towarzystwa innych. Każdy też wolał się cisnąć niż usiąść koło niej.
 Powoli przeżuwała chleb. Cały czas wpatrywała się w swój talerz. Nawet nie zauważyła jak ktoś do niej podszedł i usiadł koło niej.
- Hej, nie powiedziałam, że tu wolne jest - warknęła Angeles spoglądając na niechcianego towarzysza. - Nie... To znowu ty... - był to nie kto inny jak German. - Czego ty chcesz? Uczepiłeś się mnie jak kot myszy.
- He he...- zaśmiał się. - Ale ty masz poczucie humoru.
- Zostaw mnie - jęknęła z bezsilność. Już od jakiś trzech lub czterech miesięcy, zawsze w najmniej oczekiwanej chwili pojawia się German. Miała już tego kompletnie dość.
- Uuu... Co to za odzywka. Zostaw mnie - przedrzeźniał ją. Angeles miała ochotę się na niego rzucić. Jednak wiedziała, że nie ma dużych szans w walce.
- Niech zgadnę. Święta bożego narodzenia cię tak rujnują, niszczą. Nienawidzisz tych świąt tak bardzo, że jak byś mogła to byś je usunęła z kalendarza. Nie lubisz tej całej radości i miłości z nimi związanej, bo dla ciebie jest to jak nóż w serce.
- Wcale, że tak nie jest - warknęła zła.
- Nie, a jak?
 Rzucił jej wyzwanie. Jeśli nie odpowie to powie jej, że ma rację, a jak zacznie mówić to się zapłacze we własne słowa.
- Nie twój zasrany interes! - krzyknęła.
- Nienawidzisz bożego narodzenia bo to dzień twoich urodzin, ale też data śmierci twoich rodziców! - podniósł się i patrzył na nią z góry. Angeles była zaskoczona tym co jej powiedział. Ale skąd on wie - pomyślała raptem.
- Przez to, że dla ciebie ten dzień jest koszmarny, chcesz by był też taki dla wszystkich!
- Jaaa... eee... - powoli wstała z miejsca. Do oczu naszły jej łzy. Było to coś dziwnego, bo zawsze ukrywała swoje uczucia głęboko w sobie. Rozejrzała się po stołówce. Wszystkie pary oczów skierowane były na nich. Spojrzała ostatni raz na Germana i szybko wybiegła. Wpadła prędko do toalety i zamknęła się w kabinie. Oparła się o ścianę. Zakryła usta dłońmi by nie wydobył się z nich żaden krzyk. Próbowała się jak najszybciej opanować, uspokoić. Jednak na nic. Ból przejął nad nią kontrolę. Osunęła się po ścianie i skuliła się w małą kulkę. Rozpłakała się pierwszy raz odkąd tu trafiła
Ale skąd on wiedział? Nikt o tym nie wie. Nikt. Nie, na pewno blefował. Ale jednak nie mógł tak trafić. Wiedział to. I to dobrze. Kto mu powiedział? I czemu?
- Angeles... - do toalety weszła starsza kobieta. Była to jej opiekunka. - ... jesteś tu?
Zaczęła otwierać drzwi do każdej kabiny. Przy ostatniej drzwi były zamknięte od środka. Przyłożyła do nich twarz.
- Angeles... Proszę, wyjdź stamtąd. Nie możesz się ukrywać. Prędzej czy później będziesz musiała stąd wyjść.
- Ja się nie chowam. Chcę być sama! - krzyknęła pociągając nosem.
- Ale nie uważasz, że lepiej jest rozwiązać problem z kimś niż samemu?!
Angeles podniosła się z podłogi, przetarła twarz z łez i otworzyła drzwi. stała twarzą w twarz z opiekunką.
- Z panią? Nigdy - syknęła. Wyminęła kobietę i wyszła z toalety. Na korytarzu znajdowały się tylko trzy osoby. Widząc Angeles uważnie jej się przyjrzały i bez słowa odeszły do swoich pokoi. 
Niech to będzie tylko zły sen. Tylko zły sen – pomyślała.
 Weszła do swojego pokoju. Współlokatorki grały właśnie w karty. Tak samo jak osoby z korytarza, ona też się przyjrzały Angeles i wróciły do dalszej gry. Angeles wzięła starą piżamę i poszła się umyć. Pragnęła zmyć ten dzień z siebie. Po 15 minutach wróciła do pokoju i rzuciła się na łóżko. Bardzo szybko zasnęła.

- Angeles, pobudka – usłyszała niski głos. Nie miała jednak zamiaru wstawać. – Angeles, budzimy się. no już, wstawaj. Noc jest strasznie krótka, a dużo dzieci nie dostało jeszcze swoich wymarzonych prezentów.
 Angeles powoli podniosła powieki. Ujrzała nad sobą starszego pana z białą brodą i w czerwonym stroju. Był przy kości.
- Kim pan jest? – zapytała powoli. – Nie wie pan, że nie wolno zakłócać ciszy nocnej – oburzyła się. usiadła na łóżku. – A teraz proszę opuścić mój pokój.
 Pokazała ręką na drzwi. Mężczyzna lekko się zaśmiał i usiadł obok niej.
- Co ty wyprawiasz dziadku? – oburzyła się Angeles. Podciągnęła nogi i oparła się o ścianę.
- Spokojnie, bo obudzisz koleżanki.
- W nosie je mam. A teraz wynocha! – warknęła.
- He he… Mówiono mi, że od zeszłego roku nic się nie zmieniłaś. Miałem nadzieje, że w tym jest jednak odrobina kłamstwa – westchnął.
- Co? – zdziwiła się. Wariat – pomyślała. – Nic o mnie nie wiesz.
- Tak sądzisz Angeles, córko Angelici i Diega Saramego, którzy zginęli w wypadku, wnuczko Violetty, która dość szybko podzieliła los swojej córki i zięcia. Naprawdę sądzisz, że nic o tobie nie wiem? – spojrzał na nią. Blondynka była mocno zdziwiona. A nawet wystraszona.
- To, to… - zajęknęła się Angeles.  - … to są kłamstwa!
- Tak właśnie sądzisz o swoich bliskich?
 To pytanie zamurowało Angeles. Nie wiedziała kim on jest, a on ją znał. Jakby był kimś bliskim dla niej lub jej rodziny.
- Zostaw mnie – rzuciła z nutą jęku. – Nie będę z tobą gadać. Idź sobie. Precz.
- Jeśli nie chcesz rozmawiać, to nie. Ale pozwól, że coś ja ci powiem. A może i nawet pokarzę.
 Angeles nic nie odpowiedziała. Spojrzała na niego jak na dziwaka, ale nic nie mówiła. Chciała by ten sen się wreszcie skończył.
- Wiesz, na świecie jest niby dobro i zło, dobrzy ludzie i źli, ale tak naprawdę wszyscy jesteśmy dobrzy, tylko niektórzy wybierają trochę gorzej. I z tobą test tak samo – pokazał na nią. – Głęboko w sercu jesteś dobrą, niewinną dziewczynką o blond lokach, a nie żadną buntowniczką.
- Wcale, że nie – zaprzeczyła szybko.
- A właśnie, że tak. Nie wierzysz mi? To złap mnie za rękę i zamknij oczy.
 Angeles niepewnie złapała jego dłoń i przymknęła oczy.
- Nie bój się – zaśmiał się.
 A po chwili nie było ich już w pokoju Angeles z sierocińca, tylko w zupełnie innym miejscu. Znajdowali się na ulicy domków jednorodzinnych. Dookoła było biało, a śnieg cały czas prószył. Jedynie kolorowe światełka przebijały się przez bialutki krajobraz.
 Angeles dokładnie się rozejrzała. Czuła się jakby tu już kiedyś była. Ale nie wiedziała kiedy. Nagle pod jeden z domów podjechał samochód osobowy. Szybko wybiegła z niego mała dziewczynka, z za nią rodzice. Weszli w trójkę do domu.
- Gdzie my jesteśmy? – zapytała Angeles spoglądając na brodatego mężczyznę, a później na dom, gdzie zniknęła radosna rodzina.
- Wejdźmy – pokazał na ten sam budynek, na który patrzyła blondynka. – a się przekonasz.
 Angeles wyszczerzyła na niego oczy, ale nic nie powiedziała. Mężczyzna ruszył przodem a ona za nim. Nie dzwonił dzwonkiem, nie pukał, tylko po prostu przeszedł przez zamknięte drzwi. Angeles oczy prawie wyleciał na orbitę.
Ale jak? Przecież to niemożliwe – pomyślała.
 Zamrugała kilka razy powiekami.
Przecież to mi się nie przywidziało – myślała.
 Powoli wyciągnęła dłoń by dotknąć drzwi, jednak się to nie udało. Dłoń jej przeszła przez drzwi. Zrobiła krok, dwa i już była w ciepłym wnętrzu domu. Weszła w głąb i się rozejrzała. Salon i jadalnia były bardzo gustownie umeblowane. Wydawało jej się, że gdzie już taki dom widziała.
 Nagle po schodach zbiegła dziewczynka. Miała może z dziewięć lat. Blond loki falowały przy każdym ruchu. Była bardzo radosna. Dziewczynka weszła do kuchni. Angeles z ciekawością poszła za nią. Chciała się dowiedzieć gdzie jest.
 W kuchni przy stole siedziało młode małżeństwo.
- Mamusiu, ładnie? – spytała dziewczynka obracając się wokół własnej osi. Kobieta odstawiła kubek i odwróciła się do córki.
- Przepięknie – odparła kobieta i przytuliła córeczkę. Angeles uważnie jej się przyglądała. Dziwiła się, że nie zwracają na nią uwagi.
- Nie widzą nas – rzekł siwobrody mężczyzna jakby czytał jej w myślach. Angeles spojrzała na niego i westchnęła. Podeszła do kobiety. Była bardzo piękna. Na szyi u niej dostrzegła znajomy naszyjnik w kształcie małego serca. Angeles odruchowo złapała za swój, który dostała jeszcze od mamy.
- A wiesz słońce, mam coś dla ciebie – rzekła kobieta. Dziewczynka spojrzała na nią zdziwiona.
- Ale Mikołaj?
- Spokojnie, Mikołaj przyjdzie. Jak by nie mógł przyjść do tak grzecznej dziewczynki jak ty – kobieta zdjęła z szyi swój naszyjnik. – Proszę – i podała go córce.
- Twój naszyjnik? Naprawdę? – dziewczynka była mocno zaskoczona prezentem.
- Tak – mama blondynki uśmiechnęła się promiennie i założyła jej wisiorek. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, córciu – dała jej buziaka w policzek.
 Angeles była tym zszokowana. Mikołaj, urodziny, naszyjnik w kształcie serca. Wszystko jej pasowało.
 Chwiejnym krokiem wycofała się z kuchni. Nie chciała tu być. Nie chciała widzieć tego co się zdarzy. Nie drugi raz.
- Ja chcę wracać!  - krzyknęła Angeles. Brodaty mężczyzna stanął obok niej. – Zabierz mnie stąd. Już!
- Ale ja bym chciał, żebyś jeszcze coś tu zobaczyła – odparł uprzejmie.
- Ale ja nie chcę – wykrzyknęła strasznie zła, ale też i wystraszona? Tak, wystraszona. Bała się tu być najbardziej na świecie.
 Nagle z kuchni wyszło małżeństwo, a za nim dziewczynka. Angeles szybko się do nich odwróciła. Rodzice dziewięciolatki zaczęli zakładać kurtki.
- Ale musicie jechać? – jęczała mała blondynka.
- Hej, szybko wrócimy – zwrócił się do niej tata.
- Na pewno? – dopytywała.
- Tak. Nawet nie zauważysz kiedy.
- Obiecujemy ci to – dodała kobieta i ucałowała córeczkę w główkę.
- Nieee! – krzyknęła Angeles. W oczach miała już łzy. – Nie jedźcie! Nieee! Nie róbcie mi tego! Błagam, nie! Zostańcie! – podbiegła do nich i próbowała ich jakoś zatrzymać.
- Angeles, oni cię nie słyszą – rzekł starszy mężczyzna.
 Małżeństwo wyszło z domu.
 Pojechali.
- Nie… - załkała Angeles. Po chwili odwróciła się do brodacza. – Czemu? Po co mnie tu przyprowadziłeś?! Lubisz patrzeć na cudze cierpienie?! – krzyknęła przez łzy.
- A ty lubisz cudze cierpienie? – zapytał ze stoickim spokojem.
Nic nie odpowiedziała. Wiedziała, że chodzi mu o to jak była okrutna dla innych w sierocińcu.
- Hm… kiedyś byłaś takim dobry dzieckiem. Miła, uprzejma, pomagałaś ludziom… Pamiętasz?
 Angeles odwróciła od niego wzrok i odnalazła małą dziewczynkę. Siebie sprzed kilku lat. Siedziała beztrosko bawiąc się lalką i nie wiedziała co takiego teraz dzieje się z jej rodzicami. To za chwilę na ulicę wyjedzie nastolatek bez prawa jazdy i na dodatek pod wpływam alkoholu. Wywoła wypadek. Jej rodzice zginą. Żadnych szans.
 Angeles potrząsnęła głową.
 To nie może się zdarzyć – pomyślała.
- Proszę, uratuj ich. Nie pozwól, nie pozwól im zginąć – zwróciła się do mężczyzny.
- Niestety, nie mogę. Przeszłości nie można zmieniać.
- Ale proszę – błagała. Mężczyzna tylko zaprzeczył powoli głową.
 Nieee… - pomyślała.
 Angeles przysiadła obok młodszej siebie i się rozpłakała. Strasznie tęskniła za rodzicami. Za mamą. Za tatą. Już nigdy ich nie zobaczy.
 I to wszystko przez to głupie Boże Narodzenie – pomyślała.
- Ja już chcę wracać – szepnęła. – Chcę by ten sen się wreszcie skończył.
- Jeszcze nie czas – rzekł. – A powiedz, pamiętasz jaka byłaś przed tym dniem?
 Angeles jednak nie zareagowała na to pytanie. Miała już go dość.
- Wiesz, byłaś przeciwieństwem obecnej siebie. Zawsze radosna, szczęśliwa, z pięknym serduszkiem. Nawet po śmierci rodziców taka byłaś. Ich strata cię dotknęła, ale cieszyłaś się każdym dniem z babcią. Nadal byłaś tą Angeles – pokazał na małą dziewczynkę. – Jednak dopiero śmierć babci pociągnęła cię na tę drogę, na której teraz jesteś – urwał na chwilę. – Jednak nadal nie rozumiem czemu tych świąt tak bardzo nie lubisz.
- Czemu? – spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Przecież wiesz. Przed chwilą to powiedziałeś.
- No, ale wyjaśnij mi to osobiście.
- Wyjaśnij? – zadrwiła. – Tu nie ma nic do wyjaśniania. W te okropne święta straciłam mamę, tatę i babcię! Najbliższe mi osoby. Podobno to jest czas dawania a nie odbierani! I niby byłam grzeczna – zadrwiła. – Co mi to niby dało? Nic! Tylko straciłam bliskie mi osoby!
- Sądzisz, że śmierć to coś złego?
- Tak – warknęła.
- A może są teraz tam, w niebie szczęśliwi?! Nie tak jak tu, ale jakoś podobnie, i czekają cierpliwie na ciebie. Nie poganiają. Nie chcą byś za szybko skończyła swoje życie na ziemi. Chcą byś była tu szczęśliwa.
- Nie, wcale, że tak nie jest.
- A skąd to wiesz? Jeśli się kogoś kocha to pragnie się też jego szczęścia. Twoi rodzice i babcia bardzo cię kochali, i jeszcze bardziej chcą byś była szczęśliwa.
- Szczęśliwa? Ale jak? – spytała Angeles. – Dzień w dzień muszę widzieć tą starą babę, matkę tego debila, który zabrał mi rodziców. Chodzi dumnie jakby nigdy nic!
- A skąd wiesz, że ona tego nie pamięta?
- Wiem, i już.
- Próbowałaś z nią kiedyś porozmawiać? – dopytywał.
- Po tym co zrobił jej syn, nigdy!
- Hm… szkoda. Bo gdybyś kiedyś z nią porozmawiała, to byś się dużo dowiedziała.
Angeles zaciekawiona tymi słowami spojrzała na niego.
-  Z obcymi nie rozmawiam – rzuciła dumnie.
- A z panią Aną , też? – spytał.
 Panią Aną? Tą samą co była naszą sąsiadką jak tu mieszkaliśmy? Tą która była dla mnie jak ciocia? – pomyślała.
- Panią Aną? – zdziwiła się.
- No nie mów, że pani Any nie pamiętasz? Waszej sąsiadki.
- Ale co ona ma do tego wszystkiego?
 Pani Ana była dla niej tuż po rodzinie najbliższą osobą. Często jak była sama w domu szła do niej i tam wyczekiwała powrotu mamy lub taty z pracy. Nigdy nie pozwalała by Angeles się u niej nudziła.
- Przecież to jej syn doprowadził do tego wypadku.
- Co? – wstała. – Przecież to niemożliwe! Ona nie ma męża, a tym bardziej syna.
 Przecież bym go zauważyła u niej w domu – pomyślała gorączkowo.
- Ma, to znaczy miała. Wyrzekła się go dużo wcześniej przed tym wypadkiem – rzekł dość smutno.
 Angeles nic nie odparła. Nie wiedziała co ma o tym myśleć. Nigdy pani Ana nie wspominała o syn, czy mężu. I pomyśleć, że mieszkała tak blisko. Przecież nawet były blisko.
- Ja… ja nie wiedziałam – wydukała zmieszana Angeles. – Nigdy pani Ana nie wspominała o rodzinie.
- Rozwiodła się z byłym mężem dużo wcześniej przed twoimi narodzinami. Więc pewnie nie chciała do tego wracać – pocieszył ją.
- Pewnie tak – westchnęła. – Od… - nie potrafiła tego pełną nazwą nazwać. – od tego dnia nie widziałam się z nią. Ciekawiłam się co u niej, ale później zrozumiałam, że skoro nie kontaktowała się ze mną przez ten czas, to pewnie nie chce mnie widzieć. I znać – rzekła smutno.
- Hm… ale przecież zawsze możesz z nią porozmawiać.
- Ale jak? Nie wiem gdzie mieszka, pracuje.
- Och Angeles, coś nieuważna jesteś – zaśmiał się brodaty mężczyzna. – Przecież twoją opiekunką w sierocińcu jest pani Ana.
 Angeles spojrzała na niego z niedowierzaniem na twarzy.
 Że ja jej nie poznałam – pomyślała.
- Ale przecież…
- Co? Nie wygląda tak jak dawniej? – spytał. Angeles tylko przytaknęła głową. – Zmieniła się po tym wypadku.
- Ale czemu mi nic nie powiedziała?
- Bała się twojej reakcji. Nadal się boi. A tym bardziej gdy stałaś się taka jaka jesteś.
 Nagle Angeles miała ochotę zapaść się pod ziemię. Wstydziła się za to wszystko co zrobiła dotychczas w sierocińcu. Uprzykrzyła życie każdej osobie, która się tam znajduje. Bez wyjątków.
- Wracajmy, już chyba wszystko zobaczyłaś i się dowiedziałaś wystarczająco dużo – rzekł siwowłosy.
 Angeles spojrzała na młodszą siebie. Nie dowierzała, że ją widzi. Że siebie widzi.
- To się dzieje naprawdę, czy tylko się dzieje w mojej głowie? – spytała odwracając się do mężczyzny.
- Oczywiście, że to się dzieje w twojej głowie Angeles, ale czy to znaczy, że nie naprawdę.
 Nagle cały dom zaczął znikać. Angeles lekko się wystraszyła. Spojrzała w stronę, gdzie jeszcze przed ułamkiem sekundy siedział siwobrody mężczyzna. Jednak go już nie było. Wszystko zniknęło, a Angeles spadła w ciemną otchłań.

Angeles gwałtownie podniosła się z łóżka. Przetarła twarz dłońmi, by się obudzić.
 Ale miałam sen – pomyślała.
Rozejrzała się po pokoju. Wszystko było tak jak za nim zasnęła. Jedynie nie było jej współlokatorek.
 Pewnie są już na śniadaniu – pomyślała. – Przecież dziś jest Boże Narodzenie!
Nie wiedziała czemu, ale szybko wstała z łóżka i w piżamie poszła do stołówki. Zatrzymała się przed drzwiami i wzięła głęboki wdech.
 Co się ze mną dzieje? – zaniepokoiła się lekko.
Pchnęła powoli drzwi, a od razu do nozdrzy napłyną zapach świątecznych dań. Słychać było radosne rozmowy i śpiewy kolęd. Ledwo weszła, a wszyscy ukradkiem spojrzeli na nią. Pewnie myśleli, że zaraz wybuchnie wielkim krzykiem. Jednak Angeles bez słowa poszła po posiłek. Wzięła tacę i już miała odchodzić, ale przed nią stanęła jej opiekunka. Angeles przez chwilę jej się przyjrzała i rozpoznała w niej panią Anę. Jej ukochaną sąsiadkę, przyczepioną ciocię. Odłożyła tacę i mocno ją przytuliła.
- Wesołych Świąt – szepnęła. – I przepraszam za wszystko.
- Och.. Angeles – westchnęła pani Ana.
 Blondynka dopiero po chwili puściła biedną panią Anę. Kobieta przez cały czas się uśmiechała.
- To nie jest kolejny głupi żart – pogroziła jej palcem.
- Nieee… skąd… - zaprzeczyła dziewczyna.
- Miło mi to słyszeć. Wesołych Świąt, Angeles – rzekła kobieta i odeszła po prezent dla niej. Angeles złapała swoją tacę i już miała iść usiąść, ale pani Ana ją jeszcze zatrzymała. – A to od św. Mikołaja – powiedziała podając jej nieduży prezent.
- Dziękuję, ale nie chcę.
- Ale ja nalegam – spojrzała na Angeles takim wzrokiem, że blondynka nie mogła jej odmówić.
- Dziękuję – szepnęła i odeszła. Usiadła przy swoim stoliku i zaczęła konsumować danie.
 Co się ze mną stało? Przecież to nie przez ten dzisiejszy sen? – pomyślała. Nagle nad nią stanął German.
- Co to za przemiana, Angeles? – zawołał radośnie. – Mogę? – wskazał krzesło obok. Kiwnęła głową, a on usiadł.
- Wszyscy są pod wrażeniem twojego zachowania. Niektórzy nawet próbują się dobudzić z tego snu, bo nie wierzą. – rzekł. – Sam też jestem zaskoczony.
 Angeles spojrzała na niego znad talerza.
- Pozytywnie – dodał szybko.
 Przez dłuższy czas jedli w ciszy. German co jakiś czas spoglądał na nią ukradkiem.
- Co sprawiło, że się tak zmieniłaś? – spytał przerywając ciszę. – O ile mogę wiedzieć. – dodał.
- Miałam dość dziwny sen – szepnęła Angeles. – Dość dużo dzięki niemu zrozumiałam.
- A opowiesz mi o nim?
 Angeles zaprzeczyła głową. Sama jeszcze nie do końca ten sen zrozumiała.
 -Może kiedy indziej – westchnął German.
- Dlaczego jesteś taki? – spytała w końcu. Męczyło ją to pytanie od dawna.
- Ale jaki? – zdziwił się.
- No taki... taki dla mnie miły i w ogóle. Nie pamiętam kiedy jadłam sama posiłek. Cały czas się do mnie dosiadasz, choć czasami nie chcę.
 German nic nie powiedział. Podrapał się po głowie. Rzadko to robił, jedynie wtedy gdy się czymś bardzo stresował. Właśnie taka była dnia niego to sytuacja. Bał się powiedzieć Angeles co do niej czuł.
- Eee… domyśl się.
- Nie mam zamiaru bawić się w zgadywanki – warknęła zła i szybko odeszła od stołu. Pobiegła szybko do pokoju. Poczuła się tą jego odpowiedzią skrzywdzona, urażona. Miała nadzieję na całkiem inną odpowiedź.
 Usiadła na łóżku i oparła się o ścianę. Pojedyncze łzy spłynęły jej po policzku.
- Co się ze mną dzieje? – krzyknęła z całych sił. Nic nie rozumiała. A mętlik w jej głowie zamiast się zmniejszyć, zrobił się jeszcze większy.
 Przecież on jest tylko denerwującą mnie osobą. Nikim więcej – pomyślała, jednak nie była to prawda. Głęboko w sercu go pokochała. Nie widziała tego wcześniej, bo jak miała. Serce miała z lodu. Jednak teraz to się zmieniło. Do głosu doszło jej zlodowiałe serce.
 W progu pokoju stanął German. Spojrzał na dziewczynę. Nie chciał widzieć jej w takim stanie. A tym bardziej w święta. Delikatnie zapukał o drzwi. Angeles spojrzała w stronę dźwięku. Zdziwiła się jego osobą.
- Mogę? – spytał nieśmiało. Angeles nic nie odpowiedziała. Nie chciała by wchodził, ale też nie chciała by sobie poszedł. German powoli wszedł i usiadł koło niej. Wyciągnął zza pleców jej prezent – Zapomniałaś go wziąć z stołówki. Chciałem go oddać pani Anie, ale ona kazała mi ci go przekazać.
 Angeles przetarła łzy i wzięła od niego prezent. Zaczęła zdzierać papier. Przynajmniej mogła się na czymś wyżyć. W dłoniach jej spoczywała nieduża ramka. Odwróciła ją i ujrzała zdjęcie swojej rodziny. Automatycznie się uśmiechnęła. Zdjęcie pochodziło z ostatniej wspólnej wigilii z mamą, tatą i babcią. Pamiętała, że takie same stało kiedyś u niej w pokoju.
- Ale jak? – zdziwiła się.
- Patrz, masz jeszcze pocztówkę – rzekł German wyciągając ją spomiędzy papieru świątecznego. Angeles wzięła ją od niego. Przeczytała szybko życzenia.
- … to się dzieje w twojej głowie, ale też                 i naprawdę – przeczytał na głos German. – Wiesz     o co chodzi?
 Angeles pokiwała powoli głową. Odwróciła kartkę i ujrzała tego samego mężczyznę co we śnie. Była bardzo zdziwiona.
 Czy mi się śnił św. Mikołaj? – pomyślała. Już nic nie rozumiała. I ten tekst : „To się dzieje w twojej głowie, ale też i naprawdę”. Co to ma niby znaczyć?
- Angeles – szepnął German wyrywając ją z rozmyśleń. Spojrzała na niego odważnie. – Ja muszę ci coś powiedzieć.
 Przełknęła głośno ślinę. Bała się, że on to usłyszał. German złapał ją za dłonie i spojrzał prosto w oczy.
- Ja… ja cię kocham – szepnął. Angeles była zdziwiona tym wyznaniem. – Powiedz mi, czy ty też coś do mnie czujesz?
 Angeles nie wiedziała co ma powiedzieć.
- Ja… - nagle podświadomość podsunęła jej, że on może się z niej po prostu nabijać. – Ja… nie… - zaczęła bełkotać. Nie potrafiła się wysłowić. Spuściła głowę. German szybko wstał i wyszedł z pokoju.
 Co ja robię? Przecież też go kocham. – pomyślała.
Szybko wstała i wybiegła z pokoju. Niestety nigdzie go nie widziała. Podeszła do najbliższego okna.
Gdzie on jest? – rozmyślała.
 Nagle zauważyła go na zewnątrz. Szybko wybiegła z sierocińca. Nie interesowało ją, że jest śnieg i jest zimno. Musiała mu to powiedzieć. Za wszelką cenę.
- German – krzyknęła z całych sił. – Czekaj!
 Jej głos mieszał się z wiatrem.
- German!
 Chłopak od razu się odwrócił. Angeles szybko do niego podbiegła.
- Ja muszę ci coś powiedzieć – wysapała. Spojrzała mu prosto w oczy. – Ja… kocham cię.
 German od razu się uśmiechnął. Szybko wziął ją w ramiona. Nie chciał jej za nic puścić. Obrócił się z nią wokół własnej osi. Angeles ze szczęścia nie mogła powstrzymać łez napływających do jej oczu. Powoli stanęła na ziemi. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Śliczne masz oczy – szepnęła. German się lekko zaśmiał i trącił jej nos swoim.
- Nie jest ci zimno? Może lepiej wracajmy do środka? – spytał troskliwie.
- Nie… Ty mnie ogrzewasz – uśmiechnęła się. Brunet delikatnie przejechał dłonią po jej różowiutkim policzku. Powoli przybliżył się do niej i złączył ich usta. Delikatnie muskał je, trzymając w swoich ramionach największe swoje szczęście.
- Wesołych Świąt – szepnął gdy skończyli pocałunek. Angeles oparła się czołem o jego.
- Wesołych Świąt – szepnęła prawie niesłyszalnie.
 Nagle usłyszeli nad sobą dźwięk dzwonków reniferów. Odruchowo spojrzeli na niebo. Wysoko, tuż nad gwiazdami leciały renifery z saniami Mikołaja.
- Ho ho ho… Wesołych Świąt – zawołał Mikołaj i sanie po chwili zniknęły z nieba.
 Na pewno będą wesołe – pomyślała Angeles.
I ruszyła z Germanem do sierocińca.   





******
Ho ho ho!!!
Witam wszystkich po tak długim czasie!
Udały wam się święta???
Przybywam do was z prezencikiem dla was w postaci jednorazówki. 
Mam nadzieję, że się podobała, a przede wszystkim miło się czytało.
Przepraszam za wulgaryzmy (no ale musiały wystąpić) 
Do przeczytania :*

Ściskam - Sanna ;)

poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozdział 18


- Pani Angeles, proszę wstawać, pani Angeles pobudka – usłyszałam nad sobą głos pani Hooch. Nie miałam jednak ochoty się budzić. Chciałam choć trochę jeszcze pospać. Przynajmniej we śnie nie czułam bólu. Jednak głosy stały się bardziej wyraźnie. Po chwili otworzyłam zaspane oczy. Światło z początku mnie oślepiło, ale szybko się przyzwyczaiłam.
- Panno Angeles, proszę powiedzieć jak się pani czuje? Jak sądzę, leki przeciwbólowe pomogły? – spytała się uprzejmie kobieta. Pokiwałam głową i przymknęłam na moment oczy.

„Kto to niby jest? – powtórzył. –To ty! To ty, Angie! Moja Angie!

Cały czas te słowa krążyły mi po głowie.  M o j a  Angie. Choć byłam wtedy bliska uśnięcia, zapamiętałam te słowa. „ Moja Angie” – powiedział to z takim uczuciem. Ta nadzieja w jego głosie. Chyba musi mu na mnie zależeć. Uniosłam powieki. Pani doktor rozmawiała szeptem z pielęgniarką. Tam gdzie zawsze, czyli po mojej prawej stronie, siedział On. Przysłuchiwał i przyglądał się dwóm rozmawiającym kobietom. Dopóki nie zwracał na mnie większej uwagi, mogłam mu się przyjrzeć. Na pewno miał przepiękne, czekoladowe oczy i czułe usta o czym się już przekonałam. Brązowe włosy, pewnie przeczesywane były dłonią nie jeden raz bo były w lekkim nieładzie. Na twarzy miał wymalowane zmęczenie, ale można było poczuć od niego tylko radość i ulgę. W głębi serca pewnie się cieszył. Szerokie barki okryte były koszulą, gdzieniegdzie wygniecioną. W końcu łóżka spoczywała jego marynarka.
Cały czas trzymał moją prawą dłoń. Trochę mnie to denerwowało. No bo ja go nie pamiętam, a może i nie znam. A On, robi to…
- Dobrze, dobrze… - rzekła pani Hooch. – Ale najpierw musimy zrobić badania kontrolne.
- Dobrze – szepnęła pielęgniarka i szybko wyszła.
- Nooo… - odwróciła się do mnie. – To jak, panno Angeles? Boli coś panią? – spytała się uprzejmie. Próbowała być chyba bardziej miła niż mogła być. Brunet od razu zerknął na mnie, wyczekując odpowiedzi. Pokiwałam tylko głową.
- Hm… - westchnęła pani Hooch. Podeszła i przysiadła na łóżku, kładąc jedną dłoń na drugiej. – Domyślam się, że nie chce pani ze mną rozmawiać. Rozumiem to doskonale. Jednak do określenia pani stanu zdrowia nie wystarczą mi tylko potwierdzenia głową. Muszę wiedzieć dokładnie co panią boli i gdzie. Dlatego proszę, niech pani z nami współpracuje. – urwała na chwilę. – A więc, boli coś panią?
Odruchowo pokiwałam głową. Pani Hooch lekko pokręciła głową i odchrząknęła.
- Więc boli coś panią? – powtórzyła. Domyśliłam się, że nie odpuści tak łatwo. Przełknęłam głośno ślinę i szepnęłam:
- Tak.
- A co dokładnie? Noga? Ręka? Głowa? Może plecy, żebra?
- Nie, nie wiem… - wydukałam. – Wszystko…
- Wszystko?- powtórzyła ze zdziwieniem. – A silny jest ten ból?
- Nie, chyba nie… Nie wiem…
- Ale odczuwa pani bodźce z otoczenia?
- Tak – odruchowo pokiwałam głową. Chciałam żeby pani Hooch jak najszybciej sobie poszła. Chciałam się Go o coś zapytać dopóki pamiętałam.
- To dobrze… Hm.- zadumała się w rozmyśleniach. – A może… pani bardziej zmęczenie odczuwa jako ból? Na tym poziomie leczenia ból powinien być nikły. Leki, które pani podawaliśmy, były naprawdę silne.
- Nie wiem… Być może – westchnęłam.
- Hm.. Zrobimy tak – zaczęła wstając. – dzisiejsze badania przesuniemy na jutrzejszy dzień. Niech pani sobie odpocznie i się odpręży. A gdyby coś było nie tak, to proszę mnie wezwać. Dobrze?
Pokiwałam tylko głową twierdząco.
- To dobrze – rzuciła i opuściła salę. Od razu odwróciłam głowę w stronę okna. Miałam nadzieję, że tam znajdę jakieś ukojenie. Sala była w nudnych kolorach. Jednak z okna dojrzałam tylko szare niebo. Pewnie dochodziła już pora kolacji.
- Zobaczysz – usłyszałam Jego głos. – Wszystko będzie dobrze.
Chciałam wierzyć w te słowa, ale jakoś nie potrafiłam. Coś mi mówiło, że nigdy nie będzie dobrze. Że zawsze coś będzie, coś się stanie.
- Jesteśmy z tobą – przejechał kciukiem po wierzchu mojej prawej dłoni. – Wszyscy.
„Wszyscy” Czyli kto? Kto jest ze mną? Kto się o mnie może martwić, może tęskni?
No kto?!
Czemu nie znam na te pytania odpowiedzi? Gdzie one są?
Dlaczego nic nie pamiętam?
Dlaczego???
Dlaczego!!!
Wyrwałam dłoń z Jego uścisku, i na ile to było możliwe, przewróciłam się na lewy bok, by nie musieć na niego patrzeć.
- Wiem, że to musi być dla Ciebie trudne – westchnął. – No tak! Ty nic nie pamiętasz, a ja ci nie wiadomo co mówię. O matko! Co ze mnie za idiota! – warknął zły na siebie. – Głupek! Wielki Głupek!
Obwiniał się jakby nie tylko o to co powiedział, ale też o to co się wydarzyło.
- Nie mów tak – szepnęłam, nie wiem czemu, bliska płaczu. Zabolało mnie, że się tak strasznie obwinia. – proszę.
- Dobrze – odparł i położył dłoń na moim ramieniu. -   I przepraszam. Za wszystko. Za to co się wydarzyło, ale i to co się wydarzy. Przepraszam Cię, skarbie. I choć pewnie nie rozumiesz moich słów. kocham Cię. Kocham Cię najmocniej na świecie. A tęsknię jeszcze bardziej, za moją Angie. Za moją małą Angie.
Rozpłakałam się. Łzy spływały po moich policzkach, a ja nawet nie wiedziałam dlaczego.





******
Trochę zajęło napisanie tego rozdziału, ale no nie miałam pomysłu.
I tak nie wyszedł tak jakbym chciała. 
Ale mam nadzieję, że to ^^ się podobało. 
Jeśli tak, to zostaw swoją opinię. Może zmotywujesz mnie do napisania następnego rozdziału ;)

Ściskam ~ Sanna :D


niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 17

Ból.
Straszny .
Wielki.
To jedyne co teraz czułam.
Oczy miałam zamknięte, a powieki były bardzo ciężkie. Nie miałam nic siły. Jakby ktoś mi je odebrał. Cały czas błądziłam w błogim śnie, bez końca. Nie wiedziałam gdzie jestem. Nikogo przy mnie nie było.
Jednak z upływam czasu, odczuwałam wszystko bardziej. Ból się wzmocnił, otoczenie jakby stało się wyraźniejsze. Po dźwięku musiałam poznawać, czy ktoś jest niedaleko, czy też nie. Często jakaś dłoń łapała moją prawą i trzymała. Przez długi czas. Raz mocniej, a raz lżej. Całowano też ją. Ciekawiłam się kto to jest. Nie pamiętałam kto to może być.  Nic mi nie przychodziło do głowy. Chciałam coś zrobić, obudzić się, choć na chwilę, ale moje ciało jakby było przeciwko mnie. Nic nie mogłam. Czułam się jakbym była więźniem we własnym ciele.
Jedno, jedyne  zdanie, które wyłapałam całe, musiało być wypowiedziane przez mężczyznę. Piękny, melodyjny, a zarazem smutny i zmartwiony głos, powiedział: 

”Tęsknię, i to bardzo… Bez ciebie w moim życiu pojawiła się pustka. Wielka. Ogromna. Którą to ty możesz zapełnić. Proszę, obudź się. Wróć do mnie, kochanie.”  

To było jedyne co mi dodawało wiary. Wiedziałam, że ktoś tam na mnie czeka. Wierzyłam, że te słowa przyciągną mnie do tej osoby, która je wypowiedziała, do tego pięknego głosu. Jednak jedyną przeszkodę do szczęścia musiałam sama pokonać. To ja musiałam pokonać swoją słabość, a On jedynie mógł mi dodać siły.


Znów mnie złapano za dłoń. Bardzo delikatnie. Jakby się bał ten ktoś, że złamie mi ją, ściskając mocniej. Teraz dopiero zorientowałam się, że moja lewa ręka jest zgięta w łokciu. I chyba w coś włożona. Nogę prawa za to miałam lekko uniesioną. 
Czemu? 
Nie miałam pojęcia, ale chciałam się dowiedzieć. 
Co tak właściwie się stało? 
Czemu się nie budzę? 
Nie wiedziałam też czemu gdy On mnie dotyka, serce biło mi szybciej. Lub jakoś inaczej. 
Przy Nim moje ciało robiło się jakoś dziwne.


W końcu jednak się przełamałam. Przezwyciężyłam swoją słabość. Słyszałam coraz więcej. Tak jakbym wynurzała się z wody. Delikatnie ruszyłam jednym palcem, później kolejnym i kolejnym, aż całą dłonią. Po chwili rozległy się głosy, z każdą sekundą słyszałam je coraz lepiej. Byłam coraz bliżej ich. Aż w końcu otworzyłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Jednak coś miałam na twarzy. Przeszkadzało mi w oddychaniu. Szybko jednak ktoś mi to zdjął. Mrużąc oczy wzięłam kolejny oddech. Tym razem było dobrze. Otworzyłam oczy, po przyzwyczajeniu się do światła. Nade mną stało kilka osób. Po lewej dwie tak samo ubrane kobiety i jedna trochę inaczej, a po prawej młoda dziewczyna i wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Wszyscy wpatrywali się we mnie z radością wymalowaną na twarzach. oddychałam powoli. Chwilę ciszy przerwała kobieta, która stała najbliżej mnie. Na sobie miała granatowy fartuch lekarski.
- W-witam… Jestem pani Hooch i zajmuję się panią. Proszę mi powiedzieć, słyszy mnie pani?
Przez chwilę na nią spojrzałam i tylko potwierdzając jej słowa, kiwnęłam głową.
- Dobrze. Jest z panią kontakt. A boli coś panią?
Jednak puściłam jej pytanie mino uszu. Rozejrzałam się po wnętrzu Sali. Białe ściany ozdobione kilkoma pejzażami w ramkach, tego samego koloru sufit. Pomieszczenie było wszechstronne. Nie było innego łóżko niż mojego. Stały za to dwa kremowe fotele i brązowy stolik. Okno było odsłonięte i do środka wpadały promienie słońca. Za mężczyzną, trochę dalej, przy ścianie była komoda, a dalej drzwi. Po obu stronach łóżka stały nieduże szafki.
- Boli coś panią? – powtórzyła kobieta. Spojrzałam w sufit i znów pokiwałam głową. Tak naprawdę bolała mnie każda najmniejsza część ciała. Dziwiłam się, że jeszcze z bólu nie płaczę.
- Hm – westchnęła pani Hooch. – Proszę podać pacjentce leki przeciwbólowe – zwróciła się do jednej z dwóch tak samo ubranych kobiet. Ta natomiast pokiwała głową i wyszła.
- Proszę wezwać do mnie ordynatora. Powiedz, że to pilne – zwróciła się tym razem do drugiej i ta tak samo jak pierwsza, przytaknęła i wyszła.
- Zaraz dostanie pani środki przeciwbólowe. A później, jeżeli będzie możliwość, zrobimy prześwietlenie i  tomografię głowy – rzekła i wyszła. Młoda dziewczyna zaczęła nagle płakać. Nie rozumiałam czemu. Może coś się stało. Obeszła moje łóżko i usiadła po mojej lewej stronie. Uważnie mi się przyglądała, ale nic nie mówiła, tylko cicho płakała. Mężczyzna usiadł za to po mojej prawej stronie i ukrył moją dłoń w swoich. Do dłoni miałam coś przyklejone. Odchodziła od tego cieniutka rurka. Podążyłam za nią aż do maszyny gdzie się kończyła. Było tam dość dużo guzików i kolka kolorowych kresek. Zauważyłam, że mężczyzna poszedł za moim wzrokiem, bo też spojrzał na urządzenie. Chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Nagle dziewczyna zerwała się z miejsca i otarła łzy. Ucałowała mój policzek i szybko opuściła salę. Byłam zdziwiona jej zachowaniem. Nie wiedziałam o co jej chodziło. Nie wiedziałam też kim Ona jest.

Do sali weszła pielęgniarka. Nie zwracałam na nią jakoś uwagi. Stanęła przy łóżku.
- Proszę to zażyć. Ukoi, choć trochę ból – rzekła podając jakąś tabletkę i szklankę z wodą. Mężczyzna jak na zawołanie, puścił moją dłoń. Powoli ją podniosłam. Nie miałam za nic siły. Drżącą dłonią wzięłam tabletkę. Była biała i nieduża. I to ma mi pomóc? Nagle ktoś podniósł mnie lekko. Bardzo powoli. Jednak nawet to przysporzyło mi ogromny ból. Zacisnęłam oczy próbując nie krzyczeć czy wyć. Choć to było trudne.
- Zaraz przestanie panią boleć – zapewniła mnie kobieta. Powoli przybliżyłam lekarstwo do ust i położyłam na języku. Pielęgniarka podała mi kubek, ale mężczyzna go wziął i pomógł mi się napić. Tabletka trafiła na swoje miejsce. Uniosłam lekko wzrok do góry i natrafiłam na piękne, czekoladowe tęczówki, które wręcz mnie zahipnotyzowały. A nawet nie wiedziałam czemu, oddech stał się nierówny a serce łoskotało mi przeraźliwie głośno. Bałam się, że ktoś je usłyszy prócz mnie. On, uśmiechnął się i położył mnie na poduszce.
- Lek za chwilę może zacząć działać – zwróciła się do mężczyzny, kobieta. – Więc jeżeli chce pan porozmawiać z pacjentką, to proszę to zrobić dość szybko. Często osoby pod działaniem tego leku majaczą lub bełkocą, a czasami po prostu zasypiają .
Mężczyzna tylko przytaknął. Pielęgniarka od razu wyszła z Sali. 
Znów usiadł koło mnie, i znów złapał moją prawą dłoń. Nie wiem czemu, ale nie chciałam patrzeć mu prosto w twarz. Bałam się, że znów te jego tęczówki mnie zahipnotyzują. Spojrzałam tak to w przeciwną stronę. Po chwili poczułam, że środek przeciwbólowy zaczyna działać. Bardzo powoli, ale zaczynał.
- G-gdzie  j-ja  j-jestem – wydukałam cicho.
- W szpitalu św. Pio – odparł po chwili.
- W?
- W? Buenos Aires, Argentyna – odparł zdziwiony moim pytaniem.
- Hm – westchnęłam. Przynajmniej coś już wiedziałam, zapewniłam się w duchu.
- Mogłabyś na mnie spojrzeć – poprosił. Jednak nie wykonałam jego prośby. – Proszę, spójrz na mnie. Na chwilę – błagał. Leki zaczynały już bardziej działać. A co mi tam. Mogę na niego spojrzeć. Odwróciłam głowę i od razu utonęłam w jego oczach. Takich pięknych.
- Nic nie pamiętasz, Angie? – spytał powoli.
- A kto to niby jest ta Angie? – zakpiłam.
- Kto to niby jest? – powtórzył. – To ty! To ty, Angie! Moja Angie!
Powieki nagle stały się jakoś dziwnie ciężkie. Już czułam, że sen nadchodzi. Ucieczka od bólu.
- Nie! – krzyknął mężczyzna. Ujął moją twarz w dłonie i lekko nią potrząsnął. – Nie, nie zasypiaj! Angie nie! – opanował się jednak szybko. – Powiedz mi, pamiętasz coś?- w jego głosie słychać było ogromną nadzieję. – Cokolwiek – nalegał. 
Niestety pokręciłam przecząco głową i zasnęłam. 





******
Hola!!!
Witam wszystkich po wielkich zmianach! 
Mam nadzieję, że się podobają :)
I przepraszam, że w ciągu dzisiejszego i wczorajszego dnia nie mogliście wejść na bloga, ale niestety ale takie kroki z mojej strony musiały zostać niestety podjęte. 
Ale już jest, więc się cieszmy!!!
Komentujcie, motywujcie bo wena coś stanęła i nie chce się ruszyć!!!

Ściskam ~ Sanna :D

sobota, 8 listopada 2014

Stokrotne dzięki :*

Siema, siemka!!!
Przybywam do Was z kilkoma ogłoszeniami...(tak mi się wydaje)



A pierwsze co, to DZIĘKUJĘ, że tak chętnie odwiedzacie i czytacie moje wypocinki...

Właśnie wczoraj przekroczyliście 6.000 wyświetleń.
DZIĘKI, DZIĘKI i jeszcze raz DZIĘKI :D



A teraz, jak to się mówi, parę ogłoszeń parafialnych.. he hee
Rozdziału jeszcze nie ma, całego....
Mam mały brak weny i potrzebuję jakiegoś natchnienia...
Jednorazówka też stoi w miejscu, niestety :(

Nie będę nie wiadomo czego tu pisać, czemu nie było żadnego posta.
Byłam zbyt często chora, a zaległości się zrobiły gigantyczne i muszę to jakoś nadrobić.
Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie i wytrzymacie jeszcze trochę do jakiegoś dłuższego postu,co?!

A tym bardziej! Szykują się WIELKIE zmiany!!! 
Nie powiem co konkretnie...
Wiem, zła jestem!

Jak chcecie szybciutko next to motywujcie, piszcie wszystko co wam przyjdzie do głowy, każdy pomysł może się przydać... 

Jeszcze raz dzięki i do przeczytania niebawem :D
~Sanna :)


niedziela, 19 października 2014

Rozdział 16

Nikt by nie pomyślał, że bliskość Pabla może aż tak pomóc Angie. Jedna osoba a pomogła jej wrócić do dawnego bycia. Jednak ich długoletnia przyjaźń przełożyła się nie tylko na korzyść Angeles, ale także i Pabla. Chłopak był oczarowany nią wcześniej, a teraz po prostu przekonał się, że ją kocha. A jeszcze dzięki projektowi, który wykonywali razem ze szkołą Angie, mógł się do niej zbliżyć i przekonać ją bardziej do siebie. Nowoczesna adaptacja „Romea i Julii”, gdzie byli tytułowymi bohaterami, można, że powiedzieć, że spadła mu z nieba.
Niestety czas pobytu Pabla i wszystkich ze Studia, szybko się kończył. Ich spektakl okazał się trafem w dziesiątkę. Wszystko było idealnie zinterpretowane, a sami „aktorzy” bezbłędni. Każdy mógł mówić, że dołożył się do tego sukcesu jakąś cząstkę siebie. Wszyscy byli z siebie dumni, tylko nie Angeles. Jakoś jej się nie chciało być „gwiazdą”. Każdy w wolnym czasie mówił, że go ludzie rozpoznawają, że rozdają autografy, a ona wolała chować się po kątach i nikomu się nie pokazywać. Lubiła po prostu nurkować we wspomnieniach. Choć niektóre były dla niej bardzo bolesne i wylewała przez nie tuziny łez, nie przestawała. Ten świat, który ją otaczał, był dla Angie jakoś dziwnie obcy. A przecież nie powinien. Była niby jego częścią a czuła się w nim jak kosmitka. Zrozumiała przez to wszystko, że jej jedynym dom jest w Buenos Aires. W miejscu gdzie kochała się budzić i zasypiać. Gdzie miała rodzinę. Choć nie jest już tego tak pewna.
Od czasu pogrzebu Marii nie miała żadnego kontaktu z matką, Germanem czy swoją siostrzenicą – Violettą. Chciała się choć trochę dowiedzieć co u nich. Jak się trzymają. Niestety każda próba kontaktu kończyła się niepowodzeniem. Nie miała pojęcia czemu. Wsiadła by w samolot, ale nie mogła opuścić zajęć. Już i tak dużo ich opuściła. W duchu powtarzała sobie, że jeśli skończy tę szkołę doskonale, ta Maria, gdziekolwiek jest, będzie z niej dumna. Tym bardziej, że to ona poleciła jej tą szkołę. Jednak do końca szkoły jeszcze daleko.

„Ciekawe co tam u Violi? Jak się trzyma? Tęskni za mamą?... ‘’ myślała Angie póki Patricia nie wyrwała jej z swojej podświadomości.
- Co? – jąknęła.
- Co? To ja się pytam, co? Cały czas o czymś, albo o kimś myślisz.
- Yyy… przepraszam – odparła Angie.
- Nie słuchałaś mnie jak ci opowiadałam o tym, co mi się przytrafiło, to przynajmniej może mi powiesz o czym tak myślisz – spojrzała na nią uważnie. – Tylko nie mów, że o „Pablu’’ – wtrąciła szybko.
- O Pablu? Nieee… - zaprzeczyła szybko. – Czemu miałabym o nim myśleć? – zaperzyła się.
- No bo ostatnio dużo spędzałaś z nim czasu i w ogóle…
- Pablo i ja jesteśmy tylko,  t y l k o  - podkreśliła widząc minę Patrici. – przyjaciółmi. Nic więcej.
- A mi się wydaje, że ludzie, którzy się całują, muszą jednak coś do siebie czuć.
- Hee… co ty mówisz? – zdziwiła się Angie. Lekko się zarumieniła. – A tak w ogóle to te pocałunki były na potrzebę spektaklu. Tylko i wyłącznie.
- Taaa… - przewróciła oczami Patricia. – To dlaczego się rumienisz?
Angie szybko złapała dłońmi swoje różowiutkie policzki.
- Ha! – zawołała triumfalnie przyjaciółka Angie. – Mam cię! Ty czujesz coś do Pabla! – Angie już chciała zaprzeczyć, ale Patricia jej na to nie pozwoliła. – I nawet nie zaprzeczaj – pogroziła jej. – Miłość to jest wspaniałe uczucie.
- Ha ha – zaśmiała się sucho. – Koniec tematu.
- Angie i Pablo! – zaśpiewała głośno. – Pablo i Angie!
- Stop! Koniec, koniec tego tematu – uciszała ją Angie. – Nie gadamy już o tym.
- Och, dobrze – zaśmiała się Patricia. – To o czym tak myślałaś, skoro nie o Pablu? – uśmiechnęła się szeroko.
- Szczerze to o rodzinie – rzekła smutno. – Nie mogę się z nimi skontaktować. Próbowałam na różne sposoby. Nic. Nie wiem co mam robić.
- A sprawdzałaś w Internecie? Może tam jest jakiś do nich kontakt – zaproponowała Patricia.
- Taaak. I to też nie dało rezultatów. Ostatnio jak dzwoniła moja matka mówiła coś, że German z Violą gdzieś wyjechał. Tak po prostu. Może też zmienił numer telefonu?
- Być może. Ale po co miał by też to robić? Wtedy musiałby każdemu kto miał jego stary numer, dawać nowy. To bezsensu.
- To ja już nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi – westchnęła smętnie Angie.
- Wszystko się niedługo wyjaśni, zobaczysz – przytuliła Patricia przyjaciółkę.

- Szkoda, że już musicie wracać – westchnęła smutno Angie żegnając się z Pablem. – Jeszcze tyle ci nie powiedziałam.
- Nie martw się. zdążysz – zapewnił ją chłopak.
- Dziękuję – przytuliła go mocno. – Za wszystko – dodała szeptem. Pablo pogładził ją tylko po plecach. Chyba nie wiedział co ma powiedzieć. odsunął się lekko od Angie, wziął jej twarz w dłonie i pocałował. Dziewczyna była tym lekko zaskoczona. Cały czas sądziła, że łączy ich tylko przyjaźń. Tylko to. A teraz, Pablo ją całuje a ona nie ma nic przeciwko. Wręcz jest z tego zadowolona. Zaczęła odwzajemniać pocałunek. Najpierw niepewnie, ale z każdym muśnięciem coraz bardziej czule i namiętnie. Pablo, widząc, że ukochana nie sprzeciwia się, wplótł dłonie w jej blond loki i pogłębił pocałunek.
- Będę tęsknił – szepnął odrywając się od Angie i stykając ich czoła. Blondynka miała nierówny, przyspieszony oddech. Przymknęła oczy.
- Ale niedługo się zobaczymy – westchnął bardziej próbując siebie przekonać niż ją. Po policzkach Angie spłynęły łzy. Pablo szybko je starł. – Obiecuję – dodał i odszedł w stronę grupki uczniów ze Studia, którzy czekali na odprawę bagaży. Odwrócił się i uśmiechnął się do niej. Nie chciała by leciał, by wracał do ojczyzny. Wolała by został z nią, tu gdzie jest. Bała się, że wróci ta Angie sprzed jego przylotu. Starła ostatnie łzy, uśmiechnęła się i pomachała mu na pożegnanie. Dopóki, nie zniknął jej z oczu, stała i lekko uśmiechała się. jednak kiedy samolot z Pablem na pokładzie odleciał, zrozumiała, że czas wracać do akademii.



A później… no właśnie, co było później? Ja… nie. Ang… ona… yyy… 
Nie wiem. Nie mam bladego pojęcia co działo się dalej. Nic nie kojarzę. 
Brak znajomych twarzy. 
Zero. 
Pustka. 
Wielka pustka! 
Nie mam pojęcia czemu? 
Ale… chwila! Czemu moje ręce są przezroczyste? Tak samo stopy! Co się dzieje? 
Czy ja znikam?! 
Nie… Ja nie chcę odchodzić! Mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia! 
Nie, nie, nie! Moje… Moje… Nie-e-e! Ja zni-i-kam-m-m…





******
Och... i kolejny rozdział w tym tygodniu...
Lekko dziwny i w ogóle nie podoba mi się, ale czasami musi być i też taki ;)
Na rozdział 17 planuję małe zmiany, więc bądźcie czujni....
A jeżeli chcecie rozdział 17 szybko to pod tym musi być 6 (moja ulubiona liczba) komentarzy.

Pozdrawiam - Sanna :D

czwartek, 16 października 2014

Rozdział 15


(…) - Angie! – usłyszały. Spojrzały w stronę skąd pochodził głos. Angie nie mogła uwierzyć własnym oczom. Przed nią stał Pablo. Pablo Galindo – jej przyjaciel jeszcze ze Studia 21 w Buenos Aires. Znali się bardzo dobrze. Od czasu kiedy Angie wyjechała do Madrytu, kontakt niestety im się urwał. Chłopak podbiegł do blondynki i mocno przytulił ją do siebie.
- Angie – powtórzył z wielką ulgą.
- Pablo – odparła Radoście. Wywinęła się z ramion przyjaciela i spojrzała na niego. – Pablo, ale… co ty tu robisz? Jak? – zaczęła go wypytywać. Dziwiła się, że jej przyjaciel jest w Madrycie a nie w rodzinnym mieście gdzie się ostatnio żegnali.
- A czy to ważne – uśmiechnął się ukazując rząd zębów.
- Ekh… - chrząknęła Patricia. Dopiero teraz Angie przypomniała sobie, że przyjaciółka stoi tuż obok niej.
- Pablo to jest Patricia, moja przyjaciółka… - wskazała na dziewczynę.
- Chyba najlepsza przyjaciółka – podkreśliła czarnowłosa. Wyciągnęła rękę do Pabla.
- Patricia to jest mój przyjaciel, jeszcze z Buenos Aires, Pablo – chłopak uścisnął wyciągniętą dłoń.
- Miło mi – tylko tyle rzekł. – Angie… masz chwilę? – zwrócił się do blondynki.
- Yyy… - pokazała mu na torby.
- Uhr… - westchnęła Patricia. – Proszę, masz ją na wyłączność – wzięła torby Angie w dłonie. – Do akademii nie jest daleko, poradzę sobie.
- Dzięki – uśmiechnęła się promiennie do niej Angie.
- Tylko ma wrócić trzeźwa i przed dwudziestą – zaśmiała się Patricia i pogroziła mu palcem Pablu. – Pamiętaj!
- He… He… - zaśmiała się sztywno blondynka. – Bardzo śmieszne – szybko spoważniała. Złapała Pabla za ramię i pociągnęła. – Chodźmy lepiej.
- Taaak – zaśmiał się.
Szli alejkami parku, rozmawiając i wspominając stare czasy.
- Fajna ta twoja przyjaciółeczka – przyznał w pewnej chwili. – Jak na pierwszy rzut oka.
- Patricia jest… oryginalna. Ma bardzo dziwną, w dobrym znaczeniu tego słowa, osobowość.
- Niech zgadnę. Jest zabawna, nadpobudliwa i wszędzie jej pełno – wyliczył jej.
- Ej, skąd to wiesz? – zdziwiła się.
- Zgadywałem – odparł niewinnie, robiąc głupkowaty uśmiech
- He… He… wszechwiedzący Pablo się pojawił.
- Ale to akurat prawda.
- Ah tak – zatrzymała się i spojrzała na niego. – To o czym teraz myślę, Wszechwiedzący Pablo?
- O tym, że jestem zabójczo przystojny i boisz mi się o tym powiedzieć – uśmiechnął się łobuzersko, pokazując białe zęby.
- Ale z ciebie skromniś- prychnęła i ruszyła dalej alejką.
- Panna obrażalska – mruknął pod nosem. Jednak Angie tego nie usłyszała.
- A tak w ogóle, to co ty robisz w Madrycie?
- Przyleciałem odwiedzić starą przyjaciółkę.
- Taaa… jasne… - nie wierzyła mu.
- Po części to jest prawda.  Jakiś czas temu Antonio, dyrektor Studia…
- Przecież wiem kim jest Antonio – wtrąciła.
- … przekazał nam informację, że będzie wyjazd do Madrytu. To pomyślałem, że przylecę, odwiedzę starą kumpelę, która przez cały ten czas, nie kontaktowała się ze mną. Nawet nie wiedziałem, że w zeszłym tygodniu byłaś w Buenos Aires. Dopiero zobaczyłem cię na pogrzebie z Germanem… - urwał widząc łzy w oczach Angie. Nagle pożałował tego co powiedział. Powinien najpierw pomyśleć a później mówić, a nie na odwrót. – Angie… ja przepraszam… - wyjąkał. Przeczesał włosy dłonią. Nie wiedział co ma zrobić czy powiedzieć. – Ja nie powinienem…
- Tak. Nie powinieneś – odparła stanowczo, zaciskając mocno pięści, że paznokcie wbijały jej się w skórę, zostawiając po sobie słabe ślady. Ale to sprawiało, że choć trochę powstrzymała się przed rozpłakaniem się przy Pablu i przechodniach.
- Yyy… ja… yyy… przykro mi z powodu Marii – powiedział w końcu. Cały czas myślał czy ma to powiedzieć, czy też nie. Angie nic nie odpowiedziała. Patrzyła się przed siebie, gdzieś w dal. Przez chwilę zapanowała cisza.
- Jak się trzymasz? – zapytał się Pablo niepewnie.
- A nie widać! – warknęła. – Świetnie!
- Ej… ale nie musisz się tak wydzierać- przyjął pozycję obronną, jakby za chwilę Angie miała go zaatakować. – Ja się tylko spytałem jak się masz z tym wszystkim, a ty na mnie naskakujesz.
- Zadajesz takie głupie pytania. Jak się masz? – zakpiła. – A twoim zdaniem jak się niby mam czuć. Straciłam siostrę, straciłam Marię – potok łez wydobył się z oczu Angie, spływając po policzkach. Pablo bez słowa podszedł do niej i przytulił ją do siebie jak najmocniej. Jeszcze bardziej zaczęła płakać.
 - Nie płacz, Angie, nie płacz – błagał ją, gładząc delikatnie jej plecy. – Cii… Wszystko będzie dobrze – chciał ją podnieś na duchu. Oboje jednak wiedzieli, że to są tylko puste słowa. – Hej, proszę Angie, proszę nie płacz – próbował ją uspokoić. Jednak widząc, że Angie go nawet nie słucha, odpuścił sobie to. – A wypłacz się porządnie – westchnął przytulając dziewczynę jeszcze bardziej do siebie.
Stali tak przez jakiś czas. Żadne z nich nie sprawdzało, która jest godzina. Nawet nie zamienili zdania. Przechodnie mijali ich przyglądając im się uważnie. Jednak z każdą minutą było coraz mniej spacerujących czy wracających z pracy osób. Słońce za to było coraz niżej i już za chwilę, za moment, miało się schować za horyzont, dając szansę pojawieniu się granatowemu niebu z niezliczonymi gwiazdami. Wiatr się ochłodził, a jego siła lekko się zwiększyła.
Płacz Angie powoli ucichł, a oczy przestały produkować łzy. Wyrównała swój oddech i wyplątała się z objęć Pabla. Spojrzała na niego, słabo się uśmiechając. Złapała jego dłonie. Nadal były ciepłe, a skóra delikatna.
- Dziękuję – szepnęła. Pocałowała go czule w policzek. – Pa.
I odeszła zostawiając go samego. Jakoś nie potrafiła mu nic więcej powiedzieć. Szybkom krokiem wróciła do akademii. 





******
Rozdział króciutki, niestety :( 
Nudny też...
Ale jest :) 
A u góry jest mała ankietka dotycząca rozdziałów. 
Proszę o zapoznanie się z nią i głos...
Od jej wyniku będzie zależeć to co dodam jako następne, czy jednorazówki część 2 czy rozdział 16
A teraz zachęcam do komentowania, motywowania i itp.


Pozdrawiam - Sanna :D

sobota, 4 października 2014

Jednorazówka : "Lepiej późno niż wcale" cz.1

- Nie, nie nie - powtarzałam schodząc po schodach. za mną szedł German i próbował mnie przekonać bym pojechała z nim i Violettą na 50- lecie małżeństwa jego rodziców.
- Ale Angie... - nalegał. 
- Nie. I to jest moje ostatnie słowo – odparłam stanowczo. German podszedł do mnie od tyłu i uwięził w szczelnym uścisku. Głowę oparł mi na ramieniu.
- A gdybym Cię ładnie poprosił – szepnął mi do uch.
- Nie – odparłam, ale już mniej pewnie.
- Ale pomyśl. Pojechalibyśmy kilka dni wcześniej. Zwiedzilibyśmy wyspę, spędzili kilka dni ze sobą. Tylko ty i ja – zamruczał jak kot mi do ucha.
- Ja, ty i cała twoja rodzina, jakbyś zapomniał – przypomniałam mu.
- Ale przecież moja rodzina nie będzie za nami chodzić. A po za tym jak my dolecimy na Hawaje, oprócz moich rodziców, Violetty i personelu, który się tym wszystkim zajmuje, nikogo więcej nie będzie.
- Nie, German, nie… - próbowałam wyrwać się mu z uścisku, ale on zamiast mnie puścić, trzymał mocniej. Po chwili zaczął obdarowywać moją szyję namiętnymi pocałunkami. W miejscu gdzie dotknął mnie swoimi ustami, czułam ogromne pieczenie. Chciałam jednocześnie by przestał, bo mogłam mu ulec i się zgodzić na ten wyjazd, ale też by nie przerywał. Kochałam dotyk jego ust.
- To co? – oderwał swoje usta od mojego obojczyka. – Pojedziesz ze mną?
- Wiesz, że grasz nieczysto?
- Naprawdę? – udał zdziwionego. – Nie wiedziałem – znowu zamruczał mi do ucha. Lekko je nawet przygryzł. Westchnęłam z rozkoszy. – Czy to znaczy, że zmieniasz zdanie?
Udało mi się do niego odwrócić. Jego ręce nadal trzymały mnie w szczelnym uścisku, a nasze ciała stykały się w kilku miejscach. Zarzuciłam mu ręce na szyję.
- Jesteś okropny – zaśmiałam się.
- To znaczy, że… - zaczął, ale mu przerwałam pocałunkiem. Delikatnie musnęłam jego wargi. Po chwili pogłębiłam pocałunek. Był łapczywy i pełen spontaniczności. Jednak szybko go zakończyłam. Oderwałam się od bruneta.
- Trzeba by było się spakować, nie sądzisz?
German ponownie mnie pocałował. Był to zaledwie ułamek sekundy.
- To chodźmy – uśmiechnął się.



Trzy dni później, po południu, siedzieliśmy z Germanem i Violettą w samolocie na Hawaje. Ja zajęłam miejsce przy oknie. Szczerze to nie wiem czemu. Obok mnie siedział German. Violetta zajęła natomiast miejsce przed nami. Oparłam głowę na ramieniu ukochanego. Objął mnie ramieniem i przyciągnął jeszcze bliżej siebie. Swoją głowę oparł o moją. Czułam jak delikatnie kciukiem gładzi moje ramię. Siedzieliśmy tak przez dłuższy czas. Nie odzywając się. nie potrzebowaliśmy tego.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Jego czekoladowe tęczówki całkowicie mnie zahipnotyzowały.
- Kocham cię – szepnęłam.
- Ja ciebie też kocham.
Wolną rękę położył na moim policzku. Czułam, że skóra w tym miejscu zmienia barwę na różową. Przybliżył się do mnie i delikatnie, ale czule pocałował. Czułam się jakby cały świat przestał istnieć. Jakby czas stanął. Zapomniałam na ten moment, na tę chwilę, o tym, że jesteśmy nie wiadomo ile nad ziemią, czy to, że przed nami siedzi Violetta, i że w każdej chwili może się do nas odwrócić i zobaczy jak się całujemy. Choć, nie pierwszy raz German okazywał mi uczucia publicznie, ale jakoś peszyłam się kiedy widziała to moja siostrzenica. Z rozmyśleń i pocałunku wyrwał mnie głos Violetty.
- Ooo… - dobiegło do moich uszu. Oderwałam się od ukochanego i spojrzałam na dziewczynę. Odwróciła się do nas i podpierała się na oparciu. – Jakie to słodkie – westchnęła. Lekko się zarumieniłam. Chciałam już usiąść prosto w fotelu, ale German mnie powstrzymał i jeszcze bardziej mnie przyciągnął do siebie.
- Chciałaś coś ode mnie Violu? A może od Angie? – zapytał się German córki.
- Nieee… Po prostu zaczęła mi się strasznie nudzić i pomyślałam, że odwrócę się do was.
- Aaaa… Już myślałem, że coś się stało – odparł z ulgą mężczyzna.
- Żałuję, że dosłyszeliście moje westchnienia. Tak miło patrzyło mi się na to jak sobie najpierw wyznaliście miłość a później pocałowaliście się. czułam się jak w filmie, takim romantycznym – poczułam AK moje policzki czerwienią się coraz bardziej. Trochę dziwnie się czułam z tym co powiedziała przed chwilą Viola. Tym bardziej, że byłam nadal wtulona w Germana, a Viola na dodatek widziała jak się całujemy.
- Słodko wyglądasz z tymi różowiutkimi wypiekami – szepnął mi do ucha. Lekko się zaśmiałam.
- W stu procentach zgadzam się z tatą – powiedziała Viola. Nie wiedziałam czy mam coś odpowiedzieć, czy też nie. Jeśli tak to co. Nie miałam pojęcia.
- No i popatrz Violu jak nam onieśmieliłaś biedną Angie – zaśmiał się German.
- Ha… ha… ha – odparłam odrywając się od niego. – Bardzo śmieszne. Naprawdę bardzo.
- No, ale to prawda. Zawsze jak zauważysz, że widziałam jak okazujecie sobie z tatą „uczucia” to ty Angie rumienisz się, czasami aż za bardzo, no i odbiera ci mowę – odparła dziewczyna.
- No… bo… yyy… ja… - nie mogłam skleić porządnego zdania.
- Oj dobra Angie. Nie tłumacz się – rzekł German. Nagle mnie pocałował. Ale nie tak jak przedtem, delikatnie i czule, tylko bardziej agresywniej i namiętniej. Czułam, że zaczynam się rozpływać pod wpływem jego ust. Nagle przypomniałam sobie, że na to wszystko patrzy Violetta. Chciałam przerwać to wszystko, ale German nie odpuszczał. Jedną dłoń wplótł w moje loki, a drugą trzymał moją twarz. Myślał pewnie, że zaraz mu się wyrwę. I się nie mylił. Ale skoro on nie miał problemu z całowaniem się na oczach własnej córki, to czemu ja bym miała mieć. Zarzuciłam ręce na jego szyję i jeszcze bardziej zmniejszyłam dzielący nas dystans. Miałam gdzieś, że ktoś może nam się przyglądać. Po chwili przestałam odwzajemniać pocałunek. Nie mogłam dobrze złapać oddechu.
- German… nie… mogę… oddychać… - wysapałam pomiędzy kolejnymi jego muśnięciem. Od razu oderwał się ode mnie. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Dyszałam jakbym przebiegła maraton. Spojrzałam na niego. Na twarzy miał szeroki uśmiech. Odwzajemniłam go. Znowu złączył nasze usta. Ale krótko i bardzo czule.
- Och, starczy już tego. Przestańcie – odezwała się Viola. – Powinniście dostać szlaban, albo nie… zakaz na całowanie się itp.
- A co, przeszkadza ci to córciu? – odparł German spoglądając na dziewczynę.
- Nieee… - zaprotestowała szybko. – Tylko patrząc na was takich szczęśliwych, to aż żałuję, że nie zostałam w domu.
- Żałujesz, że jedziesz z nami na Hawaje?
- Żałuję, że nie zabrałam ze sobą Leona – odparła smucąc się lekko.
- Zobaczysz, szybko ten czas minie. Nie obejrzysz się a będziemy z powrotem w Buenos Aires – próbowałam ją pocieszyć.
- Tylko, że prawie tydzień z wami, takimi szczęśliwymi, to chyba za karę. Ja się pytam, za jakie grzechy? – zaśmiała się.
- Och, nie narzekaj. Zrządzisz jak stara baba – zaśmiał się German. Viola spiorunowała go spojrzeniem.
- Hej, dość, bo się jeszcze pokłócicie o byle co. A chyba tego nikt nie chce.
- Masz rację Angie – przyznała dziewczyna.
- Też się z tym zgadzam – dodał German. Splótł nasze dłonie. Oparłam głowę na jego ramieniu.
- Jak chcecie sobie rozmawiać to rozmawiajcie. Ja się chwilę zdrzemnę – rzekłam. – Nie będę ci przeszkadzać, jak tak będę spała na twoim ramieniu? – zwróciłam się do bruneta.
- Nie – odparł uśmiechając się szeroko. – Śpij słodko.
Ucałował mnie w czoło, po czym przyciągnął mnie jeszcze bardziej do siebie. Powoli zamknęłam oczy. Czekałam aż odpłynę do krainy Morfeusza, ale coś daleko było mi do tego. Próbowałam zasnąć bardzo długo. Może nawet minęło pół godziny, albo i więcej. Ale jak sen nie nadszedł, nadal nie nadchodził. Czułam na ramieniu dotyk dłoni Germana. Delikatnie, prawie niewyczuwalnie, głaskał mnie po niej.
- Śpi? – doszedł mnie szept siostrzenicy. Wyczułam jak German lekko się poruszył. Chyba się nade mną pochylił. Po chwili dopiero odpowiedział.
- Tak. Śpi.
- Tato, mogę zadać ci pytanie związane z … - urwała, chyba. Nie dosłyszałam o kogo lub o co jej chodzi.
- Hm… tak – odparł lekko zdziwiony? Bardziej chyba zaskoczony.
- Kiedy jej się oświadczysz? – zapytała już bardziej z entuzjazmem.
- Violu… nie wiem. Chcę żeby to była magiczna chwila – odparł ze spokojem. Nagle poczułam jak zakłada mi niesforny kosmyk włosów za ucho. Pod jego dotykiem nie wiem czemu, ale oddech mi się przyspieszył. Oby tylko tego nie zauważył. Po chwili oddech mi się uspokoił. Ale chwila. Czy Violi chodziło o to kiedy German mi się oświadczy? Być może, ale przecież nie powiedzieli konkretnie o kogo chodzi. Chociaż ja i German jesteśmy ze sobą. To chyba jednak coś znaczy? A może nie?
- Ale wiesz Violu, chyba oświadczę się jej jak wrócimy z Hawai – rzekł jakoś dziwnie.
- Aaa… - odparła też jakoś inaczej.
- Jak sądzisz, Olga przyjmie moje zaręczyny? – zapytał się jej brunet. Co? Olga? Czy ja dobrze usłyszałam? Czy chodzi mu o tą samą Olgę co mam na myśli?
- Może i duży się w Ramallo, ale pewnie głęboko w sercu czuje coś do ciebie.
- Pomożesz mi wybrać dla niej pierścionek?
Gwałtownie otworzyłam oczy i podniosłam głowę. Miałam już dość tego wysłuchiwać.
- Naprawdę? – nie dowierzałam. – Olga?
Nie odpowiedział tylko wybuchnął śmiechem. Violetta tak samo. Uderzyłam go pięścią w tors.
- To nie jest śmieszne – warknęłam. – A ja myślałam, że mnie kochasz najbardziej na świecie.
- Bo tak właśnie jest – odparł spokojnie.
- A co to miał znaczyć ten temat o zaręczynach twoich z Olgą?
- A wiesz, że to nie ładnie podsłuchiwać? – zaśmiał się. zbiło mnie to trochę z tropu. – Zauważyłem, że nie spisz i się domyśliłem, że będziesz uważnie słuchać naszej rozmowy.
- No, ale żeby Olga?
- Uchr… Ty naprawdę Angie myślisz, że tata i Olga, razem? – rzekła Violetta. – Nie rozśmieszaj mnie – dodała błagalnym tonem. – Mi chodziło o was. Chciałam się dowiedzieć kiedy tata ci się oświadczy. Ups..- zasłoniła sobie USA dłońmi. Tak jakby nie mogła tego mówić. Szybko usiadła na swoim fotelu. To co powiedziała na pewno miało większy sens, niż to co usłyszałam. Spojrzałam się na Germana.
- Naprawdę myślałeś o naszych zaręczynach?
- Tak – odparł pewnie. Złapał mnie za dłonie i spojrzał mi prosto w oczy. – Już bym pewnie dawno to zrobił, ale nie wiem co ty o tym sądzisz. Jesteś jeszcze zbyt skryta dla mnie. Nie potrafię odszyfrować niektórych twoich myśli, czynów. Ale wiem, że mamy na to wszystko jeszcze dużo czasu. Mi się nie spieszy, bo nie chcę cię stawiać w trudnej sytuacji. Ale pamiętaj.  K o c h a m  c i ę, a to się nigdy nie zmieni.
- Też  c i ę  k o c h a m – szepnęłam. Złączył nasze wargi w czułym pocałunku.



Na Hawaje dolecieliśmy późnym popołudniem. Wyspy z samolotu wydawały się być przepiękne, ale pomyliłam się. To co widziałam przez okno taksówki różniło się bardzo od wcześniejszego widoku. Bezchmurne niebo, lekki wiaterek i przygrzewające słońce. Prawdziwy raj dla wczasowiczów. Nie mogłam uwierzyć, że spędzę tu aż sześć dni. Sześć dni z Germanem. Coś mi podpowiadało, że już wymyślił co będziemy razem robić.
Staliśmy przed ogromnym domem? Willą? Dom Germana w porównaniu z tym co widziałam przed sobą wydawał się być taki strasznie… tyci. Z dziesięć razy mniejszy. Do głównych drzwi prowadził drewniany podest. Po obu stronach jego stronach rosły prześliczne kwiaty. Miały intensywną barwę i zapach. Dalej posadzone były drzewa o różnych kształtach. Jakoś bardziej nie przyglądywałam się roślinności przed budynkiem. Już i tak była oczarowana krajobrazem. Willa była ogromną, trzypiętrową konstrukcją. Ogromne białe okna rzucały się bardzo w oczy. Dach miał ciemną dachówkę, a cały był pokryty białą farbą. 
Podeszliśmy do jasnych drzwi. German zapukał, a po chwili w progu pojawił się niewysoki, łysy mężczyzna, ubrany w czarny garnitur. Bez słowa nas wpuścił.
- Proszę się nie martwić, bagażami osobiście się zajmę – rzucił i opuścił nas. Dopiero teraz przeniosłam swój wzrok na wnętrze. Wielki salon umeblowany był zarazem nowocześnie i klasycznie. Duża sofa ustawiona była pomiędzy dwoma fotelami, które oddzielał szklany stolik. Naprzeciwko sofy był nieduży kominek elektryczny, nad którym wisiał telewizor plazmowy. Długie firany ozdabiały okna. W prawym rogu salonu znajdował się fortepian, a w lewej części duży, brązowy stół, z krzesłami tego samego koloru. Po przeciwnej stronie były ogromne schody, pomiędzy którymi były wielgachne, dwuczęściowe drzwi. 
- Chodźmy. Moi rodzice pewnie są na zewnątrz, na tarasie – rzekł spokojnie. Objął mnie w tali jedną ręką i pociągnął w prawo, w głąb dużego korytarza. Na końcu znajdowały się otwarte drzwi balkonowe. Violetta nas wyprzedziła i szła przodem podziwiając wnętrze.
- Nie martw się – szepnął mi do ucha German. – Wszystko będzie dobrze.
Spojrzałam na niego. Uśmiechnął się do mnie promiennie. Co może pójść nie tak? W najgorszym wypadku rodzice Germana mnie znienawidzą. Nie ma się czego bać. Przekroczyliśmy próg i znaleźliśmy się na tarasie. Był ogromny, jak wszystko co tu na razie zobaczyłam. Kilka stolików było ustawionych na środku, dwa czy trzy przy barierce. Przy każdym z nich stały po dwa, cztery lub sześć krzeseł. W dwóch dużych donicach rosły „rośliny”. Nie znałam ich, więc się domyśliłam, że to miejscowe. Przy jednym ze stolików siedziała starsza kobieta z starszym mężczyzną. Kobieta ubrana była bardzo elegancko. Była trochę niższa ode mnie. Na twarzy miała tylko kila zmarszczek. Widać, że dbała o siebie. Starszy mężczyzna miał na sobie granatowe spodnie i białą bluzkę polo. Był po wyglądzie bardzo podobny do Germana. No z wyjątkiem koloru oczu i włosów.
- Cześć słońce – starsza kobieta przytuliła do siebie Violettę.
- Cześć babciu – odparła uradowana dziewczyna. – Cześć dziadku – ucałowała policzek mężczyzny.
- Witaj mamo – rzekł German. – Cześć tato – podał ojcu dłoń do uścisku.
- A to kto? – zapytała mama Germana, pokazując na mnie.
- Mamo, tato to jest… - podszedł do mnie i objął mnie jedną ręką w talii, przyciągając do siebie.- … Angie. Angie to jest moja mama Gery i ojciec Clement.
- D-dzień dobry – powiedziałam.
- Angie? Co to za imię? – zakpiła pani Castillo.
- Mamo – chrząknął German. – To jest tylko zdrobnienie, którego i tak każdy używa – próbował mnie bronić w oczach swojej matki.
- Ang…- zaczęłam, ale w słowo wszedł mi ojciec Germana.
- Już nie bądź taka uszczypliwa i drobiazgowa, kochanie – zwrócił się do żony. – Może lepiej zajmiesz się swoja wnuczką – wskazał na Violettę.- Pokaż jej dom, ogród.
- Uhr… - bąknęła kobieta. – Chodź Violu, oprowadzę cię po domu. Może gdzieś się znajdą zdjęcia twego taty z młodości – zaśmiała się kobieta po czym wraz z Violą znikły za drzwiami.
- Miło mi cię poznać, Angie – rzekł pan Clement. – Przepraszam za żonę. Ona… ona po prostu tak ma – westchnął.
- Nic się nie stało – zapewniłam go. Ojciec Germana był przeciwieństwem swojej żony. Podobnie jest też tak między mną a Germanem. W niektórych sprawach różnimy się bardzo.
- Zrobiliście Man, a na pewno mi miłą niespodziankę przylatując tu wcześniej.
- Może pan podziękować swojemu synowi. To on mnie przekonał bym z nim tu przyleciałam – rzekłam przypominając sobie jak długo German mnie męczył bym leciała z nim i Violą. Ale też i czego do tego użył. Uśmiechnęłam się na myśl o wspomnieniu.
- Nie dziwię się. potrafi być przekonujący, nie powiem – zaśmiał się ojciec Germana.
- I to bardzo – szepnęłam do ukochanego. Ten tylko szeroko się do mnie uśmiechnął.
- Może wejdziemy do środka – pokazał na dom. Równocześnie z Germanem przytaknęliśmy i udaliśmy się za jego ojcem. Z salonu dobiegł mnie głos rozmowy. Violetty i Gery, mamy Germana. Od razu jak nas zobaczyły zakończyły rozmowę.
- O czym tak zawzięcie dyskutowałyście, zanim się pojawiliśmy?- zapytał się pan Clement.
- A o tym i o tam tym – odparła wymijająco matka Germana.
- Tato nie mówiłeś, że grałeś w zespole muzycznym – rzekła Viola.
 - Naprawdę? – zdziwiłam się. spojrzałam się na bruneta.
- To było dawno temu i chwilowe – odparł mój ukochany.
- Chwilowe? – zakpiła Gery. – Przez dobre parę lat istniał wasz zespół.
- A na czym grałeś?
- Gitara.
- I to niby ja jestem skryta – mruknęłam mu na ucho szeroko się uśmiechając.
- Jest remis. Pasuje? – zaśmiał się cichutko.
- Owszem – delikatnie musnęłam jego usta. – I to bardzo – dodałam.
- A ty co o tym sądzisz, German? – odezwał się pan domu. Najwidoczniej o czymś rozmawiali. A my ich nie słuchaliśmy, tylko zajęliśmy się sobą. German, podobnie jak ja, nie wiedział o co chodzi.
- Och dobra, dziadku. Tata i Angie byli jak zwykle zajęci sobą i nas nie słuchali – zaśmiała się moja siostrzenica. 
- Violetto – upomniał ją German.
- No co? – naburmuszyła się. – Mówię prawdę – zaśmiała się. German już chciał coś odpowiedzieć córce, ale go powstrzymałam.
- Ej, spokój. Chcecie się kłócić na wakacjach i to o taką błahostkę – zwróciłam się do nich.
- Przepraszam – rzekła spokojnie Viola.
- Ja też – dodał German. Nagle do ojca Germana podszedł wysoki, niewiele starszy od niego, mężczyzna i szepnął mu coś na ucho.
- Przepraszam. Mam pilny telefon – zwrócił się do nas. Odszedł w głąb korytarza. – Rozgośćcie się – dodał zanim zniknął nam z oczu.
- Maksymilianie – zawołała pani Gery. Po ułamku sekundy przyszedł ten sam mężczyzna, który miał się zająć naszymi bagażami.
- Wołała pani? – rzekł miło.
- Tak. Pokaż Violetcie i Germanowi ich pokoje – pokazała mu wymienionych. – Ążi – przekręciła moje imię. Tak samo jak Gregorio.
- Angie – poprawił ją German.
- Tak – machnęła dłonią. – Chciałabym chwileczkę z tobą porozmawiać. W cztery oczy – podkreśliła.
- Hm… dobrze – odparłam. German zdjął swoją dłoń z mojej talii i razem z córką udał się za Maksymilianem, prawymi schodami na górę.
- I jak podoba ci się wyspa? – spytała.
- Jest prześliczna. Tak samo jak pani dom.
- Wiem, jest cudowny – zrobiła na chwilę pauzę. – Od dawna jesteś z Germanem? Jak się poznaliście? Kochasz go? Czy wolisz jego pieniądze? – wypaliła jak armata, błyskawicznie.
- Yyy… - byłam lekko zaskoczona jej bezpośredniością. Nie wiedziałam na, które pytanie jako pierwsze odpowiedzieć.
- Nie jąkaj się tylko odpowiadaj – warknęła. Wzięłam głęboki wdech.
- Po pierwsze : jestem z Germanem już ponad pół roku. Po drugie : poznaliśmy się w pracy. Po trzecie : nigdy bym nie była z kimś ze względu na pieniądze. Ja bym tak nie mogła żyć. A, i tak, kocham pani syna. Jeżeli to pani przeszkadza, to już jest tylko i wyłącznie pani problem, bo ja nie pozwolę by cokolwiek lub ktokolwiek nas rozdzieliło! – wypaliłam.
- To się jeszcze okaże – powiedziała przez zęby.
- Czy pani mi grozi? – spytałam.
- Ostrzegam. Ja tylko cię ostrzegam.
- Dobrze wiedzieć – mruknęłam do siebie.
- Jak wróci Max, to zaprowadzi cię do  t w o j e g o  pokoju. Rzeczy już tam na ciebie czekają. Rozpakuj się, rozgość. I życzę udanego pobytu – uśmiechnęła się złośliwie i zniknęła w długim korytarzu. Ale tak jak mówiła po chwili przyszedł Max i zaprowadził mnie do pokoju. Poszliśmy nie prawymi, a lewymi schodami. Udaliśmy się aż na poddasze.
- Pani pokój znajduje się na końcu korytarza – rzekł.  –Udanego pobytu – dodał i zszedł po schodach. Stałam u ich szczytu. Przede mną był długi korytarz, u którego końca był mój pokój. Korytarz był dość duży. Po obu stronach znajdowały się brązowe drzwi. Doszłam do swoich i powoli je otworzyłam. Weszłam do środka. Pokój wydawał się być dość duży. Na ścianie po lewo od drzwi ciągnęło się przez całą długość, wielgachne okno. Naprzeciwko okna było duże, dwuosobowe łóżko, przy którym stały moje walizki. W końcu pokoju znajdowała się szafa, obok której stała, od kompletu, komoda. Wszystkie meble były takiego samego koloru jak drzwi. Podeszłam do łóżka, zdjęłam torebkę i usiadłam. Pozostałe trzy ściany były czystko zielone jak trawa. Panele na podłodze były za to jasne. Dopiero teraz zauważyłam, że w pokoju są drugie drzwi. Podeszłam i otworzyłam je. Moim oczą ukazała się łazienka. Miała prostokątny kształt. Po prawo była toaleta. Wzdłuż dłuższej ściany była duża wanna, a po lewo od niej, prysznic. Wzdłuż drugiej ściany stały trzy niewysokie szafki, pomiędzy którymi była usytuowana umywalka. Nad nią było duże lustro (długie jak szafki). Wyposażenie było białe, a płytki na ścianach odcienia beżowego. Na podłodze były lekko ciemniejsze. Wróciłam z powrotem do pokoju. Wzięłam walizki i zaczęłam się rozpakowywać.

Po jakimś czasie ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! – krzyknęłam nie odchodząc od zajęcia. Już prawie byłam rozpakowana. Zostało tylko kilka rzeczy. Drzwi się otworzyły i „gość” wszedł do środka. Po chwili poznałam, że to German, gdyż w powietrzu wyczułam zapach jego intensywnych perfum. – Siadaj, zaraz kończę – rzekłam chowając bieliznę do jednej z szuflad komody.
- To może ci pomogę – szepnął mi na ucho zerkając przez moje ramię.
- Nie, nie trzeba – uśmiechnęłam się i zamknęłam szufladę.
- Nie mogę się doczekać kiedy cię w tym zobaczę – objął mnie w talii.
- Aż taki jesteś ciekawski?
- Yhy – mruknął. Zaśmiałam się lekko.
- Pozwolisz mi się do końca rozpakować? – spytałam.
- Oj nie wiem, nie wiem – pokręcił głową. – Chodź – złapał mnie za dłoń i zaczął ciągnąć do drzwi. – Później dokończysz.
- Nie German – zatrzymałam się. – Zrobię to teraz. To jest tylko parę rzeczy. Chwila moment i jestem do twojej dyspozycji – zapewniłam go.
- Och, dobrze – zgodził się. przyciągnął mnie do siebie i złożył na moich ustach czuły pocałunek. – Będę czekał w salonie – dodał i wyszedł. Szybko wypakowałam ostatnie rzeczy, przejrzałam się w łazience w lustrze i po dziesięciu minutach zeszłam do salonu. Czekał tam na mnie German. Na szczęście nikogo oprócz nas nie było.
- To co takiego zaplanowałeś? – spytałam podchodząc do ukochanego.
- Nic – odparł. Zdziwiłam się. Myślałam, że zaplanował, a tu „nic”. – Będziemy robić wszystko spontanicznie. Robimy co chcemy w danej chwili – dodał.
- A co chcemy w tej chwili? – zapytałam zarzucając ręce mu na szyję. Spojrzałam mu prosto w oczy.
- Hm… a jak myślisz? – droczył się ze mną. Przyciągnęłam go do siebie jeszcze bardziej i złączyłam nasze usta. Wplotłam dłonie w jego włosy. Kochałam się nimi bawić. German gładził moje plecy. Każde kolejne muśnięcie stawało się coraz bardziej agresywne.
- Chodź – szepnął odrywając się nagle i ciągnąc mnie w stronę tarasu.
- German, ale gdzie idziemy? – zapytałam zdezorientowana sytuacją.
- Coś ci pokażę – rzekł entuzjastycznie. – Ale najpierw muszę ci zasłonić oczy – przez chwilę nad czymś myślał.
- German, ale to nie jest konieczne. Nie musisz mi niczego pokazywać tak nagle.
- Wiem – widocznie mnie nie słuchał. Poluzował krawat i go zdjął. – Może to nie jest jakaś dobra opaska, ale niczego innego nie mamy – rzekł spoglądając na rzecz. – Pozwolisz, że ci zawiążę? – spytał.
- Nie wiem czy…- wahałam się.
- Zaufaj mi – poprosił. – Tam gdzie cię zabieram jest przepięknie. Spodoba ci się. A tym bardziej, o tym miejscu wiem tylko i wyłącznie ja.
- To może lepiej niech tak zostanie – wypaliłam szybko.
 - Ale ja chcę ci to miejsce pokazać – nalegał.
- Dobrze, dobrze, dobrze… - zgodziłam się. Stanął za mną i zawiązał mi oczy. Nic nie widziałam. Nic a nic. Teraz byłam jedynie zdana na ukochanego. Objął mnie jedną ręką w talii a drugą trzymał moją dłoń. Zrobiłam powoli jeden krok.
- Hej, nie bój się – zaśmiał się. – Jestem przy tobie tu.
- Yhy – pokiwałam głową. Powoli wyszliśmy z domu. Dalej nie wiedziałam gdzie idziemy.
- A powiedz. Kiedy reszta twojej rodziny ma przyjechać?- spytałam odwracając głowę w jego stronę.
- Dokładnie to nie wiem. Na pewno wszyscy do soboty się pojawią – zaśmiał się. Dalej szliśmy w milczeniu. Cały czas myślałam gdzie mnie German może prowadzić. Na pewno to było coś co nie było planowane. A raczej tak sądziłam.
Zeszliśmy z żwirowej ścieżki i szliśmy bodajże po trawie, gdyż czułam że coś mnie łaskocze w okolicach kostek.
- Daleko jeszcze? – odezwałam się w końcu.
- Już prawie jesteśmy – uśmiechnęłam się na te słowa. Nie to, że mnie bolały nogi, co to, to nie , tylko miałam już dość tej opaski na oczach. Nagle German się zatrzymał. Zrobiłam to samo. Lekko mnie obrócił w lewo.
- Jesteś gotowa? – szepnął mi do ucha stojąc za mną. Kiwnęłam twierdząco głową. Odwiązał supełek i opaska zleciała mi z oczu. Straszna jasność przez chwilę mnie oślepiła. Mrugnęłam kilkakrotnie powiekami. Wzrok po chwili przyzwyczaił mi się do blasku słońca. Dopiero teraz mogłam przyjrzeć się otoczeniu. Zniknęły jakiekolwiek budynki, a za to przed sobą miałam piękny, zielony krajobraz. Wciągnęłam powietrze. Zapach trawy. German złapał mnie za dłoń i obrócił o sto osiemdziesiąt stopni. W oddali, przede mną znajdowało się duże, błękitne jezioro. Za nim rosło kilka jakiś tropikalnych drzew. Staliśmy na środku przepięknej polany. Zaczęłam się rozglądać. Chciałam się przekonać czy czegoś nie ominęłam. Po chwili mój wzrok zatrzymał się na Germanie. Uśmiechał się i cały czas mi się przyglądał.
- I jak? Podoba ci się tu? – zapytał. Chciałam coś powiedzieć, ale nie potrafiłam złożyć słów w zdania. Po prostu nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Widok był oszałamiający. Zarzuciłam mu ręce na szyję i wtuliłam się w niego.
- Bardzo – szepnęłam.
- To się cieszę – mruknął. – Chodź – dodał ciągnąc za sobą.
I tak przez jakiś czas spacerowaliśmy wolno po polanie wtuleni w siebie. Co dziwne, nie rozmawialiśmy za wiele. Praktycznie nic. Wymieniliśmy parę zdań na temat tego miejsca. Na temat jak tu jest pięknie.
- Mówiłam już jak tu jest pięknie? – zerknęłam na Germana. Przystanęliśmy niedaleko jeziora.
- Tak. Chyba z tysiąc razy.
- To powiem tysiąc pierwszy – zaśmiałam się. – Tu jest pięknie.
- Bez ciebie by tak nie było – mruknął mi do ucha. Lekko się zarumieniłam. Nagle German zaczął odpinać swoją koszulę. Zdziwiłam się.
- No dalej. Rozbieraj się. idziemy pływać.
Zdjął koszulę i spojrzał na mnie.
- Ja nie idę – odparłam stanowczo.
- No chodź – prosił mnie.
- Nie. I nawet nie próbuj mnie przekonywać na te swoje sposoby – pogroziłam mu palcem.
- Nie wiesz co tracisz – mruknął do mnie i już w samych czarnych bokserkach zbiegł po zboczu. Wyglądał bardzo seksownie. Po chwili zanurzył się w błękitnej wodzie. Podeszłam bliżej i przysiadłam na ziemi. Zdjęłam buty. Zaśmiałam się pod nosem z pomysłów Germana. Oparłam ramiona na kolanach i obserwowałam ukochanego.
- Może już wystarczy? – krzyknęłam po jakimś czasie. German zatrzymał się i pływał w miejscu. Spojrzał na mnie. Powoli wyszedł z wody. Kropelki wody spływały mu po całym ciele, a słońce je oświetlało, że aż pragnęłam by wcale się nie wycierał czy schnął. Ręką przeczesał mokre włosy. Uśmiechnął się szeroko i usiadł obok mnie.
- Tylko nawet nie próbuj mnie dotknąć – pogroziłam mu. Zaśmiał się z tego.
- A co się stanie jak cię dotknę? – szepnął przybliżając się bardziej do mnie.
- Nie chcesz wiedzieć – pokręciłam głową.
- A jak chcę? – drażnił się ze mną. I to znowu. Nagle wziął mnie na ręce i wstał.
- German!- warknęła. – Postaw mnie!
- Rada na przyszłość. Jestem dość ciekawski. A tym bardziej niewiadomych – ruszył w stronę jeziora. Spojrzałam to na wodę to na Germana. Zrozumiałam co chce zrobić. Zdradził go ten łobuzerski uśmiech. Chciał mnie wrzucić do jeziora!
- German… proszę… nie… - próbowałam mu się wyrwać. – German! Nie, nie, nie!
Ale on mnie nie słuchał. Wszedł do wody i mnie w nią wrzucił. Zanim zanurkowałam zdążyłam tylko krzyknąć:
- Aaa!
A po chwili byłam już po wodą. Szybko jednak się wynurzyłam. Wzięłam głęboki wdech. Przetarłam twarz dłonią i zaczęłam się rozglądać za Germanem. Płynął ku mnie śmiejąc się.
- Czyś ty zgłupiał? – krzyknęłam zła. Zaczęłam płynąć do brzegu, ale w Polowie drogi, złapał mnie za nadgarstek. Przybliżył się do mnie.
- Na twoim punkcie – szepnął i mnie pocałował. Byłam tym lekko zszokowana. Pomyślałam jednak czemu by nie rozkoszować się chwilą. Tym bardziej żadna trzecia osoba nam nie przeszkodzi. Odwzajemniłam czuły pocałunek. Wplotłam dłonie w włosy Germana. Bawiłam się nimi tarmosząc je we wszystkie strony. Czułam jak na plecach błądzą jego dłonie. Z każdym muśnięciem powiększałam pocałunek. Teraz nasze języki walczyły o dominację. Pożądanie rozpruwało mnie od środka. Dłońmi zjechałam po Germana twarzy, szyi i zatrzymałam je na jego klatce piersiowej. Delikatnie ją gładziłam. German wplótł dłonie moje włosy i odchylił moją głowę do tyłu. Lekko przygryzł moją dolną wargę. Jęknęłam z rozkoszy.
- Nadal jesteś na mnie zła? – spytał obejmując mnie w talii.
- Hm… - westchnęłam. German pochylił się i złożył kilka namiętnych pocałunków na mojej szyi.
- Nie. nie gniewam się – uśmiechnęłam się.
- To się cieszę – szepnął mi do ucha. Jednym płynnym ruchem wyciągnął moją bluzkę z spodenek i zdjął ją ze mnie. – I tak ci się nie przyda taka mokra. A za to na słońcu wyschnie – rzekł widząc moją zdumioną minę na to co zrobił.
- Naprawdę?
- Tak – odparł i krótko mnie pocałował. Złączył nasze dłonie i ruszyliśmy w stronę brzegu. Przysiadłam na trawie i obserwowałam Germana. Kładł moją mokrą bluzkę na jednej z gałęzi drzewa tak by padały na nią promienie słońca.
- Zdejmuj spodenki – rzekł władczym tonem.
- Co proszę? – oczy o mało co nie odleciały mi na orbitę.
- Zdejmuj spodenki, bo są całe mokre.
- To, że są mokre to dobrze wiem. Wiem też czyja to wina – przymrużyłam oczy.
- Nie bawimy się w czyja to wina, dobra?
- Dobra – bąknęłam.
- A teraz zdejmuj te spodenki – myślałam, że już skończyliśmy ten durny temat. – I nie patrz tak na mnie. Mając je na sobie one prędko nie wyschną. A tym bardziej, że jeszcze nie raz zmuszę cię byś weszła do wody – spojrzał na mnie poważnie. Czyli nie kłamał. Na pewno nie kłamał. Dźwignęłam się z ziemi i szybko zdjęłam mokrą część garderoby. Stałam przed nim tylko w czerwonym staniku i czarnych majtkach.
- Zadowolony? – spytałam podając mu rzecz.
- I to bardzo – uśmiechnął się pokazując rząd białych zębów. Położył spodenki obok mojej bluzki i wrócił do mnie. – Pięknie wyglądasz.
- Ha ha – zaśmiałam się sucho.
- Ale ja mówię prawdę – objął mnie w talii i oparł swoje czoło o moje. Zamknęłam oczy. – Kocham cię, Angeles.
- Ja ciebie też kocham, Germanie – odparłam.
Resztę wspólnego czasu spędziliśmy pływając w jeziorze, z przerwami na pocałunki i okazywanie sobie uczuć. Gdy zachodziło słońce za horyzont, czekaliśmy jak ostatnia kropla wody na naszych ciałach wyschnie.
- Chciałabym żeby czas się zatrzymał w miejscu – szepnęłam wpatrując się w zachód słońca.
- Ja też – odparł German. – Chodźmy. Twoje rzeczy pewnie już dawno wyschły.
Humor go nie opuszczał. Ubrałam się, German zrobił to samo i ruszyliśmy w drogę powrotną. Teraz na szczęście nie musiałam mieć zasłoniętych oczu. Ukochany obejmował mnie ramieniem i prowadził do willi. Pod stopami hałasował piasek, a ja czułam się jakby ktoś spełnił moje najskrytsze marzenie. Choć może to właśnie spędzenie czasu z Germanem i tylko z nim, było tym moim marzeniem.





******
Hola, hola, hola!!!
Witam kochanych czytelników... 
Trochę musieliście poczekać na nowy post, ale czas nie jest moim przyjacielem... 
Dużo się działo, ale nie będę pisać, bo się zbyt mocno rozpiszę i dorównam długością jednorazówce...
Oto przed wami pierwsza część tej (już mówię z góry) długaśnej jednorazówki... Będzie dużo się działo. Będą takie zwroty akcji, że ho ho ho... Ile będzie dokładnie części to nie wiem. Mam jak na razie połowę kolejnej, ale wszystko może się zmienić. 
A jak sądzicie, czego dotyczy "Lepiej późno niż wcale"???
Ale w tej części nasłodziłam. Tyle Germangie.... czego więcej do szczęścia :D
Ale za to nie możecie napisać, że nie było Germangie.... Hehheeee.... 
No i tak się rozpisałam. Jak nie na jeden temat to na drugi...
A tak na koniec, wielkie THANK YOU VERY MUCH dla cierpliwych... 
I zachęcam do komentowania, czytania(to chyba na pierwszym powinno być, ale kit) i motywowania... 

Ps. Ej, lepiej mi idzie pisanie w pierwszej czy trzeciej osobie? Zależy mi na waszej opinii i zdaniu bo myślę nad przyszłymi rozdziałami i chcę wiedzieć jak wolicie.
A rozdział niebawem ;)


Pozdrawiam - Sanna :)
Gdyby co, to nadal jaaa - Pitowaaa...